środa, 29 października 2014

Pęczki i kryzki

Czytamy i dziergamy u Maknety. Bo znowu środa.

Wpadłam w projekty giganty. Entrelac rośnie i rośnie, kwadraty kładą się w lewo i prawo, a wciąż brakuje mu z metr. Kozeta zakręca, zakręca, ma już prawie trzysta oczek, a jeszcze się nie oddzieliła od rękawów. Nędznicy tom za tomem i wciąż tysiące stron na horyzoncie. Wszystko piękne i przejmujące, ale gigantyczne. W związku z tym, ukradkiem, po nocach, czytam sobie Żywoty Cervantesa i robię próbki z pęczkowanej alpaki.


W pęczkach dzierga się bardzo śmiesznie, bo w ogóle nie widać oczek, ale jest taka miła, że można jej to wybaczyć.

U Cervantesa za to magnolie i cyprysy.
"Choćby tylko dlatego, że w Kordobie można napotkać ów melancholijny i niewyraźny cień, który cechuje dzieła Cervantesa, przyjmijmy, że i on znalazł się w dawnej stolicy kalifatu. Każdy, kto widział Kordobę musi pamiętać owe zmierzchy przerywane jedynie sygnaturką któregoś z klasztorów i piskiem czarnych jaskółek krążących nad granatowymi magnoliami i cyprysami w cienistych ogrodach. W takich momentach człowiekowi przepełnia się dusza i wszystko, co było w niej już tylko ruiną, okrywa się bluszczem i czystym pięknem."
Żywoty Cervantesa, Andres Trapiello

Żywoty napisane są bardzo żywo, nie ma dużo takich cienistych fragmentów, o Cervantesie wiadomo bardzo niewiele. Wiadomo, że walczył, był ranny, pisał komedie z miernym powodzeniem, był porwany, bo wtedy po morzach pływali prawdziwi piraci, spędził pięć lat w arabskiej niewoli, mieszkał w ciasnych domach ze swoimi siostrami, żoną, przyjaciółkami, córkami, służącymi. Pracował jako poborca podatkowy, mój Boże i chciał wyjechać do Ameryki, ale mu nie pozwolono. I nagle, na starość, nie wiadomo skąd zupełnie, napisał don Kichota i nawet nie wiadomo czy miał świadomość tego co stworzył. Co prawda już za jego życia don Kichote z Sanczem mieli różne przygody po jarmarkach i festynach, ale wieści wtedy rozchodziły się wolniej, nie było Googla ani Facebooka, trudne do uwierzenia.

Podoba mi się w tej biografii to, że autor zawsze przyznaje się, że trochę zmyśla. I podoba mi się Cervantes na okładce razem z tę swoją śliczną kryzką, której prasowanie pochłaniało wtedy majątek. Zakładam sobie jego Żywoty małą serweteczką:


przywiezioną dawno dawno temu z Brugii. Byłam tam w pewien słoneczny dzień zimowy, zwiedzałam, patrzyłam jak woda płynie kanałami i pamiętam do dziś jak śmiał się mój przewodnik i gospodarz z mojego oszołomienia, kiedy mnie zaprowadził do sklepu z koronkami. Te parasolki, najbardziej zapamiętałam parasolki, bluzki, kapelusze, rękawiczki, serwety, serwetki, czego tam nie było, a wszystko śnieżno białe i lekkie jak puch, jak pajęczynka. Zapytał mnie, co chcę i wybrałam ze skromności najmniejsze dwie serwetki, zresztą gdybym musiała sama sobie coś kupić, to pewnie stać by mnie było właśnie na nie. I tak naprawdę nie zakładam nimi książek, ale trzymam w pudełku owinięte w papierki.
Teraz, w dobie internetu i Youtube, mogę poterminować kilka lat i sama sobie zrobię cienkim jak igła szydełkiem belgijską koronkę.

Swoją drogą, natknęłam się niedawno na Druterele razem ze sztrykowaniem w telewizji. Obejrzałam dwa odcinki i z jednego nauczyłam się zakręcać warkocze bez drutów pomocniczych, a z drugiego zaczynać ładnie robotę w okrążeniach. Autorka bloga jest wielce entuzjastyczna - bardzo polecam.

Nie ukradkiem natomiast słucham dalej Nędzników i jak dobrze, że mało pamiętam i mogę przeżywać zupełnie na nowo. W ogóle mi nie przeszkadza, że jest to powieść z tych umoralniających, społecznych i ukazujących krzywdy oraz drogę właściwą. Łatwo tu popaść w sentymentalizm albo wręcz śmieszność. Ale nie Hugo. Bardzo przeżywałam, kiedy Jean Valjean jechał nocą na rozprawę i jak uszkodził koło i szukał stelmacha i jak błądził po błotnistych rozjazdach.
Jean Valjean urodził się w Faverolles. I czy Francuzi nie mają szczęścia? Mieć tyle przecudnej wymowy słów?

Dziękuję za odwiedziny i za komentarze. Vale! (Jakby powiedział Cervantes)
:)


środa, 22 października 2014

Misérables z warkoczami


"Odziana była w łachmany, na gołych nóżętach miała drewniane chodaki, przy odblasku ognia robiła na drutach wełniane pończochy dla małych Thénardierek."
Nędznicy, Wiktor Hugo

To lubię w dziewiętnastowiecznych powieściach, że przeważnie jest kominek z odblaskiem ognia. Czasem są łachmany oczywiście, nieraz z musu, a nieraz z wyboru. Są też srebra do obiadu, różyczki na aksamicie fotela i meble wygięte w kształcie łabędzej szyi. Trud podróżowania w górach na osiołku, trud podróżowania pieszo z okutym kijem. 
Nędzników słuchałam już raz, teraz słucham po raz drugi, starając się, żeby było uważnie, bo warto. Póki co biskup Myriel jest bardzo dobry, skromny, mądry, ufny i święty, ma drzwi zawsze otwarte, a w miasteczku Digne pojawia się Złoczyńca.  Opowieść snuje się szczodrze. Ze szczegółami, z dygresjami, z Napoleonem, z listami do przyjaciółek i z tłustym świstakiem obłożonym przepiórkami. No, akurat świstak może jest najmniej pociągający w tym zestawie. Siedzę więc w niepodartych ciuchach casual, siedzę niedaleko kaloryfera, tej nowoczesnej namiastki ognia, słucham Nędzników i dziergam warkocze w czerwonym swetrze. Jak Kozeta. W sumie to dobre imię dla swetra. 

Warkocze zaczęły się niewinnie ściągaczem francuskim, ale nagle opis Dropsa okazał się jakby w innym języku, gorszym nawet od francuskiego, od celtyckiego na pewno też. W sobotę wieczorem bliska byłam poddania się. Zrobię sobie Kozetę dżersejem, myślałam sobie, tam nic się nie przekręca, nie musi być jedno obok, a drugie nad, bo w dżerseju wszystko jest obok i nad samo z siebie. Jednak w niedzielę rano wstałam w nastroju bojowym - nie poddam się kilku warkoczom, niechby nawet były celtyckie. Odpaliłam laptop, włączyłam mój ulubiony program liczący, wstawiłam oczka, wstawiłam zakręcane warkocze w prawo i w lewo i wtedy mnie oświeciło, gdzie są plecy w swetrze, gdzie są plecy w człowieku i dlaczego jedne. Wzbogacona tą wiedzą, poczyniłam zapiski w zeszycie i tym sposobem Kozeta zaczęła zakręcać po celtycku i zwyczajnie. Na Bubulinie, która uwielbia przymierzać moje robótki z czytnikiem i bez czytnika, wygląda tak:





Warkocz celtycki na plecach wygląda tak i to jest kolor najbardziej podobny do rzeczywistego:


Kozeta robiona od góry, moja ulubiona metoda i nie mogę się doczekać rozdzielenia rękawów. Dziergam z Karismy drutami 3,5. Karisma jest czystą wełną, równo, ale luźno (nieco się rozwarstwia) skręconą i miłą, nie tak miłą co prawda, żeby się w nią otulić gołym ciałem. Reszta się okaże w praniu, ale to daleka przyszłość.

A w tle urodziny moje, e-dziewiarki. Synowie, na moje cienkie aluzje zamówili mi włóczkę wysnutą z alpaki i zawiniętą w śliczne pętelki. Mam jeszcze niespodziewany bon od męża i mogę wydać Nacochcę (co prawda na hasło włóczka spojrzał na mnie groźnie, a przecież nie wie co siedzi w głębi szafy, ale co tam). Myślę o luksusach typu Malabrigo albo Filcolana Cinnia i bardzo to jest przyjemne myślenie.  

Przyjemnego zakręcania ogólnie i z środową Maknetą

Bardzo dziękuję za odwiedziny i za komentarze. :)

środa, 15 października 2014

Owce w powodzi

"...jakby kto kobierce flandryjskie z lewej strony oglądał; nawet kiedy można rozróżnić figury, są one pełne nici poplątanych i nie wychodzą tak czysto jak z prawej strony"
Don Kichote, Miguel de Cervantes Saavedra

Na pewno nie o mojej czapce mówił don Kichote, bo moja czapka niespodziewanie czysto wyszła z jednej i z drugiej strony. Pompon ma trochę za mały, będę musiała wyprodukować większy, ale to koniec chwilowy żakardów. Bardzy ciepły zresztą, na moje zmarznięte oko nadaje się na mrozy poniżej dziesięciu stopni.



Niecałe dwa motki Fabel Drops, druty 3,25
To różowe i czarne, co wystaje spod ostatniej czapki, to dzisiejsza paczka od e-dziewiarki. :)

Ponieważ od ponad miesiąca siedzę w różnych odcieniach niebieskiego, od razu rzuciłam się na cokolwiek innego, cokolwiek okazało się czerwoną wełenką i dziergam sweter z warkoczami. Warkocze póki co są w planie, a konkretnie w następnych rzędach.


Z lektur ostatnich "Małe trolle i wielka powódź" Tove Janssen. Nie czytałam Muminków w dzieciństwie, bardzo to dziwne, bo czytałam większość z tej większej i pomniejszej dziecięcej klasyki. Ale o Muminkach dowiadywałam się dorosłą już będąc z różnych źródeł, aż w końcu, zaintrygowana, kupiłam jeden tomik dziecku, przeczytałam mu na głos, potem kupiłam "dziecku" resztę tomów i odtąd powtarzałam sobie lekturę Muminków co jakiś czas, najczęściej jesienią, bo Muminki są jak igliwie, którym dobrze wypełnić sobie brzuszki na zimę. Bronią przed zimnem, przed chłodem, chlapą i ciemnicą.  No i oczywiście są nie tylko dla dzieci.
Coś w tym jest, że dziecięca literatura skandynawska jest taka dobra, chyba właśnie dlatego, że z racji klimatu Skandynawowie naprawdę potrzebują wsparcia.

Najlepiej Muminki czytać po kolei, Małe trolle to pierwsze w ogóle opowiadanie o Muminkach. Napisane w czasie wojny, kiedy dookoła było tak ciemno i zimno, że Tove marzyła o tym, żeby zdarzyło się coś bardzo dawno temu i bardzo daleko. Muminki mają tu jeszcze długie nosy, są bardziej smukłe i mniej urokliwe, ale Mamusia ma już swoją torebkę, a Tatuś ma swoje aktywności, oficjalnie buduje dom dla rodziny, czyli oczywiście wałęsa się z Hatifnatami w poszukiwaniu przygód. Bo niektórzy tatusiowie szukają przygód, a niektóre kotki wolą mruczeć w słońcu, bo nie warto szukać guza bez potrzeby.
To pierwsze opowiadanie i nie najlepsze, ale i tak warto poczytać jak to się wszystko zaczęło. I jak fajnie jest spać pod czekoladowym krzaczkiem, gdy niedaleko szemrze strumyk pełen mleka albo lemoniady a kamyki są z marcepanu. I jak dobrze mieć w torebce tabletkę na ból brzucha, bo wtedy zawsze wszystko się dobrze kończy.
Trolle zakładałam starą zakładką z Empiku, dziwnym trafem z owcą.

Coś dużo owiec mi się pcha w obiektyw, siedzą na segregatorze, na puszce z herbatą i na kubku. Mają własne czapki, albo dziergane przeze mnie. Coś mi się wydaje, że po kątach kryje się ich więcej. Tak samo jak uprzędzionych z nich moteczków.








Bardzo dziękuję za odwiedziny i za przemiłe komentarze! Dobrego dnia dziergania i czytania z Maknetą!

środa, 8 października 2014

Naukowe ogonki

"Następnym symbolem drogi życiowej jest nić (...) Kołowrotek i krosno tkackie z uwagi na równomierny ruch obrotowy uchodziły za symbol niezmiennej prawidłowości; wylania się z nich nić żywota, losu.
Wszystko co się kręci, porusza, jest obrazem drogi - obojętne, czy to będzie kołowrotek, koło u wozu czy koło fortuny."
Przesłanie symboli w mitach, kulturach i religiach, Manfred Lurker

U mnie kręci się motek w dzbanku i motek obok dzbanka, wysnuwają się dwie nici, nabieram je sześcioma drutami, przeciągam, nabieram, przeciągam, pogoda odroczyła mrozy, no ale nie na zawsze, więc dalej wysnuwam dwie nici na czapkę. Całą sobotę tak wysnuwałam, aż dotarłam do głównej części wzoru, zatem w niedzielny poranek usiadłam na chwilkę do komputera, żeby go rozrysować i wydrukować. Mniej więcej dwanaście godzin później wzór miałam wydrukowany i zaakceptowany.
- To przecież prototyp - mówiłam błagalnie, kiedy znowu górny ogonek wyszedł całkiem niepodobny do dolnego.
- Ale ja będę w nim chodził - odpowiadało bezlitośnie dziecko.

Poprawiałam więc ogonki, przesuwałam ząbki, zaostrzałam kąty, rozsuwałam osie najpierw w Excelu, potem na kartce w kratkę, potem w profesjonalnym programie do projektowania maszyn i tam wzorek wyszedł najśliczniejszy, ale nie dał się przerobić na oczka, przerobiony siłą nie mieścił się nawet na trzech czapkach, więc na koniec pogodziłam się z Excelem.
Tymczasem kaczki upiekły się same, ziemniaki, jako zdecydowanie niższe w ewolucji, przypaliły się same, na szczęście garnek dało się uratować.
Za to czapka ma już siedem rzędów wzorku, widać pasek akcentujący i kawałek dolnego ogonka.


Dziergam z nowym naparstkiem, jest w miarę wygodny, tylko dosyć długo się podpinam do robótki, zanim poprzewlekam nitki przez kółka i zanim przypomnę sobie, na który palec mam je ponawijać. Porobiłabym więc coś innego niż czapkę. Nie to, że czapkę robi się źle, ale robię ją już dosyć długo. I poczytałabym może coś innego niż popularna nauka. Nie dlatego, że o symbolach czyta się źle, ale czytam już o nich dosyć długo. 

Jednak w obliczu nadchodzącej zimy i w obliczu moich ostatnich zakupów raczej nie mogę spodziewać się szybkiej odmiany. 


Cały mój front robót wygląda tak:


Jednak nie mam co narzekać, robiona ukradkiem chusta przystroiła się w nowe markery - są śliczne, kolorowe i bardzo wygodne w przekładaniu


a Lurker pisze o tańcu. I jak to pięknie, że ludzie od wieków widzieli wszędzie taniec. W ruchu żurawi, cietrzewi, w locie owadów i w ruchach ciał niebieskich.

"Tańczmy przeto niby gwiazdy"

Tańczmy naprawdę bądź metaforycznie, to wychodzi mniej więcej na jedność, jak powiedziałby Franciszka pana Prousta, ale to już zupełnie inna historia.

Miłego wieczoru!

środa, 1 października 2014

Środy i rzepy


Znowu środa, co spojrzymy na kalendarz, to znowu środa, jakby tydzień składał się z samych śród. Liczymy ile mamy wydzierganych oczek, ile przeczytanych stron, ile minęło dni, ile wyrosło rzep. A nie, przepraszam, rzepy liczy Liczyrzepa w Klechdach i, biedny bardzo, nie dostanie pięknej królewny, zupełnie jak ja. Królewna dawno już bowiem wyjechała z pięknym królewiczem zupełnie jak nie ja, bo czas wyjazdów na razie minął i walizki zapadają w sen zimowy na pawlaczu.
Szuram więc coraz bardziej żółtymi liśćmi w drodze do pracy, przygarniam lśniące brązowe kasztany w drodze do domu i potem deszcz za oknem pada a ja czytam sobie Klechdy i dziergam czapkę.

Klechdy są dobre na październik, prawie tak dobre jak bajki magiczne, Poznań się zakłada, koziołki wskakują na ratusz, Barbara ratuje Gołańczę, piękna Jegle zostaje żoną króla jeziora, do wdowiego domu wraca szczęście i tylko biedny Liczyrzepa liczy rzepy.
Jak to dobrze, że dalej lubię bajki i klechdy, w słuchaniu ciągle tych samych wątków jest jakaś magia i mantra.


Czapki przybywa powoli, bo ma małe oczka, ale przybywa i gdyby nie mankiet to miałabym pół całej czapki. Tymczasem mam mankiet i teraz dziergam pod jego spodem. Jako typowa kobieta mylę oczywiście kierunki i nieodwołalnie mankiet mi wyszedł do góry nogami, w ostatnim momencie ludzikom z wzoru zrobiłam głowę na górze a nogi na dole czyli po bożemu, a teraz cały czas się skupiam na tym, żeby nad mankietem czapka była też niebieska z białymi wzorkami a nie odwrotnie. Ciężkie jest życie dziewiarki, musi panować nad kierunkami, nad kolorami, nad sześcioma drutami, nad pracą w okrążeniach, gdzie oczko lewe wygląda jak prawe. 

W podawaniu mam za to porządek, włóczki podają mi się w sposób bardzo zdyscyplinowany - ecru z kosmetyczki a niebieska dodatkowo z dzbanka.



 W odbieraniu od niedawna też panuje ład i karność - niebieskie z jednej strony a ecru z drugiej strony pierścionka.




Z pierścionkiem dzierga się o niebo lepiej niż bez, włóczki się nie skręcają wreszcie, w dodatku jest przyjemnie popatrzeć na biżuterię, ale postanowiłam kupić sobie jednak naparstek dziewiarski w e-dziewiarce, tym bardziej, że i tak muszę kupić przyrząd do pomponów, bo czapka ma mieć pompon. Wrzuciłam je sobie do koszyka i wtedy przybłąkały się malutkie moteczki na markery. Całe w kolorach, nie wyrzucę ich przecież na mróz. I znowu będę czekać na paczkę. :)
W tle (czyli w tajemnicy przed dzieckiem, które bardzo kontroluje postęp prac nad czapką) robi się entrelac i biedny don Kichote ma różne przygody.

Dziękuję za bardzo miłe komentarze i miłego dnia!