Plan możemy obmyślać w kuchni, bo kuchnia dobrze robi na twórczość.
"Biografowie Konopnickiej przyznają, że poetka w dzieciństwie musiała często przesiadywać w kuchni, przypatrując się pracy kucharki i innych osób należących do służby, dlatego poznała dość dobrze środowisko prostych ludzi, którzy w przyszłości mieli zająć tyle miejsca w jej utworach."
Rozwydrzona bezbożnica, Iwona Kienzler
Co prawda najlepiej mieć wtedy kucharkę, ja nie mam, więc siedziałam głównie w pokoju i myślałam, co dziergać dalej. Muszelki wyprane, naciągnięte razem ze słynnymi piętnastoma oczkami razem na lewo:
oraz przetestowane w pracy:
Drugi rękaw kontrowersyjnego swetra na półmetku, jeszcze tylko trzy razy zapleść warkocze i dalej prosty mankiet. Brnę przez te warkocze od października (sic!) i biję się z myślami. Niby włóczka miła, równa, czerwona, wzór ozdobny, fason jak dla mnie, bo lubię rozkloszowane:
ale razem jakoś ciężko i sztywno. Ciężko było już w oryginale i czego ja się spodziewałam? Ciężko pruć tuż przed końcem, najwyżej poczekam do zimy i wtedy spruję. Bo w lipcu jednak sweter wełniany małe ma podstawy do istnienia, a mroźna zima każdemu doda uroku. Najważniejsze, że ciepły - jak mawiała moja Babcia. Zakręcam więc warkocze i myślę nie w kuchni. Celować z projektem muszę w jesienne dni słoneczne, bo z moim tempem dziergania, jest to najbardziej realna opcja. Musi to być coś z gatunku przyodziewków, bez których nie da się obejść, bo z moimi mało licznymi półkami, nie mogę sobie pozwolić na dzierganie sobie a muzą. Musi to być też coś w miarę prostego, biorąc pod uwagę mój status dziewiarki ciągle nabierającej wprawy. Takie ekstrawagancje jak Rosina odpadają. Czternaście stron opisu! No ale te liście! No i to przekonanie irracjonalne, że jak wydziergam sobie taką Rosinę, to będę, tak samo jak autorka, pogodną, zdolną i szczupłą panią w pięknych niemieckich plenerach i luksusowych wełnach.
Myślę zatem, myślę i czytam. Dziwna książka, ta Rozwydrzona. Kupiłam ją zaraz jak zobaczyłam u Maknety, chociaż ja nie przepadam za Konopnicką, jedynie Sierotkę Marysię uwielbiam za Podziomka i za gwarę. I przeczytałam Rozwydrzoną jednym tchem, chociaż nie napisana jest najlepiej. I mam Konopnicką w głowie od paru dni, więc coś musiało być w tej książce, bo przecież sama poetka nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia jako osoba, taka wiecznie niezadowolona ze wszystkiego. No i matką była okropną.
Sama biografia budzi niedosyt. Nie dość jest szczegółów, nie dość przyczyn, nie dość tytułowych sensacji, nie dość dobrego stylu (owo irytujące właśnie "autorka Naszej szkapy" jak w szkolnym wypracowaniu), nie dość tła, ale w tym wszystkim, niejako podskórnie, tętni życie a sama Konopnicka przebija się energicznie przez mleczną szybę. Taka sobie zwykła kobieta, wychodzi za przeciętnego (nawet tępego nieco) szlachetkę, rodzi ośmioro dzieci, odkrywa na strychu kilka zakurzonych książek, czyta je, a potem zabiera sześcioro żyjącego drobiazgu i jedzie do Warszawy zostać poetką. Aż żałuję, że jej twórczość tak się zestarzała, poczytałabym coś sobie. Bo to właśnie taka dziwna książka, że chciałoby się jeszcze Konopnickiej.
Może znowu popatrzeć, jak Podziomek chodzi po izbie, dziwuje się jaju i wyjada kapustę z grochem?
Dziękuję bardzo za odwiedziny i za komentarze, miłego dnia! :)