"Za pierwszymi drzwiami tej szafy chowano herbatę, cukier, różne tam żelatyny i cynamony. Była to domena rezydentki - panny Agaty, której jedyną ważną czynnością było zaparzanie herbaty i rąbanie cukru z głowy. Za drugie drzwi "odstawiano z obiadu". Tam to się biegło koło piątej z otrzymanym od babki wyślizganym przez lata kluczykiem.
Klucz otrzymywało się niezmiennie z dwoma napomnieniami: "kręcąc ciągnij do siebie" i "nie łasuj zanadto".
Szczenięce lata, Melchior Wańkowicz
Każdy ma takie swoje drzwi, za którymi lubi sobie połasować, czasem zanadto nawet. Cukry, likiery, golonki, wyroby tytoniowe, zakupy, seriale, prawda to oczywista i wiadoma. Rzadko szafa osobista jednodrzwiowa jest, na ogół tych drzwi więcej. Moimi ulubionymi niezmiennie od ponad pół wieku drzwiami są te, za którymi jest literatura. Kiedy tam wpadam kręcąc kluczykiem do siebie, to niepotrzebne mi prawdziwe podróże, przełęcze malownicze, jeziora migotliwe, przygody, czekolady, kremówki, szarlotki, placki żółciuchne, nogi świńskie, torty rozkoszne, żurki tradycyjne, ćwikiełki, pulardy i pierniki.
Taka więc "Kuchnia literacka", którą wybrał i opracował Jan Tomkowski wraz z Barbarą Jakimowicz-Klein to dla mnie pozycja idealna. Każdy rozdział zaczyna się obszernym fragmentem o jedzeniu wyciągniętym oczywiście z dzieł bardziej i mniej znanych, wszystkich polskich (tu szkoda trochę, że nie z całego świata, ale może za gruba byłaby). Po cytacie mamy kilka przepisów adekwatnych i ozdobionych gustownymi, choć skromnymi ilustracjami.
Na końcu jest indeks rzeczowy i jeżeli ktoś szuka sękacza z tortownicy, łatwo znajdzie. Spis treści też jest, można sobie zobaczyć, jakie rolmopsy przypisano do Tuwima, a jakie bigosy do Mickiewicza.
Kuchnia wydana jest starannie, okładkę ma w paseczki, kartki zszywane, bo w sumie jako książka kucharska może być, więc nie może się rozpaść po dwóch obiadach. Jedyny minus to układ poziomy - nijak na półkę ulokować jej nie da. Albo wystaje z szeregu, albo grzbiet ma odwrotnie.
Poczytałam sobie jak Mikołaj Rej rzepami i kapustami zarządzał, Kochanowski nalewkami częstował, dowiedziałam się że ogórkowa to rosolnik, kaszanka to psi przysmak, którym tylko Duńczycy się zajadają, że staropolski pączek potrafił oko wybić, że barszcz z rurą to jak najbardziej jadalny jest i nawet nabrałam ochoty na "Nad Niemnem", co mnie nieco zaniepokoiło, bo nigdy "Nad Niemnem" nie lubiłam. No ale skoro utuczyć się na takiej kuchni literackiej nie da, to jakiś mały skutek uboczny może być.
Poza kuchnią lato w pełni. Swetry moje wszystkie zakurzyły się, długie rękawy tak samo. Nawet jedwab do dziergania za gorący, więc mało go przybywa. Siedzi sobie w filiżance z "Przyjaciół" i czeka na lepsze czasy.
Kocyk dotarł do czerwca, zaczerwienił się i zbrązowiał od gorąca i też w stronę jesieni oraz Bożego Narodzenia zmierza ze swoimi wszystkimi wełnianymi oczkami.
Kuchnię zakładałam zakładką z parującym kubkiem herbaty, bo herbata i do obiadu i do tortów, jak najbardziej stosowna jest:
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, życzę różnych miłych chwil za drzwiami i nie tylko. Dobrego dnia! :)