środa, 25 marca 2015

Śladem bawełny

"Mój brat Old Shatterhand umie trop ludzki czytać nie tylko okiem, lecz także myślą. Nie potrzebuje się już niczego więcej uczyć."
Winnetou, Karol May
Zaczytywałam się w tych książkach, będąc małą dziewczynką. Nie przetrwały próby czasu, za bardzo grzeszą koślawymi dialogami, długimi przemowami, szablonowymi postaciami. Ale wtedy Winnetou i jego biały brat byli moimi idolami, celnie strzelali, świetnie jeździli konno, no i byli niezrównanymi tropicielami śladów.
Kiedy po kilkudniowej nieobecności wróciłam do domu zarządzanego przez dwóch bohaterów męskich, zastałam różne ślady. I doprawdy, naszła mnie refleksja, nawet greenhorn, który "bierze ślady dzikiego indyka za trop niedźwiedzi" nie miałby najmniejszych kłopotów z ich odczytaniem. Bohaterowie odżywiali się zdrowo jajkami, o czym świadczyły resztki jajecznicy na patelni a skorupki w zlewie, przy czym mąż do jajek jadł chleb pszenny, syn żytni, co odczytałam okiem i myślą z okruszków białych i czarnych na blacie. Nie zapominali o witaminach, co łatwo poznałam po skórce od mandarynki, schnącej pomału obok kosza na śmieci. Jedli wędliny bez skórek, pili kawę i herbatę, gipsowali. Gipsowali? Wytężam wzrok i myśl. Może gotowali kaszę mannę? A nie, to resztki mascarpone wyschły po bitwie z omletem. Nic trudnego, doprawdy, prześledzić co panowie jedzą i robią zostawszy sami w domu. Jedyną trudność po powrocie stanowi wytropienie czegokolwiek jadalnego w lodówce.

Pozostało mi więc odmaczanie talerzy i kubków, zamiatanie wszystkich blatów i wspominanie deserów z delegacji


Tak więc oto prawie bezboleśnie wróciłam do siebie, do rzeczywistości i do czytania z dzierganiem.


W czytaniu znowu Umberto, pożyczony, więc nie mógł czekać. W roli supermena wystąpił między innymi hrabia Monte Christo i James Bond, w roli zakładki wieża Eiffla. Dowiedziałam się, że literatura masowa pociesza, natomiast ambitna stawia pytania. I że lubimy to, co znamy, dlatego w Bondzie mamy krótkie opisy ataków bombowych w Afganistanie, a długie opisy paczki papierosów.
W dzierganiu skończył się czas wyrobów gryzących (a dokładniej skończył się nagle i w połowie drugiego rękawa). Odstawiłam wełny, alpaki i mohairy, wyciągnęłam z szafy niedawny sweterek z czarnego Safranu i dzielnie niczym superman rozpoczęłam prucie. Albowiem, mimo ogromnych starań i wysiłków, mój głęboko ukryty talent do szycia dzianiny nie objawił się, za to zaowocował nie ukrytymi w ogóle koślawymi i gruzłowatymi ściegami. Nawet nosiłam ten sweter. Zamykałam oczy i cieszyłam się niegryzącym dotykiem i lejącym charakterem, no ale jak długo można mieć oczy zamknięte? Obmyśliłam więc plan dziergania bez szycia, dokupiłam czas jakiś temu bawełnę z wiskozą, nabrałam oczka na prześlicznie różowy łańcuszek tymczasowy:


i mam. Mam już prawie korpus. W ogóle nie gryzie. Szkoda mi tylko tego koślawego, bo oczka ma śliczne, odkupię chyba czarną bawełnę i zrobię go jeszcze raz, ale też od góry i w jednym kawałku.
Lecę oglądać co u Was, miłego dnia i dziękuję z wizyty i komentarze! :)

czwartek, 12 marca 2015

Bieg ku owcy

"Aczkolwiek mózg nasz jest podstawową adaptacją naszego gatunku, do czego jest on adaptacją, bynajmniej nie jest jasne".
z wykładu "Ewolucja i majsterkowanie" François Jacoba

Jest to motto niezwykle zaskakującej książki, której autorzy twierdzą, że homo sapiens został sapiens przypadkiem. Napisana została bardzo przystępnie i czyta się ją jak kryminał. Może z wyjątkiem nielicznych fragmentów takich jak ten: "Jeśli ASPM i MCPH P1 są zaangażowane w regulację proliferacji neuroblastów, ewolucyjne zmiany w tych genach mogłyby zmienić tempo podziału i/lub różnicowania neuroblastów podczas neurogenicznej fazy embriogenezy, co z kolei mogłoby zmieniać wielkość i strukturę mózgu uzyskiwanego w tym procesie".
Na szczęście tego typu fragmentów jest niewiele i są na końcu książki, kiedy już czytelnik wpadł po uszy w intrygę, prawie więc ich nie zauważa.

Jakby tu streścić hipotezę w trzech słowach. Albo w trzech zdaniach. Otóż okazało się jakiś czas temu, że mózg człowieka zaczął niespodziewanie rosnąć i rósł zaskakująco szybko przez półtora miliona lat. Przyjmowano, że rósł od myślenia. Tyle tylko, że przez te półtora miliona lat człowiek nic nie wymyślił. Starał się przeżyć, polując bez kłów i bez pazurów. Ponieważ zdolności człowieka do długodystansowego biegu są unikalne w świecie zwierząt, przypuszcza się, że polował zaganiając zwierzynę, aż padała od udaru cieplnego. "Ten bieg tworzył człowieka, a jego umysł oraz krtań, którą mówi, to ewolucyjna nagroda za ten bieg."
W czasie takiego biegu podnosi się temperatura całego ciała, przy czym najbardziej narażony jest mózg. Zatem postawiono tezę, że aby przetrwać takie udary, zaczęły powstawać buforowe neurony i nadmiarowe połączenie. Tylko przy takim zapasie mózg może wytrzymywać temperatury powyżej czterdziestu stopni. Obniżyła się też krtań, żeby ułatwić oddychanie. I wtedy nagle, po milionie lat, okazało się, że człowiek może mówić. I myśleć. Przestał biegać, mózg przestał rosnąć, ale myślenie zostało. Głównym wyróżnikiem myślenia jest możliwość tworzenia światów abstrakcyjnych. Wtedy, patrząc na owcę nie widzimy jedynie owcy, ale tworzymy koncept włóczki i drutów. I zupełnie naturalną koleją rzeczy dziergamy, nawet jeżeli to już czwartek:


Pozaznaczałam w tej książce dziesiątki fragmentów. Hipoteza nie jest oczywiście pewnikiem, ale na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Fascynujące było patrzeć na tych naszych przodków (a był wśród nich nasz własny i najbardziej osobisty), jak tak biegną w upał. Fascynujące i trochę straszne, albowiem byli bez litości. Nie poddawali się, gonili antylopę do skutku, napędzani trochę siłą woli, a trochę endorfinami. Ten upór mamy w genach i tak samo zdarza nam się teraz - dziergamy do skutku, czyli aż sweter padnie wśród dwóch rękawów.
Zakładałam sobie zakładką zupełnie w chwili obecnej abstrakcyjną:


Dziękuję bardzo za odwiedziny i za komentarze. Miłego dnia!

środa, 4 marca 2015

Wizja z bizonem

Nikt nie wie, po co tysiące lat temu ludzie malowali na ścianach jaskiń. Mieszkali wtedy w szałasach, ubierali się w skóry, jedli mięso upieczone w popiele albo na patyku, nie mieli kawy, herbaty, porcelany, internetu, muzeów, wszystko dokoła było dzikie i surowe (poza tym mięsem w popiele), a oni malowali takiego bizona:

Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Altamira

Wikipedia głosi, że lepiej myśleć o nich jako o artystach marzących o poznaniu świata, ja jednak nabrałam podejrzeń co do wyższości sztuki zaraz po tym kiedy się okazało, że pismo było najprawdopodobniej wymyślone do zapisywania worków z prosem, a nie do zapisywania Gilgamesza. I moja ostatnia lektura te moje podejrzenia potwierdza.
Skończyłam właśnie "Prehistorycznych szamanów", których napisali Jean Clottes i David Lewis-Williams. Cała książka przedstawia przekonanie obu autorów, że jeden z najbardziej istotnych aspektów malarstwa jaskiniowego ma związek z szamanizmem. Częściowo było zapisem wizji w czasie transu, częściowo ułatwiało wchodzenie w trans.
Książka bardzo ciekawa, napisana przystępnie i w sposób niezmiernie wyważony od początku do końca, a właściwie do połowy, bo w połowie się kończy. Za to zaczyna się dyskusja, to znaczy autorzy przytaczają różne reakcje innych badaczy na ich hipotezę i polemizują z krytyką. I to jest najfajniejsze, bo normalny człowiek bez wiedzy historycznej (taki jak ja) czasem nawet nie wie jak wobec takich teorii się zachować, czy z entuzjazmem czy raczej z rezerwą.

Do czytania dziergałam czekoladowy sweter i rozmyślałam sobie nad światem, jak się kręci dokoła, rozmyślałam nad czasem, jak mija niespiesznie i nad tym, co się zmienia a co się nie zmienia. Sweterek w kolorze konweniuje nieco z bizonem:


jest ciepły, lekki, bardzo gryzący, ma właściwą ilość rękawów i generalnie zgadza się z moją wizją:


Ubieram się jak ten szaman, żeby było mi ciepło, ale nie wiem, czy jemu było chociaż trochę przyjemnie w jakiejś wyjątkowo udanej skórze?
Książkę zakładałam zakładką, która z kolei konweniuje z wizjami szamana zwłaszcza z tyłu, albowiem ma różne kropki, zygzaki i fale, całkiem jak w transie. Poza tym pasuje też do rękodzieła, albowiem jest zrobiona (nie przeze mnie, niestety) ze skrawków materiałów:


Bardzo lubię na nią patrzeć, zwłaszcza na te najcieńsze niteczki i strzępki. A dzisiaj środa, czytamy, dziergamy, słońce odbija się w kałużach i kroplach, wiatr siecze raz deszczem, raz śniegiem, raz sobą, chmury się piętrzą czarne i białe na przemian. Zwariowany marzec z pierwszymi baziami.

Miłego dnia i bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarze! :)