czwartek, 1 grudnia 2022

Getry znienacka

 


"Stoorworm w śmiertelnych konwulsjach wznosił kilkakrotnie łeb wysoko ku niebu, by następnie opuszczać go z olbrzymim hukiem, wywołując potężne trzęsienia ziemi. Za każdym razem z jego pyska wylatywał ząb. Pierwszy uformował Orkady, drugi Szetlandy, a ostatni - Wyspy Owcze."

Farerskie kadry, Maciej Brencz

Wersja geologiczna wydarzeń nieco się różni od tradycyjnej, bo nie wspomina potworach morskich ale o wulkanicznych erupcjach, jest też mnie ekscytująca. Ebooka o Wyspach owczych dostałam na urodziny, przeczytałam szybko i z zaciekawieniem, bo mało o tym regionie wiedziałam. No dobrze, nic nie wiedziałam praktycznie, nawet że formalnie należy do Danii. Książkę czyta się szybko, bo też nie jest przesadnie obszerna, może nawet pozostaje pewien niedosyt. Jest trochę historii, trochę kulinariów, trochę obyczajów. I, jak dla mnie, bardzo mało o owcach.

"Rozbrykane małolaty, każdy noszący wełnę w innym kolorze, skaczą radośnie po łąkach i skałach. Farerowie rozróżniają trzysta kombinacji umaszczenia owiec, każde określając odrębną nazwą. Eyglittur to owca z czarnymi plamami wokół oczu, a snadlittur taka z białym paskiem wzdłuż głowy. Do rzadkości należą owce z białym zadkiem (far. rumpuhvitur)"

Farerskie kadry, Maciej Brencz

A wiadomo, o owcach bym chciała najwięcej. Na pocieszenie zrobiłam sobie skarpetki z wełny owczej.




Piętę mają robioną później z żywych oczek zostawionych na nitce zapasowej. Stopy trzymają się dobrze, spałam w nich kilka razy i wytrzymały do rana. Trochę jednak wydaje mi się ta pięta spiczasta. 
A potem poszłam na spacer i okazało się, że nastąpił pierwszy atak zimy. 



I wtedy oddałam się refleksji połączonej ze wspomnieniem. Otóż kiedy mnie więcej dziesięć lat temu zaczęłam ponownie robić na drutach, bezpośrednim powodem tego powrotu był szalik grubym ściegiem. I taki sobie zrobiłam pół z wełny pół z akrylu. W miarę przekopywania się przez internetowe doświadczenia, przestałam robić z akrylu i nawróciłam się na wszystko naturalne. (Nie wszystko co naturalne jest oczywiście dobre, ale to już inna historia). Wyeliminowałam akrylowe swetry, akrylowe czapki, poliestrowe bluzki. Jedyne co zostało mi sztucznego, to rajstopy i getry. No ale kto w obecnych czasach robiłby rajstopy ręcznie czy getry na przykład. Jeszcze prawie pamiętałam ten zachwyt nylonami, kiedy będąc małą dziewczynką nie miałam innej opcji jak helanko i opadające wełniane rajtuzy. Robienie tych części garderoby nie wchodziło więc zupełnie w grę. No, tak myślałam, aż zobaczyłam Petrę z podcastu Knit Ink (mniej więcej w moim wieku i mojej postury) w wełnianych getrach. No i ten obrazek plus podwiewająca śniegiem i mrozem niespodziewana zima spowodowała, że robię getry. Rzuciłam się na wzór zaraz po przyjściu ze spaceru. Od razu miałam w głowie Fabel Dropsa, szybko obliczyłam, że cztery motki granatowe będą w sam raz, nabrałam oczka i w natchnieniu robiłam getry całą sobotę. Wyrobiłam cały motek, a na drutach miałam wąski paseczek. Już dawno zauważyłam, że matematyka w dziewiarstwie sprowadza mnie na manowce. Jakbym nigdy latami nie wkuwała o równaniach trzeciego stopnia, całkach, macierzach, różniczkach i liczbach zespolonych. Nie. Potrzeba było całego dnia dziergania i dwóch kalkulatorów, żebym metodą żmudnych obliczeń stwierdziła, że pół kilograma wełny na getry przy wykorzystaniu 50 gramowych motków daje wynik dziesięciu motków. No tak, 500 gramów podzielić na 50 to dziesięć. Teraz to widzę nawet bez kalkulatora. Na szczęście w swojej górze zapasów mam jeszcze bordową wełnę Fabel. Getry więc będą w swojej ukrytej części granatowo niebieskie a nogawki będą miały bordowe. Nie wiem tylko czy odważę się zrobić w nich sesję. Na razie zapowiadają się na jeden z moich największych ubraniowych hitów. 


 Spójrzmy bowiem prawdzie w oczy - swetrów mam lekki nadmiar. Chust i szalików, czapek i skarpetek też. A getry są na razie jedne jedyne. Mam tylko nadzieję, że wyrobię się jeszcze przed wiosną. Druty są numer dwa, więc szybko nie idzie. 

Od wtorku za to jestem na emeryturze, czasu jakby więcej, co mnie napawa nadzieją. Siedzę więc w swojej wysprzątanej i zazielenionej pracowni,


patrzę na niepochowane nitki w kwiatowym kocu i myślę, żeby zdążyć przed wiosną, czego i Wam życzę. :)

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!