środa, 26 października 2016

Umiary i nadmiary

"Spojrzałem w górę na baldachim z książek nad moim łóżkiem i doszedłem do wniosku, że przygarbiłem się wskutek tego, że jakbym dźwigał na grzbiecie ten dwutonowy pawlacz pełen książek i ksiąg."
Zbyt głośna samotność, Bohumil Hrabal

Książek i ksiąg, włóczek i swetrów, kubków i płyt. Pawlacz pełen rzeczy.
Od zawsze lubię rzeczy. Lubię na nie patrzeć i lubię dotykać - gładkie grzbiety książek, połyskliwe uszka filiżanek, szorstkie kłębki wełny. Lubię je kupować i nie lubię się z nimi rozstawać. Gdybym mieszkała w pałacu o tysiącu pokojach i gdybym miała stado wielbłądów, które woziłyby za mną moje książki na urlop (trochę czytnik ostatnio robi za wielbłądy i całkiem nieźle mu idzie), pewnie nie rozstałabym się z żadną rzeczą. Ani z kotem w czarnym aksamitnym kapeluszu i czerwonych drewnianych butach, ani ze szmacianą Egipcjanką z czarnymi warkoczami, ani z pierwszym w życiu miśkiem, któremu mój brat zoperował łapkę czerwonym mazakiem, ani z bajkami spod pigwy, ani ze starymi kurtkami, które w zasadzie są dobre do lasu, ani z butami, które w sumie są w jednym kawałku, ani z za ciasnymi spodniami (bo może kiedyś schudnę), ani z za luźnymi spódnicami (bo może kiedyś przytyję).

Nie mieszkam jednak w tysiącu pokojach - część rzeczy odeszła za moimi plecami, a część w chwilach słabości. Pozostałe całymi latami zapełniały metaforyczny pawlacz. W pewnym momencie spojrzałam w górę i poczułam się przytłoczona. Właśnie wtedy przełączyłam się na minimalizm. Zaraz potem okazało się, że minimalizm jest w modzie i łatwo spotkać go w sieci w postaci książek, blogów i zdjęć.
I tak spotkałam książkę "Chcieć mniej" Katarzyny Kędzierskiej. Kupiłam w wersji elektronicznej (ze względu na wielbłądy) i zaraz przeczytałam. Dziergając w tle oczywiście (bo dzisiaj środa - czytamy i dziergamy z Maknetą).


"Chcieć mniej" to jakby podsumowanie (w moim odczuciu nieco chłodne) kilku lat praktykowania minimalizmu, które autorka opisywała i dalej opisuje na swoim blogu. Książka jest nieco chaotyczna - powtórzenia, przytaczanie komentarzy z bloga. Spodziewałam się bardziej przetworzonego materiału i jeżeli miałabym określić jej formę posługując się ubraniem, to wybrałabym dres. Czyli w sumie nie tak źle - mało zobowiązująco ale przynajmniej ciepło i wygodnie. Przeczytałam w jeden dzień, chociaż niektóre problemy były zupełnie nie dla mnie (nie mam problemu z nadmiarem spotkań towarzyskich), na niektóre rozwiązania sama wpadłam (wycięłam kawałek ze starego szlafroka po babci, szlafrok wyrzuciłam),  a z niektórymi radami wręcz się nie zgadzam. Na przykład rozumiem, że unikanie pokus dla osoby, która ma problem z niekontrolowanym kupowaniem może pomóc, ale jest to krótkoterminowa pomoc. Nie chodzi o to, żeby nie kupować, bo jest się odciętym od sklepów i obniżek, chodzi o to, żeby nie kupować, bo się nie potrzebuje.
W nałogu trzeba być jak Sokrates - iść na targ i patrzeć bez ilu rzeczy jesteśmy szczęśliwi.
Największym plusem (dla mnie oczywiście) są zdjęcia - nie ma ich co prawda w książce, za to jest w niej adres do bloga. Obejrzałam wszystkie i bardzo mnie umocniły w minimalizmie i dostarczyły wielu estetycznych przyjemności. Poza tym widać w nich przebytą drogę i jest to motywujące, że każdy na początku może mieć kawał wieprzowej pieczeni a na końcu gustowny stosik pastelowych sweterków.
Co do samej książki to muszę jednak przyznać, że Katarzyna Kędzierska sprawę postawiła bardzo uczciwie - nie narzuca z góry z iloma rzeczami my będziemy szczęśliwi - pisze tylko o swoich doświadczeniach.

I słusznie - to bardzo indywidualne. Sami musimy wybrać między Katonem a profesor Janion:
"Odzież dla czeladzi: Tunika długa na półczwartej stopy i płaszcz co drugi rok. Gdy wydajesz tunikę lub płaszcz, odbierz najpierw stare. Można z niego porobić sienniki albo łaty do odzieży."
O gospodarstwie wiejskim LIX, Kato

"
- O Matko Boska!
- A jeden mój student, którego poprosiłam o zreperowanie okna w sypialni, zbladł, zachwiał się i omal nie zemdlał, gdy zobaczył, jak ta moja sypialnia wygląda. My jesteśmy teraz w tak zwanym gabinecie. Jest jeszcze pokój romantyczny, ale książki są również w kuchni i w łazience, nie mówiąc o przedpokoju. Ludzie mi mówią, że mam jakąś niesamowitą umiejętność upychania książek i papierów, a one są jak żywe rośliny, które się pną. Pracuję przy tym zapchanym małym stoliku, bo biurko już dawno zarosło. Przepraszam, czy pani aby nie kopie moich książek?
- Nie, to moja teczka.
- Napycham pod ten stolik książki, a potem mam pretensję do ludzi, że je kopią. A jak mają nie kopać, skoro pcham im je pod nogi? Niedawno musiałam sprzątnąć nawalone na podłodze w pokoju romantycznym rzeczy i moje oko padło na powielaczowe wydawnictwa stanu wojennego. Pomyślałam sobie o tej męce powielacza i jak to? Będę to teraz wyrzucać na śmieci? Okazało się, na szczęście, że IBL zbiera takie wydawnictwa, i już nie miałam wyrzutów sumienia. Ale zobaczyłam przy okazji, jak nieprawdopodobną ilość udało mi się tego napchać pod kaloryfer. Wie pani, może powinnam powiedzieć to w sposób bardziej poetycki - że mieszkam tak, jakbym mieszkała w drzewie. Że ta biblioteka jest jak drzewo, które się rozgałęzia."
Książki i ludzie, Barbara Łopieńska 

Jeżeli chodzi o książki, to jednak przychylam się ku rozgałęzionej bibliotece. Kiedy w ostatni weekend wprowadzałam minimalizm po szafach swoich i pawlaczach, ucieszyłam się niezmiernie znalazłszy książkę, o której myślałam, że dawno przepadła. Była o księżniczce Zubejdzie, która chorowała z braku słońca i powietrza i wyleczył ją pewien drwal kanapkami z twarogiem.

Dobrze więc czasem nie wyrzucić. Natomiast w kwestii ubrań skłaniam się jednak ku Katonowi. Jeden płaszcz. Jeden sweter powtarzam sobie patrząc na góry włóczek. Tak, najlepszy na nie będzie koc. Koc dużo pochłonie.
Tymczasem dziergam poncho z ciepłego Nepalu, do pracy nie bardzo wypada iść w kocu.

Dziękuję za wizyty i miłe komentarze, dobrego dnia! :)

środa, 19 października 2016

Komin i kubek

"Wspominamy ryby, któreśmy darmo jedli w Egipcie: ogórki, melony, pory, cebulę i czosnek."
Lb  1, 5-6


Kupiłam tę książkę ze względu na śliczną okładkę. No i dlatego, że ja lubię czytać o jedzeniu nawet w Biblii, chociaż może nie wypada. I o kubkach, a o kubkach w Biblii jest trzykrotnie i o patelniach, garnkach, czarach, dzbanach i chochlach. Jest i cynamon i czarnuszka, którą mam codziennie na serku ostatnio. Nawet zwykła cebula jest słodka i powabna:



"Posiłki przygotowywano w garnku nad ogniem, na otwartym dziedzińcu przed domem"
I o ile było kiedyś przyjemniej! No, może nie w taki dzień jak dziś, kiedy mży i dżdży. W taki dzień lepiej siedzieć w domu z czekoladką do kawy, czytać sobie i dziergać ciepły komin. Razem z Maknetą oczywiście, bo to środa.  Komin robi się gładko a nawet dwustronnie - białe na granatowym i granatowe na białym.

Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 12 października 2016

Komin z cukru

"...na ogromnych półmiskach i paterach wznosiły się piramidy pączków i pączeczków - bo różnej bywały wielkości - woniejących wanilią i skórką pomarańczową, a nadziewanymi różnymi sposobami, to po sułtańsku - daktylami, rodzynkami i migdałami, to po krajowemu - konfiturami z jabłek, malin, wiśni i najwytworniej - z płatków róży."
W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich, Wojciech Herbaczyński

Pada deszcz, jest chmurno i wietrznie i zimno, a na taką pogodę najlepsza jest kawiarnia z kawą i pączkiem. A jeszcze lepiej gdy kawiarni jest dużo i dużo jest pączków, ptifurów, stefanek, karmelków, czekoladek, cukrów, cukierków i marmoladek. Czasami do kompletu (ale to dawno temu) zdarzy się pomada na porost włosów i ciasto (sic!) do chędożenia zębów, ale o tym nie mówimy.
Pada więc deszcz, jest środa z Maknetą, czytam o cukierniach i dziergam komin wzorem norweskim dwustronnym.


Cukiernie są wdzięczne, bo i temat wdzięczny, czyta się lekko. Napisana przez przedwojennego cukiernika stylem nieco staroświeckim, gawędziarskim, może nie porywającym ale sumiennym i dobrodusznym. Sporo cytatów z różnych pamiętników i wspomnień. Oczywiście są skutki uboczne w postaci nadmiernej konsumpcji pączków, ale już się z nimi pogodziłam - czasem można niezdrowo za to słodko.

Nadmiernie też mam w żakardach i już tęsknię do powierzchni gładkich, filozoficznie jednak myślę o zaczętym kominie, zaczętym szaliku i czapce - wszystko we wzory. Z tego całego towarzystwa czapka jest szczęśliwie skończona a ja nieskromnie dumna:


Chyba się udała, bo Czajkomąż, który od trzydziestu ponad lat nie mia czapki na głowie nawet poniżej dwudziestu stopni mrozu, przechodząc mimo, zatrzymał się, popatrzył i po dłuższej chwili milczenia powiedział - Może mnie byś zrobiła taką, tylko bez pompona i bez kwiatków?

Cukiernie warszawskie zakładam zakładką gdańską:

a deszcz za  oknem maluję kredkami na bardzo kolorowo


 Lubię jesień nawet gdy plucha, czego i Wam życzę, dobrego dnia!
dziękuję za wizyty i miłe komentarze. :)

środa, 5 października 2016

Ścianka w podróży

"Pracuję nie zwracając uwagi na porę roku i chmary przeróżnych owadów napastujących moje papiery i osobę"
Podróże, Jan Potocki

Potocki w dalszym ciągu w podróży (już chyba trzecią środę z kolei), rysował kredkami widoczki z Kaukazu (dzisiaj po prostu się pstryknie aparatem i już), rysował wielką mapę Scytii objaśniającą czwartą księgę Herodota, albowiem uważał, jakże słusznie, że mapa pomaga w historycznym ogarnianiu, i prowadził przy tym życie koczownicze, wymykając się dotychczasowej egzystencji.

"Sierpień jest tu okresem radości i wesela. Zbiór arbuzów wzbudza powszechne ożywienie i ochotę do zabaw. Wszędzie je się arbuzy, ofiarowuje w podarunku lub sprzedaje, mnóstwo arb donośnie turkocząc zwozi je z okolicznych wsi, a z Astrachania przypływa po nie mrowie barek. Góry owoców zalegają wybrzeże; równina i rzeka przedstawiają ożywiony widok."
Podróże, Jan Potocki (za "Biografia Jan Potocki", Rosseta i Triaire'a)

Ach, jakbym chciała siedzieć w sierpniu i patrzeć na ożywione góry arbuzów z okolicznych wsi. Tymczasem jest październik, leje deszcz, wieje wiatr, temperatura spada w stronę zera i co prawda nie napastują mnie przeróżne owady, ale kiedy ja zdążę zrobić czapkę i szalik, i komin w żakard, i poncho, i mitenki, i rękawy piórkowego, i rękawy w czekoladowej Elli? Zima za progiem i gdybym wiedziała, że lato się skończy ( jakoś niby się zawsze wie, ale tak trudno w to uwierzyć) to zaczęłabym te czapki i szaliki w maju.
Nie ma co biadolić, ale nie zwracając uwagi na zdradliwie szybki czas, śnieżyce na horyzoncie i mrozy, po prostu robić swoje i cieszyć się z postępów. Postępy na przykład w norweskiej czapce były, owszem, pokazały się nawet kwiatki, które były na tyle mało ozdobne, że wylądowały z powrotem na motku, sprute z żalem. A nawet nie z żalem - jeżeli do czegoś nie jesteśmy przekonani, to nie ma co sobie mydlić oczu, że może w gorszym świetle będzie ładnie. Nie będzie.  Sprułam i mam w planie kwiatki ozdobne nawet w świetle reflektorów.

Postępy też były w niewidzialnym szwie Kitchenera (wymyślonym jak ogólnie wiadomo w celu zszywania skarpetek dla dzielnych żołnierzy). Pierwszy mój szew Kitchenera skończył się porażką, oczka jednej strony skończyły się, kiedy druga strona była ledwo w połowie - nawet nie zrobiłam mu zdjęcia, tak się wstydziłam, ale komin noszę troskliwie chowając szew.
Przy drugim (komin na prezent) byłam zdeterminowana, obejrzałam filmiki na Youtube, rozłożyłam sobie stół przy oknie, założyłam najlepsze okulary i podzieliłam oczka na małe porcje. Katastrofa. Co oczko musiałam oglądać filmik, bo myliły mi się nóżki (dziwne, że oczko ma nóżki ale ma). Zapas nitki skończył mi się w połowie komina a niewidoczny szew był gruby i widoczny niczym najgorsze szycie na okrętkę. Sprułam. Czy ja mówiłam, że Kitchener jest trudny? Nie, nie, w porównaniu z pruciem to on jest prosty całkiem. W końcu sprułam. Poszłabym się przejść, gdybym miała gdzie, albo zaparzyłabym melisy, gdybym miała melisę. Nie miałam, więc poszłam z powrotem na Youtube i szczęśliwie trafiłam na ten film. Szycie jest bajecznie proste, pani łapie za dwie nóżki od razu, więc absolutnie nic się nie myli, szew wygląda jak dziergany.
Po jednorazowym obejrzeniu filmiku mój Kitchener po prawej stronie wygląda tak


A po lewej jeszcze lepiej:


Pozostało tylko komplet wyprać, wysuszyć, i założyć na Bubulinę, która pozowała zachwycona, zwłaszcza że nieoczekiwanie ma celebrycką ściankę. Ścianka jest w pokoju synów, a że synowie z wiekiem opuszczają rodzinne pielesze, została przeze mnie przejęta razem z opuszczonym dopiero co pokojem. Zmiotłam tylko z podłogi różne kable i przewody, zdjęłam ze ściany przypięte baterie, ubiegłoroczne plany zajęć, zgarnęłam z mebli ubrania na upał i na mróz (wiadomo, na ogół męskie pojęcie porządku odbiega od kobiecego, za to jest niebezpiecznie bliskie chaosu), kupiłam w Ikei różowe stokrotki, zamiast baterii powiesiłam van Gogha i natychmiast się wprowadziłam razem z Bubuliną i z robótkami. I z solennym postanowieniem, że nie zapełnię pokoju włóczką oraz innym dobrem (od jakiegoś czasu gorliwie nawracam się na minimalizm). Postanowienia dotrzymuję już trzy dni, pominąwszy dwie półki w szafie. Niegroźne, bo mam zamiar przerobić ten zapasik na poncho i na kocyk. Tylko kiedy, skoro czeka mnie czapka w żakard i szalik w żakard. Ale, miałam nie biadolić, więc na koniec optymistycznie - Bubulina na swojej ściance:
  


Dane techniczne:
Nepal Drops, kolor biały
Czapka: druty nr 3,5
               150g (w tym pompon ok. 50g)
Komin: druty nr 5
               240g

Pompon za pierwszym razem! 
Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze. Życzę dobrego dnia! :)