"Ile pustyń, tyle różnych pejzaży. Bogactwo oświetleń, bogactwo gamy barwnej, zależnej od pory roku, pory dnia, różnic gleby i różnego jej ukształtowania.
Pustynie pomiędzy Meszhedem a Teheranem z wyrastającymi nagle z piaszczystej płaszczyzny jak z morza skalistymi górami-rafami, to niebieskoszarymi, to liliowymi, różowymi czy nawet cytrynowymi, pustynie piaszczyste Transjordanii, z setkami lekkich wielbłądów, kawowych, białych, chrupiących kolczaste nędzne krzaczki, albo dziesiątki mil równo zasypanych czarnymi kamieniami, tak że nic nie widać więcej jak te kamienie czarne, z lekka nabierające fioletu i czerwieni o zachodzie."
Tumult i widma, Józef Czapski
Dawno, bardzo dawno temu czytałam "Europę w rodzinie. Czas odmieniony" Marii Czapskiej i tak dowiedziałam się o istnieniu Józefa Czapskiego, jej brata. Z książki nic już nie pamiętam, ale nazwisko zapadło mi w pamięć z bardzo pozytywnymi konotacjami. Potem czytałam "Czytając" i Józef Czapski na trwale skojarzył mi się z głęboką refleksją, niezwykłą kulturą i z Marcelem Proustem. Bardzo mile, jednym słowem. Nie byłam więc przesadnie zaskoczona, gdy na targach książki dwa lata temu, wbrew niekupowaniu, wysupłałam ostatnie pieniądze na pierwszy tom listów Józefa Czapskiego. Pięknie wydane przez Terytoria. Drugi tom miał się pojawić lada dzień. I faktycznie, niespełna dwa lata później - pojawił się. Kupiłam oczywiście, bo trudno mieć pierwszy tom i nie mieć drugiego. Przy okazji nawinął się Tumult. Chyba to jasne, że wpadł do koszyka bez walki.
Zapakowany w paczkę razem z listami, obwiązany taśmą klejącą, błyskawicznie przebył do kiosku w moim pobliżu i tuż przed busem do pracy zdążyłam go odebrać.
Lubię paczki z Arosa, bo książki w nich są bezpieczne, a jednocześnie nie są nadmiernie zabarykadowane. Z łatwością i bez połamania paznokci dają się rozbroić gołymi rękami. Do Tumultu zajrzałam więc już w busie i tak, kartkując, śmiałam się i wzruszałam całą drogę do pracy. Czeka mnie piękna lektura. Prosto z "Kultury".
Tymczasem w domu udziergałam przepiękną chustę. Wpadłam w zachwyt już w czasie zamykania oczek, chociaż przy pierwszej setce myślałam, że na zakończenie zużyję dodatkowy motek i z jakieś dwa miesiące. Nie było tak źle. Do zachwytu przyznaję się bez skrupułów, bo w sumie ja tylko przekładałam oczko przez oczko i tyle było mojej zasługi. Włóczkę wymyśliła Danonk, kolory dobrał Lane Mondial, wzór wymyślił Drops, a zakończenie Makunka.
Efekt końcowy tak mi przypadł do serca swoją miękkością, sprężystością, urokiem bąbelków, że chyba będę w niej chodzić bez przerwy. W dodatku mam w planie wyprodukowanie kolejnych chust w tym fasonie. Primavera ma jeszcze tę zaletę, że kończy się kolorem białym, więc przypomina bezy. A raczej bitą śmietanę. Albo lody waniliowe. A właściwie wszystko naraz. No co ja poradzę? Naprawdę uwielbiam bąbelki. A waniliowe tym bardziej.
Zrobiłam jej zdjęcia, ale nic nie odda jej uroku - na żywo podoba mi się nawet bardziej, niż na Bubulinie.
Nawet na mnie mi się podoba:
Tu niewiele widać, poza tym, jak złotem się trochę mieni:
Dane techniczne:
Primavera 0854, bawełna, mikrofibra 150g
Druty nr 4
Włóczka składa się z czterech sznurkowatych, luźnych nitek, ale w efekcie daje wyrób bardzo miękki i lejący. W dodatku nieśliski, czyli po omotaniu pozostaje w pozycji omotanej. I nie gniecie się! Ale to zasługa wzoru chyba.
Bardzo dziękuję za komentarze i wizyty. Dobrego i coraz bardziej wiosennego dnia! :)