niedziela, 29 grudnia 2019

Nałogi i koce z pomponami

"Jeśli zaś chodzi o bycie adwokatem, wolałbym tysiąc razy bardziej zostać maklerem giełdowym."
Korespondencja 1887-1905, Marcel Proust Jeanne Weile-Proust


Tak pisał do ojca młody Marcel. Jak dobrze, że nie został ani jednym, ani drugim i jakim musiał być źródłem strapienia dla rodziców. A może nie? Może nie tracili nadziei?
"Moja Kochana Mamusiu, słońce wróciło, niebo jest jasne, ale nie jest ciepło, wciąż wiatr i jezioro w baranki. Wróciłem zarazem do dobrej formy. Znowu obudziłem się bardzo wcześnie, lecz przez zmęczenie poprzedniej nocy z powrotem zapadałem w krótkie drzemki i to bez inhalacji.
Kładę się spać wcześnie."

Złe noce, poranki, duszności, uderzenia gorąca, kolacje, przeciągi, kominki, wilgoć, watoliny, komary, inhalacje, trionale, astmy, kalesony, chałasy z kuchni, ablucje.
Trudne musi być życie człowieka tak wrażliwego, jakim był Marcel Proust. Wszystko, każdy wyjazd, każde śniadanie, każde spotkanie przez pryzmat swojego ciała, swojego samopoczucia, swojego oddechu i swojej temperatury.

Niezwykły związek między "Moim biednym Maleństwem" a "Kochaną Mamusią". Związek pełen czułości, szczegółów zdrowotnych, meteorologicznych, pełen ploteczek, rad, wymówek.
Prześwituje przez te listy tworzywo, jakie potem po literackich metamorfozach objawiło się w "Poszukiwaniu".

"Moja Kochana Mamusiu, (...) jesli chodzi o idee, to wczoraj wieczorem miałem całkiem piękne, naprawdę wystarczająco piękne, jak powiedziałby Shlesinger, lecz wolę aż do momentu, w którym będę mógł im nadać właściwy, literacki kształt, nie wyciągać ich z cienia, bo tylko w nim zachowają świeżość - jak rzeczy, które kładziemy w chłodne miejsce, by je przechować, aż przyjdzie czas ich spożycia."

Czytałam te listy w czas jesienny z ogromną przyjemnością i dość szybko, bo mimo że tom jest opasły, to w środku ma dużą czcionkę, szerokie marginesy i nadzwyczaj drobiazgowe przypisy.
Tegoroczna jesień była mało deszczowa, więc dla równowagi, zakładkę wybrałam z parasolką.


Z szarugami czy bez szarug, każda jesien ma to do siebie, że przemija niespodziewanie i znów przychodzi czas ubierania choinek i dziergania wełnianych kocyków.
Jako świeżo upieczona babcia, choinki ubrałam w grzybki, koniki na biegunach i pingwinki, a kocyk dziergam w kolorze budyniu waniliowego. Na końcach mają być koniecznie pomponiki, bo jak wiadomo, najfajniesze koce są z pomponikami.



Mam nadzieję, że zdążę przed końcem mrozów, bo chociaż kocyk jest małych rozmiarów i przybywa szybko, to na horyzoncie majaczy nowy remont. Czajkomąż,wpadł w dziwne uzależnienie od farb, pędzli i szpachelek, przeprowadziwszy mnie w miarę spokojnie (tylko trzy kryzysy i jedynie dwa płacze pomieszane szlochem) i może nie tyle szybko, co sprawnie przez dwa remonty - jeden w kuchni, drugi w przedpokoju, rozejrzał się bystro po naszym małym mieszkanku i jako kolejne pole działań remontowych wytypował mój pokój do hobby.
Nie wiem zupełnie, jak ja powynoszę z niego włóczkowe narzędzia i książki oraz moje włóczkowe zapasy, które mimo niekupowania i nieustającego dziergania, jakoś wolno nikną. Na duchu podtrzymuje mnie wizja nowych regałów pod sufit i nowej wersalki.

Poza tym, mam nadzieję, że każdy remont, nawet najdłuższy, w końcu przeminie, nastanie ład, harmonia, spokój i porządek, czego i wam życzę w tym nieuchronnie nadchodzącym Nowym Roku.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :))

niedziela, 8 grudnia 2019

Niespodziewana zmiana miejsc


"Nazywam się Lisa. Jestem dziewczynką, to chyba od razu widać z imienia. Mam siedem lat i wkrótce skończę osiem."
Dzieci z Bullerbyn, Astrid Lindgren

Jakie to niesamowite, że "Dzieci z Bullerbyn" nie postarzały się w ogóle, są cały czas młode, śliczne i cały czas im wesoło. Nic się nie zmieniło, dziewczynki dalej bawią się w dom, a chłopcy w Indian, czekanie na Gwiazdkę wciąż jest najprzyjemniejszym czekaniem, a droga ze szkoly niezmiennie trwa dwa razy dłużej niż droga do szkoły. No, to akurat chyba się zmieniło, bo dzieci nie chodzą teraz same do szkoły, tylko zostają dowożone przez rodziców. Szkoda, droga ze szkoły była najfajniejsza, wracałam z przyjaciółką, śmiałyśmy się bez przerwy, wchodziłyśmy zawsze do piekarni, czasem kupowałyśmy gorący chleb, a zawsze wzdychałyśmy do kuszących śmietankowych bez z lukrowanym nadzieniem.
Przed klatką schodową siadałyśmy sobie na drążku, fikałyśmy na nim fikołki do tyłu (najbardziej niebezpieczny gatunek fikołków), znowu się śmiałyśmy, wymyślałyśmy różne historie, a chleb na ogół obgryziony był już do połowy.

Ciągle mi się wydaje, że ten czas jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki, że dalej jestem blisko Lisy, która śpiewała o kiełbasie dobrze obsuszonej i bawiła się w dom swoimi filiżankami dla lalek, a tymczasem niespodziewanie zupełnie i nagle zostałam babcią. :D


Rośnie nowa, malutka Lisa, a ja mogę zacząć kupować ślazowe cukierki i mówić "ho, ho, ho, dawniej to były czasy!" Zupełnie jak Dziadziuś.
Bardzo mi się podoba ta rola, czytam sobie bezkarnie bajeczki, żebym wiedziała co opowiadać i dziergam małe formaty. Przeważnie różowe.



Na froncie remontowym objawił się koniec (tegoroczny koniec, bo Czajkomąż dziwnie pokochał remonty i zapowiada ciąg dalszy). Przedpokój mam już pomalowany na kolor błękitny, żyrandol stylowy wisi, podłoga prawie jak z desek jest, ale zanim Czajkomąż pogodził się z myślą, że nasza własnoręcznie skręcana szafa, nie jest wciąż tak samo urocza, jaka była 35 lat temu i zadzwonił do stolarza po nową, okazało się, że wszyscy w tym roku chcą nowe szafy i nie wiem, czy nie czeka mnie gwiazdka w pudłach. No nic, przeżyję, wizja nowej, większej i z szufladami (trzy szuflady na szaliki i czapki, jest szansa, że wreszcie się zmieszczę) dodaje mi sił.

Czekam zatem cierpliwie, obmyślam pomału świąteczne bigosy i serniki, wreszcie mogę popatrzeć za okno, a za oknem deszcz i ciemno. Pogoda w sam raz na dobrą herbatę, ciasto drożdżowe z kruszonką, książkę lub film, czego i Wam życzę na przekór wszystkim poniedziałkom.
Dziękuję za przemiłe komentarze i odwiedziny!

A Bullerbyn zakładałam grudniową zakładką zrobioną z pudełka po cynamonowych ciasteczkach prosto ze Szwecji (teraz w Ikei można kupić, jak to nie trzeba podróżować w dzisiejszych czasach)
:))


PS. To na pierwszym zdjęciu, to mój czerwony sweter z surowego jedwabiu, który robię od czerwca (sic!). Ale nie ma co robić dramy, jak mawia dzisiejsza młodzież, już niedługo rękawy. :)