środa, 24 stycznia 2018

Różne przemiany widelca

Kreacja świata rozpoczyna się od środka (pępka), a każda konstrukcja, każda produkcja winna rozpoczynać się od jakiegoś środka, dokładnie naśladując ten podstawowy wzorzec. Rytualne rozpalenie ognia jest odtworzeniem narodzin świata. Dlatego właśnie gasi się wszystkie ognie pod koniec roku (odtworzenie kosmicznej Nocy) i z powrotem zapala w pierwszym dniu Nowego Roku (powtórzenie kosmogonii, powtórny początek świata).
Kowale i alchemicy, Mircea Eliade


Wszystko dzisiaj jest tak bardzo zwyczajne. Wbijamy widelec w panierowany kotlet schabowy albo sojowy (zależnie od upodobań i przekonań) i nawet przez myśl nam nie przejdzie, z jakich głębokich wnętrz matki Ziemi został wydobyty, ani w jakich kotłach i w ogniach się gotował i przemieniał.
Żyjemy sobie wśród fabryk, oswojeni z różnymi technologiami, komputerami, windami i samolotami i nie w głowie nam zaczynanie czegokolwiek od środka (nawet sweterek zaczynamy na ogół od góry, czasem od dołu). Rzemiosło stało się pracą, nie ma wtajemniczenia ani inicjacji, jest po prostu szkoła, godzina lekcyjna i wyczekiwany z niecierpliwością dzwonek. Wszystko bardzo ludzkie i przyziemne.

Kiedyś to było inaczej (powtarzam tylko po różnych uczonych, nie to, żebym pamiętała te czasy). Rudy metalu były utożsamiane z zarodkiem, ziemia z łonem matki, a kowal miał moc i panował nad czasem. Miał swoje mity, rytuały i symbole. Od razu trzeba powiedzieć, że na ogół straszne.
O tym jest pierwsza część książki, druga omawia alchemie chińskie i hinduskie, ogień jako środek przemiany. Ogólnie wszystko to jest bardzo ciekawe, ale w moim odczuciu laika, nieco zawile i rozwlekle. Zamiast więc napawać się przyjemnością czytania, marzyłam o końcu i o nowej lekturze, w którą mogłabym zapaść i trwać bez końca (ponoć są takie książki, w przypadku których marzymy, żeby się nie kończyły, ale wobec mojej kolejki kupionych a nieprzeczytanych, taki stan nierozważny jest mi obcy zupełnie).
Przy takich lekturach zawsze trochę żałuję, że nie jestem albo mądrzejsza, żeby z łatwością docenić różne zawiłe naukowe meandry, albo przynajmniej mniej skrupulatna, żeby nad niektórymi pasusami prześlizgnąć się okiem niedbale. 

Prawie tak samo mam z szaliczkiem, który nie tyle mi się dłuży, co blokuje rozpoczęcie sweterka, a dojrzałam już wreszcie do niego i mam chęć ogromną zacząć go nawet od środka.


Póki co siedzę w śniegu, marzę o nowej lekturze, nowym swetrze i nowych prześlicznych zakładkach z różnych miejsc zagranicznych, które dostałam właśnie w prezencie. W jednym z tych miejsc siedzą na dachach nasze bociany, a po plażach hasają zupełnie nie nasze wielbłądy, Jest dużo kotów, dużo tadżniów z gliny i bardzo dużo przypraw. Zdjęcia nie moje, ale co tam, warto się wydobyć z chłodów i sobie popatrzeć na marokańskie klimaty.












Tymczasem ja w temacie podróży ma robótkową torbę podróżną uszytą przez Urbasię. Bardzo milusia nawet w domu. :)


Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 17 stycznia 2018

Maglowanie z podkurkami

"Im dzień dłuższy, tym podkurek potrzebniejszy", przypominał imć Onufry Zagłoba u Sienkiewicza.
Zapomniane słowa, Magdalena Budzińska


 Słowa, słowa, słowa. Towarzyszą nam od urodzenia i potem idą krok w krok przez wszystkie nasze lata. Przychodzą do nas z teraźniejszości i z przeszłości, z zagranicy i z dużego pokoju, przychodzą do nas z książki, z telewizji i z internetu. Opisują nam rzeczy, ludzi, zdarzenia, rośliny, zrastają się z nami i stają się nieodłączną częścią naszego świata.
W pewnym momencie okazuje się niespodziewanie, że nasz świat podstępnie mija, a razem z nim mijają też słowa. Mijają z różnych względów - jedne mijają razem z rzeczami, które opisują, inne mijają wskutek mody lub z bliżej nieznanych przyczyn i przygód. Magdalena Budzińska wpadła na pomysł zapisania ich w książce. W tym celu zwróciła się do różnych osób z prośbą, żeby o takich zapomnianych słowach coś napisali.
Powstał leksykonik, w którym słowa poukładane są alfabetycznie a opisane bardzo rozmaicie. Jedne krótko, inne długo (niektóre nawet rozwlekle). Niektóre mają akcent osobisty, wspomnieniowy, niektóre filozoficzny, etymologiczny (te najbardziej chyba ciekawe), gwarowy.
Szmizetka, harmider, ponowa, szadź, pozłotka, samopiąt, skucha.
Jak to, skucha zapomniana? Wspominam swoje podwórkowe gry rozmaite, bo wspominanie jest przy takiej książce nieuniknione. Dlatego też na końcu jest miejsce, gdzie można sobie na poliniowanej stronie wpisać ołówkiem lub długopisem własne słowo.

W dzień prania z kuchni buchały kłęby pary, bielizna pościelowa, koniecznie biała, wycięta w romby obszyte koronką (z tych obkoronkowanych rombów inlet wyglądał bardzo ozdobnie i kontrastowo) gotowała się w wielkim kotle z podwójnym dnem. Babcia od czasu do czasu mieszała w kotle ogromną, drewnianą kopyścią. Potem bielizna wyłowiona szczypcami lądowała we Frani, następnie w wannie, by wreszcie, wypłukana i wyżęta wyżymarką na korbkę, zawisnąć na balkonie. Tam powiewała na wietrze, aż wyschła. Składałyśmy ją z babcią energicznie rozciągając - najpierw kilka razy lewe rogi, potem prawe, a potem po przekątnej. Zawsze wtedy było śmiesznie i trzeba było uważać, żeby nie zostać przeciągniętym . A potem, sztuka po sztuce, układało się pościelowe i ręczniki w kostkę, zawijało w zasłonkę i spinało agrafkami. Ten zgrabny tobołek niosłyśmy do najbliższego magla.
- Wiesz co to magiel? - pytam kolegę z pracy, jak zawsze kiedy chcę sprawdzić naocznie, czy różnica pokoleń to plotka.
- Nie.
- Nie? - dziwię się, jak zawsze, kiedy okazuje się, że różnica pokoleń faktycznie istnieje. - A "maglować" wiesz co to?
- Maglować na egzaminie? Wiem.

Jak dziwnie. Magiel z maglownicą pewnie przeminą, zastąpione przez profesjonalne prasowalnice , a studenci i biedni uczniowie dalej będą maglowani w oderwaniu. Taka przygoda.
Tymczasem uprawiam dzielnie minimalizm, redukuję rzeczy zbędne, pakuję nudne książki w torby i stare telewizory w kartony. Oczyszczam szafki i głowę, potrzebna mi zatem robótka prosta i wdzięczna. Znowu więc robię szalik, tym razem wersja letnia. Za oknem niby śnieg, ale lato przecież chyba znowu będzie. Jak i kiedyś było:



W oknach jest coś przyjemnego - pewnie przez to, że są nadzieją na światło. I na świat.


Bardzo, bardzo dziękuję za odwiedziny i za komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 10 stycznia 2018

Z kanapą przez świat


"... w podróżach nie chodzi o scenografię, ale o związaną z podróżowaniem myśl."
Trzeci biegun, Marek Kamiński

Szalik chevron zawsze kojarzył mi się z pociągiem, samolotem i dalekimi w meksykami, ponieważ to właśnie tę prostą robótkę Knitolog w podróży zabiera w podróż. 
Moją scenografią przeważnie jest niezmienna kanapa, więc bardzo mnie ucieszyła opinia, że nie powinnam się tym przesadnie martwić, ale skupić się na myśli. Myśl bowiem czasami nie jest mi obca. 
Zwłaszcza obca myśl. W każdym razie siedziałam sobie na kanapie, dziergałam szalik chevron i czytałam o tym, jak Marek Kamiński wyruszył w pielgrzymkę do Santiago de Compostela, przeszedł pieszo cztery tysiące kilometrów i wrócił z powrotem.  

Jako kanapowy laik, wyobrażałam sobie, że mnie byłoby trudno się zerwać z kanami, obuć w gustowne obuwie i ruszyć na szlak, zwłaszcza że przecież "nie trzeba by nigdzie iść. Można by leżeć na kanapie i czytać książkę albo spacerować z rodziną lub oglądać jakiś film. Po co iść z tym wielkim plecakiem i się męczyć?"
Ale taki podróżnik wytrawny i polarny, jak Marek Kamiński, po prostu trenuje cały rok wokół jeziora, a potem idzie sto dni, wraca, pisze książkę i wypoczywa. Takie miałam przekonanie, a książka jest o tym, jak bardzo się myliłam.
I jeszcze jest o duchowych wzlotach i upadkach, o utracie sensu, o determinacji, o wierze, o ludziach. O ludziach bliskich, obcych, spotkanych i mijanych w drodze. O pokonywaniu słabości. No, czasem nie można, więc wtedy po prostu siedzi się dziesięć dni w hotelu i czeka na świt.
"Ciemna noc wciąż trwa, ale do brzasku coraz bliżej. Tak czuję. Bardziej czuję, niż wiem."
I jeszcze "Nie doczekasz świtu, nie odbywszy drogi przez noc"

Krzepiąca jest świadomość, że siedząc na kanapie w ciemnościach, niekoniecznie jesteśmy nieudacznikami - czasami po prostu czekamy na świt, tak jak przytrafia się to największym polarnikom i świętym. Ważne, żeby w końcu wstać.

"Zaczynać dzień od rzeczy, które dają nadzieję."

Zwłaszcza w zimę "trzeba rano wstać, trzeba się doprowadzić do porządku i trzeba iść dalej. Bo kiedy przychodzi zima, należy sobie uzmysłowić jedno: że ciepło nie będzie."
Nasza zima jaka jest, każdy widzi, więc żeby nawiązać jakoś do odpowiedniej skali temperatur, wyciągnęłam ze swojego archiwum fotki znad morza.






Były to dawne czasy, kiedy myślałam, że jestem stara, a byłam młoda (stosunkowo) i kiedy myślałam, że ubieram się ciepło, a ubierałam się w kupne akryle. Samopoczucie w akrylu można mieć, jak widać, całkiem dobre.

Teraz jestem stara (stosunkowo), dziergam szaliki chevron ze stuprocentowej wełny. Kto by pomyślał. Szalik jest ciepły i lejący. Wdzięcznie owija się wokół Bubuliny.


W czasie podróżowania na kanapie, wszystkie moje myśli się ułożyły w porządku, stresy od bisiorów mniej więcej przeminęły, wyklarował się pomysł na sweter z ciemnozielonej merino. Tylko muszę wstać, wyciągnąć wzór i nabrać oczka na druty.

Dane techniczne, bo dawno nie było:
Włóczka: Magic Yarnart, 100% wełna
Druty: nr 5
Waga: 400 gram
Nabrać na druty 114 oczek i przez dwa metry przerabiać wzorem zygzakowym.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze. Dobrego dnia!

środa, 3 stycznia 2018

O szalikach i małych dziewczynkach

"- Nie wiadomo, czego się trzymać, żeby czuć się bezpiecznym...
- Ach, Strączku! - rzekła Dominika z oczyma pełnymi łez. - I coś ty wtedy zrobił?"
Kłopoty rodu Pożyczalskich, Mary Norton

Nie będę ukrywać, że zapadłam się w fotelu z kocem pod samą brodę i chciałam być znowu małą dziewczynką. Spod każdego koca trzeba kiedyś wyjść, nawet jeżeli ma w składzie bambus i bawełnę, w wyglądzie urzekające kolory i został pracowicie zrobiony własnoręcznie na drutach. Wyszłam zatem. Ubrałam pachnącą choinkę w mnóstwo strojnych zabawek, upiekłam piernik nieco twardy, ale w sumie nazwa zobowiązuje, nasmażyłam ryb i nakupiłam pierogów z grzybami jak prawdziwa dorosła. Jednak, żeby tak całkiem nie porzucać możliwości małych ucieczek pod koc, zamówiłam u Mikołaja nowe wydanie Małej Księżniczki (w starym tłumaczeniu i w starych ilustracjach), kolorową Cukiernię pod pierożkiem i "Kłopoty rodu Pożyczalskich" Mary Norton.


I to była bardzo dobra decyzja. Z Pożyczalskimi i z samą autorką zetknęłam się po raz pierwszy - w prawdziwym dzieciństwie jakoś mnie te lektury ominęły. Nie szkodzi jednak, bo i na starość można się nimi ucieszyć.
Książka poza urokliwą okładką jest bardzo starannie wydana i świetnie zilustrowana przez panią Emilię Dziubak.
Mamy tu wszystko, co małe dziewczynki (i te w czasie rzeczywistym i te w czasie minionym) uwielbiają. Stary dom, dziurę pod zegarem, malutki kredens z prawdziwego drzewa, filiżanki z czapeczek żołędzi i kołdrę z kawałka rękawiczki. Do tego mamy malutkiego Tatę, malutką Mamę i ich córkę Ariettę. Też, oczywiście, malutką.
Mamy różne przygody, niebezpieczeństwa, dobre i złe charaktery. Mamy optymistyczne spojrzenie na świat i jak najbardziej pesymistyczne. Jednym słowem - samo życie, bardzo udatnie podpatrzone.
Polubiłam się z bohaterami, zwłaszcza z przebojową Ariettą, ale też ze Strączkiem. Może najmniej z się polubiłam z Dominiką, mimo tego, że robi na drutach.

Z drutami bowiem też miałam malutki kłopot. Nakupiłam drogocennych kaszmirów i bisiorów (no, prawie bisiorów) i teraz nie mogę się zdecydować jaki wzór wybrać, żeby było pięknie i zachwycająco. Z tego niezdecydowania przez trzy dni nie robiłam nic. Aż w końcu mnie olśniło, że muszę nerwy uspokoić jakąś robótką dla początkujących, czyli wełnianym szalikiem. Wyciągnęłam więc dawny zakup, który miał być przerobiony chyba na chustę. Zakup troszeczkę gryzie, ale wynagradza to bajecznymi kolorami i zygzakowatym wzorem.
Pomysł dziergania szalika był świetny, dalej nie mam pomysłu na bisiory, ale za to stres trochę minął.
W dodatku od zamiejscowego Mikołaja dostałam istną Ariettę. Nie moczy co prawda stóp w kieliszku z absyntem, ale zadomowiła się na półce z książkami i przez całe dnie macha nogami w gustownych futrzanych botkach.



Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze i pozdrawiam bardzo serdecznie na ten Nowy Rok! Dobrego dnia! :)