"...gdyż koszulce brakowało jednego
rękawa, którego siostra nie zdążyła skończyć."
"Dwunastu braci" między innymi Andersena, bardzo przejmująca baśń o siostrze, która nie mogła mówić, bo chciała uratować braci i szyła dla nich koszule, ale najpierw zbierała pokrzywy i parząc ręce przygotowywała nitki. Ale nie to czytam w dzisiejszą środę czytania i dziergania u Maknety. Przypomniała mi się ta baśń, kiedy przymierzałam sweter do zdjęcia. Czytam (tak, tak, Historię jedzenia nieustająco) od wczoraj Zolę. Zola bardzo dziwny, dowiedziałam się o nim przypadkiem. Dziwny bo nie jest o górnikach w ponurych, realistycznych kopalniach, ale jest o wielkim paryskim magazynie z konfekcją. "Wszystko dla pań".
Na razie początek, w witrynach piętrzą się sukna, spływają aksamity, wdzięczą się koronki. Jest też wuj nieco skąpy, jest subiekt i brat pięknoduch. Wszystko toczy się niespiesznie, mamy czas na śniadanie z zimną cielęciną i na opisy kuszących rękawiczek oraz płaszczy - lektura w sam raz na wakacje.
Do czytania dziergam mój październikowy sweterek, brakuje rękawa i kilku guzików. Dziergało się bardzo szybko, a najfajniejsze w dzierganiu od góry jest to, że można prawie od razu przymierzać.
Wzór Dropsa rozpisany bardzo dobrze, tylko druty musiałam wziąć o numer mniejsze, rozmiar idealny, wszystko pasuje, nigdzie nie jest za dużo ani za mało.
Zrobiłam sobie tylko poszerzany rękaw, czyli nie zwężałam jak w przepisie. Włóczka (Delight i Vivaldi) jest bardzo ciepła i w ogóle niegryząca, przymierzałam w słońcu na koszulkę z ramiączkami i nic. Dodanie mohairu do wełny tak mi się podoba, że miałam pomysł aby do wszystkich swoich zapasów wełnianych dokupić mohairu, teraz trochę ochłonęłam, ale do niektórych włóczek na pewno dokupię. Bo mohair wprowadza miękkość i puszystość.
Mój bawełniany sweterek też się dzierga, ma już całe pół przodu i na pewno przyspieszy jak skończę rękaw. No cóż, ten projekt był bardzo energiczny, po prostu wskoczył na druty i kazał się dziergać ekspresem.
Poza drutami jestem bardzo zajęta odpoczywaniem. Doglądam róż na tarasie, rozkwitają:
Chodzę w góry, wdzięczą się w słońcu malowniczo:
I niespodziewanie znajduję zakładki w przypadkowo otwartym przy mnie portfelu przez starsze dziecko. Na ogół nie odbieram dziecku ciężko zarobionych przez nie pieniędzy, ale tym razem po prostu wyciągnęłam banknot z zamiarem zupełnego nieoddania. No bo taki banknot:
Dziecko ucieszyło się, że Nilsa na gęsi Szwedzi nie wydrukowali łącznie z większym nominałem i pogodziło się ze stratą. Do Nilsa mam sentyment. Dawno dawno temu, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, czytałam z wypiekami o jego przygodach. I jak był niegrzeczny, i jak stał się malutki i pofrunął z gąsiorem Marcinem przez Szwecję i miał różne przygody z lisem i inne też. To właśnie przy "Cudownej podróży" przypaliłam pierwszy raz wstawione na obiad ziemniaki. "Nie zauważyłaś, że się przypalają? Czuć je już na parterze! - powiedziała z wyrzutem mama, wchodząc do mieszkania na trzecim piętrze. To się nazywa być porwaną przez gęsi i przez opowieści.
W słuchawkach na razie niczego nie słucham, wolę siedzieć na tarasie z robótką, słuchać nieustającego potoku, hałaśliwych drozdów, skrzeku kołujących wysoko jastrzębi i świergotu śmigających jaskółek. Wieczny ruch i śpiew.
Miłego dnia. :)