niedziela, 28 kwietnia 2019

Plugastwa wytrwałe

"To ukochanie śpiewu, ta muzykalność pochodzi zapewne z samej przyrody kresowej, z jej czarownych dźwięków, z szumu borów, plusku fal jeziornych, rechotu żab, krzyku derkaczy i innego ptactwa wodnego, pieśni skowronka w noc majową, bulgotania cietrzewi, jęku żurawi ciągnących gdzieś w przestworzach nieba, dalekiego ujadania psów, płynie z tej potężnej symfonii ziemi kresowej, od akordów leśnych aż do ledwo uchwytnych, a tak delikatnych półtonów, że zdawać by się mogło, że płyną one nie z ziemi, ale gdzieś z nieba, gdzie promień o promień się trąca. Przyroda Kresów nie jest martwa, jak nie jest martwe powietrze tego kraju, powietrze tak aromatyczne, krzepiące a upojne jak stary trunek, powietrze pełne aromatów lasu i zapachu świeżo skoszonej trawy. Nawet zimą mroźne powietrze ma w sobie coś, co przypomina delikatny zapach migdałów."
Na skraju Imperium i inne‌ wspomnienia, Mieczysław Jałowiecki


Kiedy czytam książkę, zazwyczaj buduje mi się gdzieś za kulisami relacja z autorem. Relacja nie przekłada się na moje zdanie o książce, na ogół lubię autorów lubianych przez siebie książek, ale nie zawsze - i to jest właśnie ten przypadek.
Wspomnienia czyta się świetnie. Jest przyroda, co uwielbiam, są śpiewy kresowe, beztroska dzieciństwa, szkoła, praca, pojawia się polityka, za którą nie przepadam, ale tu nawet mi nie przeszkadza, są straszne czasy, rewolucja, wojna, nic nie szkodzi, bo wspomnienia czyta się świetnie. Jednak autor, kniaź Pierejesławski, książę Jałowiecki, autor lubić się nie da. No i właściwie nic nie szkodzi, bo moje lubienie czy nielubienie istotne za bardzo nie jest.

Dookoła księcia samo plugastwo, czerń pijana i zezwierzęcona. Dostało się bolszewikom (to można zrozumieć), dostało się Niemcom i Żydom, a już Anglikom dostało się chyba najbardziej (ponoć nawet ich małpi przodek był zdecydowanie bardziej małpi niż nasz, co zbadał szczegółowo francuski antropolog). Dostało się też mojemu ulubionemu Melchiorowi Wańkowiczowi, że leń i obibok.
Nie lubię więc autora, ale czytam z zacięciem i daję się porwać tym śpiewem, tym kawiorem, tej kawie trzygwiazdkowej, tym czasom dawnym, tym losom zadziwiającym i trudnym. No i temu spojrzeniu Kresów na nas, bo to zwykle my patrzymy na Kresy.
Chłonę z zachwytem różne antyczne smaczki w restauracjach, sklepach z antykami i smaczki językowe (swoją drogą, dużo tu tekstów rosyjskich nie przetłumaczonych, co dla młodego czytelnika może stanowić kłopot).

"Kuchnia u George’a była zdrowa, smaczna, niewybredna, przeznaczona na wiejskie apetyty. Menu było wypisywane po francusku, jako że polski był zabroniony, a rosyjskiego nikt by do ręki nie wziął. Francuszczyzna była osobliwa, jak: „L’enfant de cochon rôti” (dziecko świni pieczone) czy „Boeuf brisé” (wół siekany). Mało kto zaglądał jednak do jadłospisu, zwracając się o radę bezpośrednio do kelnera, który tradycyjnie pytał: – A co pan ma w życzeniu? Czasami kelner wracał, by oznajmić, że danie jest wyczerpane, i zaproponować w zamian coś innego: – Kaczka wyszedłszy, może gęś w życzeniu?"
Na skraju Imperium i inne‌ wspomnienia, Mieczysław Jałowiecki

Wspomnień jest trzy części, na razie przeczytałam pierwszą, z kolejnych będę jeszcze zdawać relację. Kniaź w tej chwili czeka w Gdańsku na amerykańską mąkę, a tymczasem ja skończyłam jeden sweterek i zaczęłam drugi.
Skończony sweterek jest cały z jedwabiu, zaczęłam go latem ubiegłego roku, więc trochę trwało zanim dobrnęłam do finału. Włóczki mi nie starczyło na długi rękaw, mam więc rękaw 3/4, co nawet nie wygląda źle. Wiosna akurat przechodzi fazę mokrą, ciemną i zimną, więc zdjęć na mnie chwilowo nie ma.


Rozmiar ku mojemu zdziwieniu wyszedł idealnie, fason też, warto było dokupić cieńsze druty, spruć zawijający się w rulon dół i zrobić zdyscyplinowany ścieg francuski.
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że lepiej poświęcić więcej czasu i powalczyć, niż poddać się, a potem nie nosić, bo nieudane.
Z takim wnioskiem zaczęłam sweterek drugi, który na razie wygląda jak kupka nieszczęścia. wszędzie nitki, agrafki, ale coś czuję, że będą z niego ludzie.


Robię go z bawełny, którą kupiłam strasznie dawno temu i nie jest to ogólnie znana wersja dla męża (wiadomo przecież, że wydatki z przeszłości się nie liczą w budżecie domowym). Jest to moje piąte (sic!!) podejście do tej włóczki. W pierwszym miał być pulowerkiem przez głowę i nie dodziergałam nawet do pach. W drugim podejściu miał być zszywanym rozpinanym kardiganem. Po drobnych przygodach (i przyszyciu przodu w miejsce rękawa) powstał, został wyposażony w guziki i obfotografowany. Nawet poświęciłam się i zabrałam go dwa razy do pracy, ale z bólem przyznałam, że nie zasługuje. Bo szwy krzywe, fason krzywy - sprułam. W trzecim połączyłam go z wiskozą i jeszcze nie sprułam, ale też w nim nie chodzę. W czwartym udziergałam korpus i po trzech latach siedzenia w szufladzie, doszłam do wniosku, że muszę mieć wzór, żeby sweter miał fason i rozmiar. Wybrałam więc dla niego Softly Hani Maciejewskiej i jestem pełna nadziei, że szczęście sprzyja wytrwałym, jakby powiedział Eneasz, gdyby robił na drutach.
Trzymajcie kciuki, żebym nie zrobiła z niego ściereczek eko, bio i zero-waste, jak mi nie wyjdzie po raz piąty. ;)

Przybywa też temperaturowego szaliczka, znacznie się ocieplił, a teraz znowu się ochładza. Ale magnolie i tak kwitną, czego i Wam życzę.


Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :))

niedziela, 21 kwietnia 2019

Świątecznie z Potopem

Radości i spokoju w dnie świątecznie i powszednie!


Taką ręcznie zrobioną pisankę dostałam i zdjęcie nie bardzo oddaje jej urodę. :D

Ja rónież swój plan wykonałam: porządki zrobione, sałatki nagotowane, mazurki upieczone, serwatka wykrochmalona i zblokowana:


A teraz siedzę sobie ze świątecznym winem i sernikiem oraz świątecznym Potopem, czego i Wam życzę! Dobrego dnia! :))

PS. Tak myślałam, że gdzieś mam z nią zdjęcie:

niedziela, 7 kwietnia 2019

Ptasie zasadzki w językach

"Piszę sztukę, którą skończę chyba nie wcześniej niż w końcu listopada. Piszę ją nie bez przyjemności, ale bezczelnie łamię prawa sceny. To komedia, trzy role kobiece, sześć męskich, cztery akty, pejzaż (widok na jezioro); mnóstwo rozmów o literaturze, mało akcji, miłości na pudy."
Dzieła, op. cit., t. XI, s. 448-449, Antoni Czechow


Dramatów za bardzo nie lubię, nigdy nie mogę bezboleśnie przebić się przez didaskalia, nie mogę zapamiętać obsady i ciągle sprawdzam w spisie, brakuje mi opisów przyrody i męczy dialog. Nie lubię dramatów, więc nie czytam właściwie, ale kiedy przeczytałam, co o Czechowie pisał Nabokov, bardzo chciałam przeczytać "Mewę". Zaczęłam jej szukać, było to dawno, nie umiałam jeszcze korzystać z Allegro, internet był wtedy jeszcze mały i dziwny, chociaż Google już miał. Szukałam "Mewy" tak zawzięcie, że kiedy wymyślałam swój login do Biblionetki, to właśnie Mewa przyszła mi do głowy. Była już zajęta, więc wykorzystałam tytuł oryginalny i tak zostałam Czajką.

Z czasem dotarłam do opowiadań Czechowa, do jego wspomnień, do wspomnień o nim, do jego listów i bardzo go polubiłam. Miałam nawet plan, żeby na biureczku postawić sobie jego zdjęcie oprawione w ramkę, ale nie miałam jeszcze wtedy swojego biureczka.


źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Anton_Czechow

Jednym słowem, polubiłam Czechowa i jako pisarza i jako człowieka. W końcu po latach znalazłam Czajkę w Wyborze dramatów i przezwyciężywszy ekonomiczne rozterki (Czechow drogim pisarzem jest, co w sumie jest budujące i cieszy), kupiłam. Kupiłam i przeczytałam. Niespodziewanie podobała mi się, mimo że dramat, może dlatego, że jak pisał sam autor:

"Przypomina raczej opowiadanie."
Dzieła, op. cit., t. XI, s. 448-449, Antoni Czechow

Nie będę pisać o sztuce, bo byłoby to tak samo nierozważne, jak gdyby filolog rozwodził się o susceptancjach, stanach nieustalonych i sterowaniu rozproszonym (zresztą istota susceptancji też jakby mi się zamgliła nieco), ale mogę napisać, co sobie pomyślałam, bo pomyśleć każdy może, nawet niebranżowy. Otóż pomyślałam sobie o pewnym programie telewizyjnym w dawnych czasach, kiedy miałam lat bardzo mało, a telewizja miała tylko jeden program. Nazywało się to "Piórkiem i węglem" i polegało na tym, że profesor Zinn opowiadał o architekturze, a opowieści swoje na żywo ilustrował tytułowymi akscesoriami. Największe wrażenie robił na mnie proces powstawania rysunku. Pojawiała się jakaś cienka kreska od niechcenia, potem grubsza jakby przypadkiem, jakaś jaśniejsza i jeszcze jedna, i jeszcze kolejna, aż wreszcie profesor stawiał ostatnią i wtem kościół czy dom, stawał przed naszymi zdumionymi oczami jak żywy.

Tak samo jest u Czechowa - jakieś rozmowy, jakieś wędki, aktorki, jezioro, konie wiecznie zajęte, wszystko od niechcenia i familiarnie, padają kolejne numery loteryjki i nagle odnajdujemy się tak bardzo blisko tych jego bohaterów i tak blisko opowiedzianej przez niego historii, że staje się ona zupełnie naszą.

Przeczytanie "Mewy" przyniosło mi też element poznawczy, otóż bowiem okazało się, że Czajka to nie Чайка, ale Чибис, co jakby od początku było wiadomo, skoro Чайка to Mewa. Jeśli zatem chcę mieć awatar z eleganckim czubeczkiem, z którym to się już utożsamiłam, to nie mogę być z Czechowa. Jeśli mam być z Czechowa, to logo powinnam mieć z czerwonym, długim dziobem i srebrzystymi skrzydłami. Zostałam więc w rozdarciu, jak ten Indianin z Ameryki i Hindus z Indii. Języki i geografia potrafią jednak być bardzo podchwytliwe i trzeba być niezwykle czujnym. Niczym Чибис.

Na pocieszenie zakładałam dramaty bardzo wdzięczną zakładką, która nic wspólnego nie ma ani z czajką, ani z mewą, ani z czibisem.


Kończę też pierwszy rękaw jedwabnej bluzeczki i chociaż przez cały czas dziergania miałam mieszane uczucia co do koloru, to musze przyznać, że po założeniu jest nawet twarzowy i korzystny.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)