środa, 25 czerwca 2014

Miarka w sklepie

Urlopowo trzecia i ostatnia środa. Trzy tygodnie urlopu są lepsze niż dwa i trzy razy lepsze niż tydzień. Nieustannie czytam i dziergam.


 W czytaniu przekroczyłam półmetek "Wszystkiego dla pań". Ponieważ akcja dzieje się głównie w sklepie, więc cały czas kojarzy mi się "Lalka" Prusa. No i muszę przyznać, że "Lalka" jest bez porównania lepszą książką, wielowątkową, z pięknymi postaciami, z plenerami, z kamienicami, pojedynkami. Jeśli do Wokulskiego przychodzi klientka, to wiemy o niej wszystko - gdzie mieszka, gdzie się podziewa jej mąż. U Zoli klientki są praktycznie anonimowe, wątek jest jeden, a postacie narysowane grubą krechą, niezbyt konsekwentnie zresztą. Skąd u zastraszonej i chudej prowincjuszki bierze się po kilku miesiącach doskonałe zrozumienie nowoczesnego handlu? Nie wiadomo, bo przecież nie z tej miski z mydlinami, nad którą spędza późne wieczorny ratując swoją bieliznę. No ale gna mnie ciekawość co będzie dalej, więc poczytuję to Zoli za plus. To oraz odmalowanie sklepu.  Bo sklep jest ogromny, niecnie nastaje na kobiece portmonetki ciągłymi wyprzedażami, ma windy w aksamicie dla wygody, napoje chłodzące. Zupełnie jakbym widziała Empik. Czyli nic nowego, są jednak rzeczy, które szczęśliwie ulegają zmianie - mianowicie wełna w tamtych czasach była materiałem dla kucharek i pokojowych, no dzisiaj ku naszej uldze nabrała należnej jej szlachetności.

W dzierganiu skończyłam brązowy mechaty sweterek, dorobiłam mu golf, ale zdjęcie zrobię mu już z guzikami. W bawełnianym mam plecy i przody, zaczęłam rękaw, co postawiło mnie przed nielubianą koniecznością pomiarów i obliczeń.


Liczę więc, zapisuję w notesie i w chwilach przerwy chodzę i zdobywam szczyty, podziwiam gustowne makatki po schroniskach i przeskakuję górskie potoczki. Uważam też na żmije, które obrodziły w tym roku w przydomowym ogródku.









A wieczorem na dobry humor puszczam sobie jedną albo dwie Masze. Bo Masza jest dobra na humor. Zawsze pełna energii (ku ubolewaniu niektórych), pozytywnego myślenia, pełna pomysłów. Jeżeli Masza się zachwyca to całą sobą, jeżeli się śmieje, to pełnym głosem, a jak skacze na łóżku to pierze leci. Ja Maszę oglądam od pewnego czasu, rozpowszechniałam ją już w pracy i poza pracą, mam Maszę na pulpicie i mam mieć w kalendarzu oraz zakładkach.
Koniecznie oglądajcie Maszę i obdarowujcie nią znajome dzieci i znajomych dorosłych, bo Masza jest dobra dla duszy jak mówi moja kochana, mądra Sowa. :D




Masza i Niedźwiedź
Nawet za bardzo nie przeszkadza ewentualna nieznajomość rosyjskiego.

Dziękuję za wizyty i przemiłe komentarze, naprawdę wzruszyłam się. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.

środa, 18 czerwca 2014

Wszystko bez rękawa

"...gdyż koszulce brakowało jednego rękawa, którego siostra nie zdążyła skończyć."


"Dwunastu braci" między innymi Andersena, bardzo przejmująca baśń o siostrze, która nie mogła mówić, bo chciała uratować braci i szyła dla nich koszule, ale najpierw zbierała pokrzywy i parząc ręce przygotowywała nitki. Ale nie to czytam w dzisiejszą środę czytania i dziergania u Maknety.  Przypomniała mi się ta baśń, kiedy przymierzałam sweter do zdjęcia. Czytam (tak, tak, Historię jedzenia nieustająco) od wczoraj Zolę. Zola bardzo dziwny, dowiedziałam się o nim przypadkiem. Dziwny bo nie jest o górnikach w ponurych, realistycznych kopalniach, ale jest o wielkim paryskim magazynie z konfekcją. "Wszystko dla pań".
 

Na razie początek, w witrynach piętrzą się sukna, spływają aksamity, wdzięczą się koronki. Jest też wuj nieco skąpy, jest subiekt i brat pięknoduch. Wszystko toczy się niespiesznie, mamy czas na śniadanie z zimną cielęciną i na opisy kuszących rękawiczek oraz płaszczy - lektura w sam raz na wakacje.

Do czytania dziergam mój październikowy sweterek, brakuje rękawa i kilku guzików.  Dziergało się bardzo szybko, a najfajniejsze w dzierganiu od góry jest to, że można prawie od razu przymierzać.



Wzór Dropsa rozpisany bardzo dobrze, tylko druty musiałam wziąć o numer mniejsze, rozmiar idealny, wszystko pasuje, nigdzie nie jest za dużo ani za mało.
Zrobiłam sobie tylko poszerzany rękaw, czyli nie zwężałam jak w przepisie. Włóczka (Delight i Vivaldi) jest bardzo ciepła i w ogóle niegryząca, przymierzałam w słońcu na koszulkę z ramiączkami i nic. Dodanie mohairu do wełny tak mi się podoba, że miałam pomysł aby do wszystkich swoich zapasów wełnianych dokupić mohairu, teraz trochę ochłonęłam, ale do niektórych włóczek na pewno dokupię. Bo mohair wprowadza miękkość i puszystość.

Mój bawełniany sweterek też się dzierga, ma już całe pół przodu i na pewno przyspieszy jak skończę rękaw. No cóż, ten projekt był bardzo energiczny, po prostu wskoczył na druty i kazał się dziergać ekspresem.
Poza drutami jestem bardzo zajęta odpoczywaniem. Doglądam róż na tarasie, rozkwitają:


Chodzę w góry, wdzięczą się w słońcu malowniczo:



I niespodziewanie znajduję zakładki w przypadkowo otwartym przy mnie portfelu przez starsze dziecko. Na ogół nie odbieram dziecku ciężko zarobionych przez nie pieniędzy, ale tym razem po prostu wyciągnęłam banknot z zamiarem zupełnego nieoddania. No bo taki banknot:


Dziecko ucieszyło się, że Nilsa na gęsi Szwedzi nie wydrukowali łącznie z większym nominałem i pogodziło się ze stratą. Do Nilsa mam sentyment. Dawno dawno temu, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, czytałam z wypiekami o jego przygodach. I jak był niegrzeczny, i jak stał się malutki i pofrunął z gąsiorem Marcinem przez Szwecję i miał różne przygody z lisem i inne też. To właśnie przy "Cudownej podróży" przypaliłam pierwszy raz wstawione na obiad ziemniaki. "Nie zauważyłaś, że się przypalają? Czuć je już na parterze! - powiedziała z wyrzutem mama, wchodząc do mieszkania na trzecim piętrze. To się nazywa być porwaną przez gęsi i przez opowieści.

W słuchawkach na razie niczego nie słucham, wolę siedzieć na tarasie z robótką, słuchać nieustającego potoku, hałaśliwych drozdów, skrzeku kołujących wysoko jastrzębi i świergotu śmigających jaskółek. Wieczny ruch i śpiew.
Miłego dnia. :)

środa, 11 czerwca 2014

Dzień z warkoczami

Rano róża zagląda nam na taras, owce dzwonią dzwoneczkami, wysoki, lekko przygarbiony pasterz w białej koszuli prowadzi je w górę na pastwisko. Jestem na wakacjach i oddaję się samym przyjemnym czynnościom. Dzisiaj środa, więc dziergam i czytam z Maknetą. :)


Dziergam swój październikowy sweterek według przepisu Dropsa, już zaczęłam dodawać raglan i zakręcać warkocze. Jako że jest w znacznym stopniu wełniany, nadaje się do roboty tylko w chłodne godziny,


i zapowiada się bardzo ciepło i ozdobnie:




powyżej 50 stopni przerzucam się na bawełniany, który już ma całe plecy i przybywa mu teraz pierwszego przodu.

Dziergam i czytam przeważnie na moim ulubionym wakacyjnym tarasie, przy czym dziergam w pozycji siedzącej, a czytam w różnych, na ogół leżących:



Czytam cały czas Historię jedzenia, ale wczoraj zaczęłam "Narodziny dnia" Colette. Uwielbiałam kiedyś jej wszystkie Klaudyny, teraz już nie mogłam do nich wrócić, ale Narodziny to trochę inna proza. Colette jest starsza, bardziej refleksyjna i dużo w tej książce przyrody. W dodatku przyrody z Prowansji. Pisze bardzo ozdobnie i metaforycznie, wprowadza w poetyczny klimat wysokiego brzegu nad morzem i mistrala przynoszącego chłody, czasem trochę to męczy ale na ogół jest przyjemne.

A poza tym jestem otoczona kwiatkami w ogrodzie, kwiatkami na łąkach, strumykami, bukami, Beskidami. Jednym słowem dobry, wakacyjny czas.







Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie. :)

środa, 4 czerwca 2014

Dusza w puchatym


Czytam dalej o jedzeniu, teraz o ryżu i dziergam dalej Safranem, teraz w okolicy pach:

Pani Toussaint-Samat rozdział o ryżu zaczęła od dzikiego ryżu z Ameryki, który okazał się być owsem, wspomniała bez związku o niemieckim ryżu, który jest manną i wreszcie po dwóch stornach przeszła do właściwego ryżu chińskiego i teraz patrzę sobie jak chiński wieśniak w pocie czoła i w stopach w wodzie sadzi ryż na poletku ryżowym.
Safranu przybywa, mam już dużo pleców, trochę jest nudno, ale nagle z okazji Dnia Matki przyszła paczka z Wrocławia i w niej Dropsy. Wiem, miałam nie kupować, ale była wyprzedaż, był Dzień matki (tylko trochę przymusiłam dziecko mailem) i tym sposobem dziergam sweterek w kolorach jesieni czemu pogoda za oknem jakby przyklaskuje. Sweter jest również Dropsa - z połączenia Vivaldi i Delight. Wynik tego połączenia jest miękki, puchaty i ma śliczne kolory, brązowy Vivaldi wycisza kontrasty Delighta. Nie mogłam się doczekać, kiedy zacznie się zmieniać ze śliwkowego w turkus a potem zieleń, więc biegiem nauczyłam się dziurki na guzik (filmik obejrzałam raz) i rzędów skróconych (filmik obejrzałam pięć razy mniej więcej i przerobiłam trzy próbki). No i mam na drutach zalotne niebieskie oczka w puchatym brązie.

Poza ryżem czytam przez słuchanie "Muzykę duszy" Pratchetta. Pratchett to nie do końca moje klimaty. Lubię, ale nie na tyle żeby czytać. A kiedy już czytam, to mi się podoba, ale nie na tyle żeby czytać znowu. Tym razem celem głównym jest reanimacja mojego angielskiego. Lektor czyta cudnie. Ma piękny akcent, mówi różnymi głosami nawet gitarowymi. I może przez to czytanie nabieram ochoty na więcej i to najlepiej po kolei. Chciałabym zobaczyć jak to Śmierć została dziadkiem Susan, bo u Pratchetta Śmierć jest najlepsza, chociaż nie zaniedbuje swoich obowiązków. Na ogół. No i lubi koty.




Sobota była dniem porządków. Porządki dotyczyły różnych powierzchni płaskich, co jest okropne, ale również objęły pewne pudełko co już było fajne i miłe. W moim robótkowym pudełku, w którym kłębił się coraz większy kłąb drutów na żyłce i w którym druty skarpetkowe nigdy nie mogły odnaleźć połówki (piątówki raczej) w swoim rozmiarze. Wyciągnęłam więc maszynę do szycia z szafy, kawałek wełenki w kratkę z torby na zakupy i uszyłam raz dwa (na raz samo południe przyszło i poszło, na dwa ciemna noc zajrzała w międzyczasie księżycowym promykiem) etui na druty.



A potem przyszła paczka z Wrocławia i tym sposobem mam również etui na druty z żyłką:






oraz nowe druty z bambusa niezwykle miłe dla rąk i dla obiektywu - to one właśnie tak błyszczą.
Skromnie i z westchnieniem muszę przyznać, że w biegłości krawieckiej daleko mi do tego chińskiego cudeńka z gustownym guziczkiem, ale co tam, guziczki mam w planie przyszyć, a krateczka też jest wdzięczna w swoim rodzaju. 

Ponieważ urlop zbliża się wielkimi krokami, mój mąż jako dobry mąż od tygodni pierze, kupuje, gromadzi różne zapasy żywnościowe, ubraniowe i kosmetyczne na wyjazd i spiętrza je w gustowne stosy w widocznych miejscach, więc ja, jako dobra żona również postanowiłam przyłączyć się do przygotowań. Pobiegłam do sklepu i nabyłam kosmetyczkę, po czym zapakowałam w nią wszystkie swoje niezbędne akscesoria z nieporęcznego pudełka:




























Żeby nie było, że myślę tylko o robótkach zamówiłam sobie dwie książki i mają przyjechać do mnie jutro. Już właściwie nie mogę się doczekać.

Pozdrawiam i życzę miłego dnia. :)