"Nad morzem, kędy fale gładki żwirek ścielą"
I tym sposobem pojechałam do Katowic, a jak się jest rodem z Biblionetki, to w Katowicach się oczywiście spotyka książkowo. Spotkałam się więc z Marylkiem i Epą i to było cudowne spotkanie. Żyrafa w różowym kapelusiku i gofry, które wszystkie inne mają pod sobą, potem śniadanie na trawie
na szczęście mogłam w ubraniu, potem spacer ślicznymi okolicznościami przyrody i plażą, z której Katowice bardzo są dumne, potem lunch z winem, przeglądanie książek (wiadomo, każdy biblionetkowicz ma w bagażniku swojego samochodu karton z książkami), potem dziewczyny w swojej niezwykłej dobroci zawiozły mnie na dworzec, wsadziły w autobus i pomachały chusteczką w mojej drodze na lotnisko. Bardzo, bardzo im dziękuję!
A potem już był samolot, lot po ciemku, wschód słońca i tak zaczęła się Grecja, morze Egejskie i wyspa Kos. Na niej pod platanem siedział Hipokrates i obmyślał zioła zdrowotne, ale ja i tak myślałam tylko o Homerze i o Odyseuszu, który na pewno przepływał niedalekimi mokrymi ścieżkami, moczył sobie nogi w tych falach i płakał za domem i tu niedaleko śpiewały mu kusząco syreny. Czasu na myślenie miałam dużo, bo zapomniałam książek, o robótce też zapomniałam, uciekałam z wnuczkami przed falami i Posejdonem (jedna ucieczka skończyła się startym kolanem, ale już się goi), chodziłam na stołówkę między palmami, drzewkami oliwnymi i fikusami, jadłam dobre rzeczy głównie greckie i piłam dobre wino z nalewaka.
I myślałam o Homerze.
I o Hektorze trochę, bo przy dobrej pogodzie, a dobra pogoda była codziennie, Turcję było widać z Kos i Troję pewnie też.
Chodziłam też klimatycznymi uliczkami, niedużo ich było, bo Kos malutka jest
I patrzyłam na greckie litery
Książek w ogóle prawie nie było, było za to dużo oliwy i melissy czyli miodu
Wszędzie też było "Dzień dobry", więc kupiłam jedno na kubku, drugie na notesiku, nie kupuję już kubków ani notesików, ale z Kalimera musiałam kupić
Szłam też za współczesnym Ikarem i Dedalem, obaj dolecieli na pewno tam, gdzie chcieli dolecieć.
I ja też doleciałam z powrotem prosto do Zgierza, nie mam tu nalewaków z winem, ale wiem, że tam fale całe czas biją o piaszczysty brzeg.
Tymczasem w Zgierzu dzieją się różne rzeczy, ale jedna z nich jest czarna i nawet nabiera tempa, mój czarny lniany sweter
Po blisko roku odzyskałam radość robienia na drutach, czego i Wam życzę, bo hobby są tym lepsze, im bardziej radosne. Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia!
Sweter się dobrze zapowiada. Sassssdrość tej Grecji i Homera…Siedzę pod Wilkasami w wypasionym hotelu, chodzić nie ma gdzie bo tu się raczej żegluję. Książki i robótkę na szczęście mam. Buziak. Dobrze, że już Cię coś cieszy.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Najwazniejsze, że masz co czytać i dziergać. Pozdrawiam, Czajka
UsuńPiękny wpis, takie spotkanie nie tylko z morzem, nie tylko z sobą, zatrzymanie i zaduma nad czasem, czy on w ogóle istnieje, bo gdzie Homer, a gdzie wnuki, przecież razem, wszystko tu... A dzianina mimo czerni zapowiada się radośnie:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! To jest właśnie najpiękniejsze, że Homer jest poza czasem, czyli zawsze.
UsuńPozdrawiam serdecznie, Czajka
Oj tak! Robota rękodzielnicza mocno trzyma przy życiu i zdrowiu. Najsmutniejszy jest chwilowy brak radości z niej. Na szczęście nie trwa to długo a powrót jest bardzo radosny ) Pozdrawiam Cię Czajko serdecznie, wyglądasz super fajnie, Maria2
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, trochę się właśnie martwiłam, że zostanę bez drutów i cieszę się, że jednak nie. Robię powoli, ale ważne, że robię.
UsuńPozdrawiam gorąco!
Przecudnie tam, Moniko.
OdpowiedzUsuńZ wielką przyjemnością przeczytałam i obejrzałam Twoje wspomnienia.
No i super, że odzyskałaś radość robienia na drutach (tym większa moja radość, podobna Twojej). I podziwiam, że robisz swetry od góry. Tak robi moja siostrzenica, która jest dla mnie wzorem niedoścignionym (jak ona to robi, że co kilka dni ma na swoim Włóczkowym chillu nowy post z nową pracą , nie mam pojęcia). A ja wciąż tradycyjnie dłubię od dołu i mruczę pod nosem, zszywając całość, czego nie lubię.
A czy greckie litery Cię zainspirowały?
Pozdrowionka!
Przecudnie, ja lubię bardzo nasze morze i nasze plaże, ale kolor morza Egejskiego jest po prostu olśniewający no i te wyspy na horyzoncie i to światło i oliwki.
UsuńTeż nie lubię szycia, ale powiem Ci, że szycie ma zalety - bo szwy trzymają formę swetra lepiej. Natomiast robienie od góry jest naprawdę bardzo proste. Trochę gorsze dla mnie jest robienie od dołu w okrążeniach. Może siostrzenica podpowiedziałaby Ci jakiś wzór na przełamanie lodów?
Na greckie litery patrzyłam z sentymentem, wiadomo :D
Buziaczki!
No popatrz, a ja myślałam, że najlepsze gofry to w Mielnie :-) Trzeba będzie brata o te katowickie podpytać. Wypadu do Grecji zazdraszczam pozytywnie i czekam na ładnie zapowiadający się czarny sweterek. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńLokal z różową żyrafą - już dla niej warto iść :D
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Cieszy mnie fakt, że krok po kroku odnajdujesz się, zaczynasz otwierać się na świat i powracasz do drutów. Greckie słońce i woda są bardzo sprzyjającym ładowaczem naszych akumulatorów. Niech ten czarny sweter śpieszy się do prezentacji na Twoim blogu i zaspokoi naszą ciekawość. Serdeczne uściski, we środę lecę nad Adriatyk.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Honoratko! Cieszę się bardzo i życzę udanego wypoczynku, uściski!
UsuńA proponowałam Ci jakąś książkę na drogę, ha! ;)
OdpowiedzUsuńWiadomo, każdy biblionetkowicz ma w bagażniku karton wielki z książkami :D
UsuńI jeszcze dostałam kartkę Happy whatever i do dziś mnie wzrusza :*