niedziela, 24 lutego 2019

Do rzeczy


"Trzeba zacząć od wyrzucania. Ta zasada nigdy się nie zmienia. Reszta zależy od tego, jaki chcesz osiągnąć poziom uporządkowania."
Magia sprzątania, Marie Kondo

Zawsze myślałam, że mam za małe mieszkanie. Zawsze też myślałam, że rozwiązaniem jest sprytne magazynowanie. Upychałam więc latami i zimami stosując coraz nowsze wynalazki i wykorzystując dachy regałów, wnętrza tapczanów, ściany oraz przestrzenie pomiędzy.
Żenująco długo zajęło mi zrozumienie, że nie mam małego mieszkania, ale mam za dużo rzeczy.


Po tej błyskotliwej diagnozie, określiłam swój docelowy poziom uporządkowania, który nie polega na pozostawieniu jednego kubka i kilku ubrań. Moim dążeniem było mieć kubki w jednym miejscu, ubrania w szafie, książki na półkach. I żeby już nigdy wyjmowanie szmatki nie zajmowało mi więcej czasu, niż mycie całej kuchni, a wyjmowanie zimowego kubka w aniołki nie wymagało użycia drabiny. I żebym ogólnie wiedziała, gdzie co mam.
Proces ogruzowywania jest dla mnie ciężki dosłownie (nie ważyłam, ale oceniam wyprowadzone skarby na ponad dwieście kilogramów) i duchowo, ponieważ okopywałam się mentalnie przy każdej nadpękniętej lekko desce bambusowej albo nieużywanej od dwudziestu lat foremce na mufinki.

Musiałam więc się wspierać książkowo. Nakupiłam książek o minimaliźmie (oczywiście w ebookach), bo kiedy tak się naczytałam o wyrzucaniu, o upraszczaniu, to łatwiej mi było wyrzucać i upraszczać. "Magia sprzątania" jednak nie tylko pomagała mi wprowadzić się w klimat, ale dostarczyła metody przechowywania, którą muszę się podzielić. Na początku mnie rozśmieszyła, bo kto normalny przechowuje ubrania pionowo? Nawet trudno to sobie wyobrazić. Zaintrygowało mnie to jednak i po kilku filmikach poszłam trochę dla zabawy poskładać bluzki pionowo. Było to dla mnie odkrycie roku:


Od razu widać przewagę prawego sposobu nad lewym.
Co robiłam, poza odgruzowywaniem? Niewiele, ale jednak. Po pierwsze skończyłam skarpetki



i nawet zdążyłam się w nie odziać kilka razy na mróz i śnieg.



Po drugie wpadłam w trend zero waste dla początkujących. Zero waste polega na minimalizowaniu śmieci, przy czym minimalizowanie śmieci zaczyna się w momencie kupowania. Obdarzyłam wszechobecne foliówki niechęcią i własnoręcznie uszyłam torebki, w których można ważyć nabywane przez nas produkty:




Na tej samej fali ekologicznej wypowiedziałam wojnę gąbkom i zrobiłam na drutach zmywaczki (są na pierwszym zdjęciu) i myjkę (sobie, bo Czajkomąż kategorycznie odmówił mycia się w sposób zero wastowy)


W środku jest mydło, na zewnątrz sznurek konopny i bawełniane resztki udziergane ściegiem ryżowym. Myjka spisuje się bardzo dobrze i w dodatku oszczędza czas, jako że nie trzeba jej namydlać, bo namydla się sama. W tym zaoszczędzonym czasie mogę wreszcie popatrzeć w niebo za moim oknem i zdumiewać się, jak czarne chmury zamieniają się w małą zwiewną smużkę, jak udają góry, albo z różowego przemalowują się na niebiesko






No i wreszcie  przeczytać kiedyś te wszystkie książki, które za mną zostały. Co prawda Marie Kondo twierdzi, że "Kiedyś oznacza nigdy", ale dla mnie kiedyś to kiedyś. Może nawet wkrótce.
Czego i Wam życzę. :))

Dziękuję za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia!