Kowale i alchemicy, Mircea Eliade
Wszystko dzisiaj jest tak bardzo zwyczajne. Wbijamy widelec w panierowany kotlet schabowy albo sojowy (zależnie od upodobań i przekonań) i nawet przez myśl nam nie przejdzie, z jakich głębokich wnętrz matki Ziemi został wydobyty, ani w jakich kotłach i w ogniach się gotował i przemieniał.
Żyjemy sobie wśród fabryk, oswojeni z różnymi technologiami, komputerami, windami i samolotami i nie w głowie nam zaczynanie czegokolwiek od środka (nawet sweterek zaczynamy na ogół od góry, czasem od dołu). Rzemiosło stało się pracą, nie ma wtajemniczenia ani inicjacji, jest po prostu szkoła, godzina lekcyjna i wyczekiwany z niecierpliwością dzwonek. Wszystko bardzo ludzkie i przyziemne.
Kiedyś to było inaczej (powtarzam tylko po różnych uczonych, nie to, żebym pamiętała te czasy). Rudy metalu były utożsamiane z zarodkiem, ziemia z łonem matki, a kowal miał moc i panował nad czasem. Miał swoje mity, rytuały i symbole. Od razu trzeba powiedzieć, że na ogół straszne.
O tym jest pierwsza część książki, druga omawia alchemie chińskie i hinduskie, ogień jako środek przemiany. Ogólnie wszystko to jest bardzo ciekawe, ale w moim odczuciu laika, nieco zawile i rozwlekle. Zamiast więc napawać się przyjemnością czytania, marzyłam o końcu i o nowej lekturze, w którą mogłabym zapaść i trwać bez końca (ponoć są takie książki, w przypadku których marzymy, żeby się nie kończyły, ale wobec mojej kolejki kupionych a nieprzeczytanych, taki stan nierozważny jest mi obcy zupełnie).
Przy takich lekturach zawsze trochę żałuję, że nie jestem albo mądrzejsza, żeby z łatwością docenić różne zawiłe naukowe meandry, albo przynajmniej mniej skrupulatna, żeby nad niektórymi pasusami prześlizgnąć się okiem niedbale.
Prawie tak samo mam z szaliczkiem, który nie tyle mi się dłuży, co blokuje rozpoczęcie sweterka, a dojrzałam już wreszcie do niego i mam chęć ogromną zacząć go nawet od środka.
Póki co siedzę w śniegu, marzę o nowej lekturze, nowym swetrze i nowych prześlicznych zakładkach z różnych miejsc zagranicznych, które dostałam właśnie w prezencie. W jednym z tych miejsc siedzą na dachach nasze bociany, a po plażach hasają zupełnie nie nasze wielbłądy, Jest dużo kotów, dużo tadżniów z gliny i bardzo dużo przypraw. Zdjęcia nie moje, ale co tam, warto się wydobyć z chłodów i sobie popatrzeć na marokańskie klimaty.
Tymczasem ja w temacie podróży ma robótkową torbę podróżną uszytą przez Urbasię. Bardzo milusia nawet w domu. :)
Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)
No, z całym szacunkiem dla pana Eliade, ale od razu widać, że nie robić na drutach!... Zaczęłabyś sweter od środka?!... *^V^* Od dołu, od góry, od rękawa, od boku - owszem, ale nie od środka!
OdpowiedzUsuńNie siedź w śniegu, bo wilka złapiesz! ^^*~~
Jak tak patrze na pana na czubku wielbłąda na drugim zdjęciu, to mi trochę słabo, bo on tak wysoko, a jakby tak spadł... Od razu pomyślałam o Robertowym upadku z konia, brrrrr..... Ale temperatura na zdjęciach zachęcająca, nie powiem. I te piękne naczynia, ach!
Torba w koty, jaka cudna!..... *^O^*~~~
Co prawda, tak sobie przypomniałam, że sweter z koła robiłam właściwie od środka. :))
UsuńNa razie mam początki kataru, ale może się nie rozkręci.
Nooo, biedny ten Twój Robert, życzę zdrowia, pozrasta się na pewno!!
Koty to nawet na śniegu i na torbie dobrze wypadają. :D
No dobrze, niech będzie, że sweter z koła od środka.... *^-^*~~
UsuńMoże tylko takie są słuszne, archetypowe i mitologiczne? ;))
UsuńAleż piękną torbę dostałaś - miło na nią popatrzeć, a co dopiero mieć :-) Jestem ciekawa nowych zakładek, pokażesz?
OdpowiedzUsuńDziękuję! (kupiłam sobie co prawda, ale to tak samo jak dostać właściwie).
UsuńPokażę, pewnie. :))
Podziwiam, ze wytrwalas w czytaniu mimo wszystko. Ja raczej nie jestem taka solidna firma. Szliczek ma piekne wiosenne kolorki, no i sweterka jestem bardzo ciekawa:) Zdecydowanie wole bociany u nas na Mazurach, a torba przesliczna:) Pozdrawiam i zdrowka zycze, u mnie tez przeziebieniowo:)
OdpowiedzUsuńMnie też się zdarza nie czytać do końca, ale to naprawdę musi mi się nie podobać. Tu nie było źle, tylko tak jakoś trochę narracja nie trafiła (może nie ten czas?) Bo sam temat ciekawy bardzo.
UsuńDziękuję! Tak, te w Maroku jakieś takie dzikie, może dlatego że chyba gniazd nie mają. Pozdrawiam serdecznie!
Szaliczek zapowiada się wspaniale. Piękna kolorystyka. <3 Cudowne zdjęcia. Marzy mi się jakaś wyprawa. :) Bardzo przyjemny post. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja też nie miałabym nic przeciwko wyruszeniu w świat (najchętniej jakiś ciepły ale nie za bardzo)
UsuńPozdrawiam serdecznie! :)
Dziękuję za wybicie mi z głowy kolejnego zakupu:) Słowo "rozwlekłe" działa na mnie, jak woda na kota Fiodora, więc potrzymam się z daleka:) PS. Te boćki, to już niekoniecznie nasze. Część z nich zdradziła mazowieckie i podlaskie krajobrazy i osiadła w ciepłych krajach na stałe.
OdpowiedzUsuńStaram się, jak mogę. :)
UsuńBoćki to z definicji są nasze i już. :) A te ze zdjęcia na pewno, bo nawet nie mają gniazda, tylko tak siedzą na blankach gotowe do drogi na pewno. Swoją drogą, to nie wiedziałam, ale z nich lenie, nie chce im się lecieć do tych łąk umajonych kwieciem rozmaitem. :))
Bociany świetne, super zdjęcie :). Sweter od środka raz kiedyś robiłam, zdaje się wzór dropsowy, z okrągłym żakardowym karczkiem - zaczynało się od miejsca pod tym żakardem i jechało w dół, a potem od tego samego miejsca karczek w górę. Jak sie dziewiarka uprze, że od środka, to można!
OdpowiedzUsuńPS. kolorki tej wełenki prześliczne!
Dziękuję w imieniu autora zdjęcia. :) O, to jak widać dzierganie od środka jednak zdarza się nie tylko sporadycznie. :)
UsuńPS. dzięki!! Pozdrawiam!
Tu chyba najbardziej widac jak bardzo zmienily sie nie tylko sposoby komunikacji (co jest oczywiste)
OdpowiedzUsuńสมัคร D2BET
Gclub