środa, 24 lutego 2016

O nadziejach i łysym Heraklesie

"Opowiadanie nasze musi - i słusznie - zaczynać od Homera."
Historia wychowania w starożytności, Henri -Irénée Marrou


 Nic dziwnego, że kupiłam tę książkę w wielkich nadziejach, bo lubię i Homera, i starożytność i nawet wychowanie. Okazała się nieco gruba i nieco nużąca, zupełnie jak mój nieustający szary sweterek, który dziergam z czytaniem. Jak to w środy z Maknetą.
Poza wadami Historia... miała jednak i zalety. Po pierwsze ślicznie wydana w latach sześćdziesiątych i w płóciennej okładce. Po drugie dużo było o Homerze, bo kiedyś nie mówiono, że dziecko chodzi do szóstej klasy, ale że czyta szóstą księgę Iliady. Było też o gronie znakomitych (po grecku klejnoj - prawda, że znajomo?) i o gospodarstwie domowym (czyli ojkonomii) i o katedrze (thronos), o konkursach piękności na Lesbos i kradzieżach w Sparcie. Było o alfabecie i o Pitagorasach, o greckich stołach z powyłamywanymi nogami i o łysym Heraklesie.
Był też Molier, harcerstwo francuskie, Racine, Rabelais i Rimbaud. Co mają wspólnego ze starożytnością, tylko Francuz jeden wie.
Podsumowując - książka w sumie ciekawa, ale nieco nieraz przegadana. I nie oszałamia, zarywanie nocy przy niej nie grozi.

Pożałowawszy więc starożytnych dziatek, które w jeszcze większym trudzie niż obecnie zdobywały wiedzę litera po literze i tym się umotywowawszy, zabrałam się ze zdwojoną energią do szarego sweterka. Sweterek ma już zaczątki rękawów, sporą część pleców i równie spore przody układające się w gustowny szaliczek.


Pokładam w nim duże nadzieje, bo i fason, i szaliczek i liście. Dziergam go jednak tak długo, że aż zwątpiłam, czy w ogóle dziergałam cokolwiek innego. Zajrzałam do archiwum i okazało się tak, więc dla poprawy samopoczucia powklejałam swoje dzieła na jedną kartkę.


Umotywowana, pocieszona, nabrałam energii i kto wie, może przyszła środa zastanie mnie w pierwszym rękawie?
Książkę zakładałam zakładką tematycznie nieadekwatną, ale subtelnie, po koreańsku śliczną. W dodatku z akcentem rękodzielniczym:


Dziękuję za odwiedziny, przemiłe komentarze i biegnę oglądać Wasze zmagania tematyczne. Miłego dnia! :)

środa, 17 lutego 2016

Liście niespieszne

"Dużo lat upłynęło od tego dnia. Schody i ściana, na której ujrzałem odblask świecy ojca, nie istnieją już od dawna. We mnie też zniszczało wiele rzeczy, o których myślałem, że powinny trwać wiecznie, i nowe wyrosły dając początek nowym troskom i radościom, których wówczas nie byłbym mógł przewidzieć, tak samo jak dawne stały mi się trudne do zrozumienia. Od dawna już ojciec nie może powiedzieć mamie: „Idź do tego malca."
Możliwość takich godzin już się nie odrodzi dla mnie nigdy. Ale od niedawna zaczynam bardzo dobrze słyszeć, kiedy nadstawię ucha, łkanie, które zdołałem powstrzymać w obecności ojca i które wybuchło dopiero wówczas, kiedy zostałem sam z matką. W rzeczywistości łkanie to nie ustało nigdy; i jedynie dlatego, że życie milczy teraz bardziej dokoła mnie, słyszę je na nowo, niby owe dzwony klasztorne, w ciągu dnia tak stłumione hałasami miasta, iż zdawałoby się, że zamarły, ale które zaczynają znów dzwonić w ciszy wieczornej."
W stronę Swanna, Marcel Proust


Będąc prostą kobietą, nie powinnam być może pisać o Prouście, o którym pisali najwięksi. Ale żadne poczucie przyzwoitości nie zabroni mi się nim zachwycać, nawet jeśli niezbyt "jasno czytam w swoim zachwyceniu".
Czytam więc "W stronę Swanna" po raz kolejny. W dużym uproszczeniu jest to wspomnienie dzieciństwa w pierwszej części i wspomnienie pewnej miłości w drugiej. Oba wspomnienia wskrzeszone z głębi przeszłości z tak ogromną siłą, że stają się dla nas równie żywe, co nasze.
"I jak w owej zabawie, w której Japończycy zanurzają w porcelanowym naczyniu pełnym wody kawałeczki papieru z pozoru byle jakie, które ledwo się zanurzywszy wydłużają się, skręcają, barwią, różniczkują się, zmieniając się w kwiaty, w domy, w wyraźne osoby, tak samo teraz wszystkie kwiaty z naszego ogrodu i z parku pana Swann i lilie z Vivonne, i prości ludzie ze wsi, i ich domki, i kościół, i całe Combray, i jego okolice, wszystko to, przybrawszy kształt i trwałość, wyszło — miasto i ogrody — z mojej filiżanki herbaty."
W stronę Swanna, Marcel Proust

Prousta trzeba czytać niespiesznie.  Trzeba stłumić hałasy miasta i pozwolić snuć się tej frazie ze strony na stronę. Niech ma czas na wszystko, niech zegar na wieży wybije godzinę, ciotka Leonia odcyfruje Ali Babę z talerza, kurczęta się upieką i niech imię Gilberty przesunie się koło Narratora po raz pierwszy. Niech ten cały czas nadejdzie i przeminie, nie będzie on dla nas czasem straconym, odzyskamy go z pewnością na końcu, nawet jeżeli ma być to koniec siódmego tomu.

Do którego mam równie daleko, jak do końca szarego sweterka. Liść za liściem, we wtorki, w niedziele i w środy. W środy zwłaszcza, bo z Maknetą.
Dziękuję serdecznie za Wasze odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)

środa, 10 lutego 2016

Typki z krzywym szalem


Od małego dziecka uwielbiałam maszyny do pisania. Uwielbienie przejawiało się w budowaniu mini maszyn z klocków (na pewno nie Lego, chociaż Lego już wtedy wynaleziono) i stukaniu w jej mocno umowne klawisze. Jak zaczęła się ta moja fascynacja, zupełnie nie pamiętam.I gdzie ja mogłam widzieć maszynę w tamtych pradawnych czasach? Podejrzewam, że przyczyniły się do tego dziecięce bale karnawałowe organizowane corocznie w biurze mojego taty ulokowanym w secesyjnej willi z parkietami, wykuszami, przepastnymi biurkami z telefonami. Bale były z muzyką na żywo, choinką, Mikołajem i kotylionami:


(Na zdjęciu jestem Kopciuszkiem). Z czasem wyrosłam pomału z klocków, ale magiczny czar klawiszy, ich zalotny stukot trwał. Dzisiaj maszyny do pisania bezpowrotnie odeszły w przeszłość razem z dźwięcznym dzwonkiem na koniec wiersza, klawiszy w codziennych komputerach mamy aż nadto w domu i w pracy, ale sentyment nie minął, w dalszym ciągu lubię ich dotyk. Skupiałam się jednak zawsze na literach, na kropce, na nielubianych przecinkach, czasem był nawias, czasem wykrzyknik. Aż tu nagle okazało się, że istnieje cała banda ciemnych typków z ich sekretnym życiem. Jednym słowem, przeczytałam książkę "Ciemne typki Sekretne życie znaków typograficznych". Jej autor, Keith Houston okazał się być bardziej wnikliwy w patrzeniu na znaki i zaczął się zastanawiać, skąd się wziął znak paragrafu.

"Poszukiwania w internecie zaowocowały listą książek do przeczytania i stron do przejrzenia. Kiedy się z nimi uporałem, miałem pokaźną stertę notatek i jeszcze dłuższy spis źródeł do sprawdzenia. Historia tego interesującego mnie znaku obejmowała narodziny interpunkcji, starożytną Grecję, początki chrześcijaństwa, epokę Karola Wielkiego, pismo średniowieczne i największego typografa dwudziestowiecznej Anglii."
I tak właśnie powstała ta książka, która otwiera nam szeroko oczy na znaki przyjmowane jako oczywiste, a one miały swoje przygody, swoje zapomnienia, powroty, upadki i wielkie triumfy. Długą drogę do współczesnego kształtu. Znak akapitu, krzyżyk, etka, małpa, rączka, cudzysłów. Graffiti w Pompejach, greckie papirusy, Gutenberg, linotyp, komputer, telefon - oszałamiająca podróż.



To zresztą ciekawe, że w czasach, kiedy książki były bardzo, bardzo drogie, tak po nich mazano. Dorysowana rączka jest urokliwa, ale jednak dziś niejednemu z nas drgnęłaby ręka przed takim malunkiem w swoich tanich (stosunkowo) księgozbiorach.

Z ciemnymi typkami dziergam oczywiście, jako że to dziś środa dziergania z Maknetą.
Dziergam nieustająco szary sweterek i nawet ślimacze tempo mnie nie martwi, ponieważ postanowiłam dzielnie w tym roku dziergać starannie, w skupieniu i w najwyższej świadomości. Wolę mieć ślicznie wydziergany jeden udany sweter niż pięć do sprucia. Ku mojej rozpaczy okazało się jednak, że skupienie i najwyższa świadomość nie były jedynymi przyczynami wolnych przyrostów odzienia. Drugą przyczyną (może nawet kluczową) był fakt, że wydziergałam pół metra za dużo lewej części szerokiego szala. Starannie sprułam więc to co było lewym szalem, a powinno być już prawym i plecami. Przełknęłam porażkę i dziergam dalej w stronę pach.

Mam jednakże sukces na koncie, skończyłam mianowicie czapkę dla dziecka (zaczętą w październiku). Przed skończeniem powstrzymywał mnie nie tyle deszcz i niezwykle ciepło, co pompon (udał się za pierwszym - drugim - razem, ku mojej ogromnej uldze).


Dziękuję bardzo za odwiedziny, miłe słowa. Miłego dnia! :)