środa, 27 sierpnia 2014

Czapki w jabłoniach

Dzisiaj środa, dzierganie z Maknetą, otworzyłam oko na zamglony świat, a tu w drzwiach stanęło młodsze dziecko.
- Zrób mi czapkę- powiedziało . Bo chociaż ma czapki kupione w sklepie, to jednak nie ma to jak czapka zrobiona na drutach przez babcię, jak mówi Andy, bohater "Babci na jabłoni". Czapka ma być z norweskimi wzorami, wywijana - nie wiem jak bym się czuł w niewywijanej czapce - zmartwiło się dziecko, kiedy objaśniłam mu i pokazałam naocznie komplikacje żakardów dwustronnych. Jednym słowem, czeka mnie kurs u Intensywnie Kreatywnej.
"Babcia na jabłoni" była za to łatwa, niedługa i przyjemna. Nie ma ona głębi Kubusia Puchatka czy Muminków, nie ma humoru "Dzieci z Bullerbyn" ale ma za to dzierganie na jabłoni, ziemniaki z twarogiem, szczypiorkiem i rzodkiewką i placek ze śliwkami, No i ma dwie babcie - jedną prawdziwą prawie, a drugą wymyśloną, jeszcze lepszą niż prawdziwa, bo wymyślone babcia pozwala na wszystko.

Ja słuchałam tej miłej, zabawnej i pogodnej książeczki, ale papierowa ma w dodatku ilustracje Mirosława Pokory, który maluje zabójcze loczki. Do dzisiaj pamiętam loczki w kokach i kremie do golenia w książce o Wiercipiętku. 


Tak więc dziergam próbkę czapki, pakuję kurs o żakardzie na drugi urlop (bo dwa urlopy są lepsze niż jeden) i myślę o mojej Babci, która nie dość że była prawdziwa i lepiła najlepsze w świecie knedle, to jeszcze była jak wymyślona, bo pozwalała mi na wszystko z wyjątkiem wbijania gwoździ w ścianę. Na szczęście nigdy nie miałam takiej chęci.


Poza próbkami dzierga się również Baśka, ma oba rękawy i chwilowo wpadła w konfuzję z powodu zgrania pasków lewych i prawych i czeka na obejrzenie w świetle dziennym czy jeden z rękawów nie wymaga poprawy. Miała być skończona przed urlopem, ale nie ma na to szansy, na zabranie się ze mną też raczej nie, bo jest duża. Pojedzie więc czapka w zamysłach i coś prostego, może turkusowo - granatowy Entrelac.
W papierze zaczęłam czytać "Życie codzienne w Hiszpanii", zaczyna się bardzo fajnie - jest o nagich skałach, u upadku ogrodów po wypędzeniu Maurów i o rycerzach żywiących się chlebem z czosnkiem i obutych w buty ze sznurka. Don Kichote jak żywo.


Tradycyjnie seria z zakładką - na drutach czapki, wełny, jesień na horyzoncie, ale w zakładkach jeszcze lato, plaża, wiatr w kapeluszu i słońce w książce. Za to biedne dziecko królewskie wygląda na takie zupełnie bez babci.


Dziękuję bardzo za odwiedziny, komentarze i życzę miłego dnia!

środa, 20 sierpnia 2014

Czas owoców

"Ciszę w sadzie przerywały tylko odgłosy spadających na ziemię przejrzałych owoców i brzęczenie owadów. Pogoda ustaliła się cudnie. Był to początek września. Słońce nie prażyło już za mocno, ale rzucało jeszcze obfite złote blaski. W blaskach owych lśniły się czerwone jabłka wśród szarych liści siedzące tak obficie, że drzewa zdawały się być nimi oblepione. Gałęzie śliw gięły się pod owocem okrytym siwym woskiem. Pierwsze zapowiednie nitki pajęczyny, pouczepiane do drzew, chwiały się wraz z leciuchnym powiewem, tak lekkim, iż nie szeleścił nawet liśćmi."
Pan Wołodyjowski, Henryk Sienkiewicz


Czas owoców i zbiorów - lubię. Lubię, kiedy zboże w snopkach, grzyby w lasach, konfitury (nawet jeśli nie moje) w słoikach, lubię kiedy stragany wyglądają jak pracownia malarza kolorysty a żołnierz nie idzie do zaciągu, dopóki owiec nie ostrzyże. Lubię tę ciszę, kiedy już nic w przyrodzie nie rośnie, nie rozkwita, można znowu cieszyć się gorącą herbatą i swetrem na kolanach. A opowieści w słuchawkach cieszą zawsze i niezależnie od pory roku i temperatury, chociaż Sienkiewicz twierdził, że najlepiej się słucha w ciepłej, oświetlonej izbie, kiedy wiatr świszcze za oknem i ziąb.

Siedzą więc sobie woje w "Panu Wołodyjowskim", piwo grzane piją, nie znali chyba jeszcze herbaty wtedy, albo pili ją tylko na ból brzucha i słuchają, jak to orda zabrała Halszkę i jak Tuhaj-bej miał żony po różnych miastach, żeby w razie podróży wszędzie móc zażyć wywczasu pod własnym dachem. Jak wygodnie.
Na druty wpadła jak wicher biała wiskoza z popielatym Safranem niczym Baśka zupełnie, Kot Szkot, Kot Szkot, paliwoda i pędziwiatr, ogoniasty w szafie siedzi. Dziergam według wzoru Dropsa, drutami 5 i dziś wieczorem będę zaczynać rękawy. Obłożyłam Baśkę markerami, bo chociaż to prosty ściągacz, to zawsze łatwiej przestawiać się z prawych na lewe, kiedy człowiek się zasłucha o rycerzu w białych koronkach. 


Rano do kawy czytam dalej "Przesłanie symboli", teraz jest o robieniu na drutach, to znaczy byłoby na pewno, gdyby druty wymyślono odpowiednio wcześnie, na przykład w starożytnym Sumerze, swoją drogą ciekawe kiedy - próbowałam ustalić, ale nie udało mi się - pewnie ewoluowały z podróżnych krosienek, nie wymyślono jednak, więc tak naprawdę teraz jest o tkaniu i przędzeniu, czyli jak to tkanie jest jak świat cały, a przędza jak życie. Jedna Mojra tka, druga chroni, a trzecia przecina.
I jest o zodiaku i jak to kiedyś wiosna była kiedy indziej i jesień kiedy indziej, tak to się wszystko krzywo kręci w tym naszym kosmosie i co dwa i pół tysiąca lat się przestawia. No, najgorzej to się przestawiało starożytnym Rzymianom, bo zanim Juliusz wymyślił wymyślenie kalendarza, musiał biedny dodać aż trzy miesiące, żeby żniwa im nie wypadły w zimę.

Teraz przestawia się pomału i  mamy czas owoców i czas rękawów, dzisiaj akurat może niedługi, bo dzisiaj środa - Rytualne Chodzenie po Blogach.
Miłego dnia!

piątek, 15 sierpnia 2014

Sesja w lesie

Piątkowa pogoda przyszła w sam raz - było słońce, był wiatr, nie było upału.  Nie było też już rady, zapakowałam swoje udziergi w torbę, Czajkomęża w samochód i pojechaliśmy wszyscy razem w las na sesję zdjęciową. Zrelaksowani i w dobrych humorach, może z wyjątkiem Czajkomęża, któremu zostało objaśnione, że na zdjęciach mam wyglądać niezbyt staro, niezbyt grubo i w miarę inteligentnie. Nie można mieć wszystkiego, mruczał, ale dzielnie obfotografował moje trzy kreacje. Trzy kreacje to był błąd, bo jakkolwiek posłusznie poszedł w trzy miejsca, cierpliwie pstrykał setki zdjęć (żeby było z czego wybrać, skoro ma być i nie grubo i nie staro), to jednak w zakresie wymiany biżuterii, lustracji równości w szaliczkach i guzikach zdecydowanie odmówił współpracy.

Na pierwszy ogień poszedł czarny Safran, pierwsza odmiana niezwykle inteligentna, za to nieco pognieciona.


 a druga na odwrót.


Dane techniczne - druty nr 4 do borderów i druty nr 2,5 do reszty. Waga - prawie 10 motków, czyli 500 gram.

Druga została obfotografowana moja pierwsza chusta. Nie chciała za bardzo współpracować ani w ostrości ani w kolorze, w rzeczywistości jest zielona. 



I wreszcie na dole lato w sandałach, na górze October w różnych wersjach - z szalikiem i bez.  




Dane techniczne: włóczka Delight Drops 200g kolor 10 + Vivaldi Drops 150g kolor 02
Druty nr 5 i 4
Zostało mi włóczki, więc wydziergałam komin na drutach nr 7. Nabrałam 120 oczek, potem trochę dodałam i przerabiałam, aż włóczka wyszła cała. Z komina jestem bardzo zadowolona, wreszcie nie będę musiała chować brody w golfik od bluzki. Ze swetra zresztą też - jest taki w sam raz.

Miłego dnia!

środa, 13 sierpnia 2014

Kawa z przesłaniem

Dzisiaj dzierganie i czytanie u Maknety, a Oleńka u Radziwiła i na drutach. Nie przybyło jej za dużo, za to przybyło (w ramach pokazania czarnemu Safranowi) trochę Safranu jasnego. Jakimś sposobem przyczepiła się do niego wizkoza i przyjechała w jednej paczce razem z planem na sweterek Dropsa od góry.
Póki co na etapie próbki. W lekturach słuchanych trzeci tom Potopu, a w lekturach ocznych miał być Lukrecjusz. Lukrecjusz pisał generalnie o rzeczywistości i jak to rzeczywistość składa się z różnych ciałek, jednych małych i okrągłych (dusza na przykład), drugich małych i haczykowatych (głos chociażby) i jak to nie ma Antypodów ani grawitacji, bo jedno leci w dół, a drugie w górę. I pisał także, że ta wiedza o ciałkach (gładkich i haczykowatych) nas uspokoi w istnieniu i uszczęśliwi. Mnie nie uspokoiła, ale nawet nie to zdecydowało, że w połowie przeczytany Lukrecjusz powędrował z powrotem na półkę. Zdecydowała nuda. W ogóle jakoś mnie już nie ciekawi czy jest grawitacja, bo i tak nie dowiem się dlaczego, a to właśnie jest najciekawsze.

Od kilku dni czytam więc "Przesłanie symboli w mitach, kulturach i religiach" Lurkera. I to jest to co teraz lubię. Jest nieprzemijanie w drzewach, źródłach i gwiazdach, są mity i baśnie
"...bo naprawdę figury wyznaczają nam miary.
I małym krokiem idą zegary
obok naszego prawdziwego dnia"
Reiner Maria Rilke




Nawet kolorystycznie dosyć się zgrała symboliczna ryba i mój Odwet na Safranie:


chociaż niby Safran koloru popiel - dla mnie bardziej jak kawa z dużą ilością mleka.

W zakładkowym punkcie programu małe stworki Andrzeja Tylkowskiego, może nie za bardzo pasują tematycznie, ale za to są niezwykle urokliwe. Safran z wiskozą sam się dzierga i bardzo równo, co poprawiło mi samopoczucie, osłabione krzywymi oczkami Oleńki.


Wełnianej Oleńce brakuje może cztery centymetry do wydzielenia rękawów (będę mogła użyć wtedy magicznej frazy - dziergam dół, więc z górki, chociaż nie jestem przekonana czy ogoniasty ma kiedykolwiek z górki) a powieściowa właśnie planuje ucieczkę z Taurogów. Nie dzierga. Ku mojemu zdziwieniu najwięcej w Potopie dzierga największa zalotnica, Anusia Borzobohata. Dzierga oczywiście z jedwabiu i coraz to jej zalotnie motki wypadają z rąk.


Jeszcze tylko pracowity czwartek i długi weekend, mam nadzieję na las i na sesję zdjęciową w moich dwóch nieobfotografowanych sweterkach, czego i Wam życzę razem z miłym dniem dzisiejszym. Dziękuję wszystkim za odwiedziny i za dobre słowa w komentarzach. Notesik się zapisuje (ma już drugi tom - czerwony, tralala), bo notesik niezapisany jest smutny i przygnębiony niespełnianiem swojej życiowej misji. :)