środa, 29 listopada 2017

Kojenie nerwów czyli szare czapki w listopadzie

"Według mnie chodzi o to, żeby mnóstwo ważnych, bardzo istotnych rzeczy, które każdego z nas stale otaczają, umieć przemyśleć, przeżyć, zdobyć. Tyle jest najrozmaitszych możliwości, że włos mi się jeży na karku, gdy o nich pomyślę. A w samym środku tego wszystkiego siedzę ja - i jestem oczywiście najważniejszy.
Teraz, po latach, martwi mnie, że nie ma już tylu możliwości. Zastanawiam się, na czym to może polegać. W każdym razie ja nadal siedzę w środku i już to samo jest pociechą."
Pamiętniki Tatusia Muminka, Tove Jansson

Zwykle po zimie następuje wiosna, chyba, że jest to Zima Muminków, wtedy następuje coś zupełnie innego, Muminek jest jeszcze całkiem mały i jego Tatuś niespodziewanie dostaje kataru. I jak na ogół każdy Tatuś z katarem jest umierający, rozsiewa po ogrodzie chustki do nosa, nie chce pić mleka z cebulą, siedzi opatulony w liczne koce. Sprawy przybierają poważny obrót, nie pomagają ani cukierki, ani zabawne książki i nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło, gdyby Mamusia nie wymyśliła pisania pamiętników. Tatuś skupił się na sobie, tak jak zawsze lubił, katar przestał być chorobą śmiertelną, a my dzięki temu możemy teraz zatopić się w cudzych wspomnieniach. Możemy poznać tatę Włóczykija, Wiercipiętka z jego niebieską puszką po kawie, Fredriksona z jego marzeniami o maszynach i ciotkę Paszczaka z kleikiem i innymi bardzo nieprzyjemnymi rzeczami.

Wszyscy oni, utrwaleni w pamiętnikach niczym na pożółkłych fotografiach (teraz już żółkną raczej dyski i laptopy), spoglądają na nas żywo i jeszcze raz przeżywają swoje przygody. Śmieszne, straszne, wzruszające i romantyczne. A najważniejszy jest oczywiście Tatuś, nieco irytujący, jak to Tatuś. W środku.
Pamiętniki napisane są uroczystym, nieco staromodnym stylem Tatusia, jednak bardzo przyjemnym w odbiorze. I znowu można sobie pomyśleć o różnych sprawach, zastanowić się nad sobą, nad życiem, nad zbieraniem guzików, nad niezależnością i mieszkaniu na jabłonce.
A jeżeli jest się znerwicowanym duchem to można siedzieć przy piecu kaflowym i robić na drutach szaliki i skarpetki, "co jest bardzo kojącym zajęciem dla duchów o nadwyrężonych nerwach".
A jeżeli jest się ciotką Paszczaka, to najlepiej dać się porwać przez licznych Gryzilepków, grać w gry wychowawcze i urządzać harce na śniegu.

A kiedy już się nad tym wszystkim zastanowimy, to wtedy okazuje się, że to koniec Pamiętników i pozostają nam szaliki oraz "Opowiadania z Doliny Muminków"


Bardzo lubię tę część, a moją ulubienicą jest Filifionka, która bała się katastrof, prała dywany w wodzie morskiej i miała masę ozdobnych bibelotów oraz filiżanek ze złoconymi brzegami. Uwielbiam również opowiadanie o choince za przesłanie, że nie trzeba się bać Wigilii, jeżeli dobrze się ją zrozumie. Wzrusza mnie historia ostatniego smoka na świecie, w której właściwie nie smok jest najważniejszy, ale przyjaźń.

Kiedy się zastanawiam, dlaczego w sumie Muminki są tak świetne, to przychodzi mi do głowy Homek.
"Ja nie zmyślam - mówił, brodząc w bagnie. - Wszystko jest naprawdę. Wróg i Hotomomba, i węże bagienne, i wóz-widmo. Są tak samo naprawdę, jak na przykład nasi sąsiedzi, ogrodnik, kury i hulajnoga."
Opowiadania z Doliny Muminków, Tove Jansson

Właśnie, Jansson nie zmyśla. 
I tak samo jak hulajnogi, tak samo naprawdę są nasze lęki, samotności, różne manie, fisie i dziwactwa. I tak samo naprawdę jest cały urok tego wszystkiego. I myślę sobie, że tylko Tove mogła w dwóch zdaniach zmieścić węże, kury, Hotomombę i hulajnogę. Magię, prozę, śmiech i grozę.

Natomiast jako duch o nadwyrężonych nerwach siedzę nie przy piecu i dziergam nie szalik, ale czapkę, co zresztą jest równie kojące, zwłaszcza że to brioszka. Listopadową szarość osładzam przydymionym różem. Włóczka cicho owija się wokół bambusowych drutów, stroszy włoski, obiecuje miękkość i ciepło. Nie gryzie, więc dziergam powoli, niczym kota głaszcząc ją i miziając.
Amerykańscy naukowcy oraz meteo zapowiadają mroźną zimę.


"No i nadszedł sztorm, zupełnie nagle, tak jak nadchodzą zazwyczaj wszystkie prawdziwe sztormy. "Symfonia Mórz w pierwszej chwili zdziwienia straciła równowagę, ale zaraz potem dzielnie opanowała sytuację i mimo szalejącego żywiołu dalej pluskała łopatkami, jak tylko umiała najlepiej."
Pamiętniki Tatusia Muminka, Tove Jansson

Czego sobie i Wam życzę. Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze, dobrego dnia! :)

środa, 22 listopada 2017

Dzielna moda w długiej plisie

"Niewiastę dzielną któż znajdzie?
Jej wartość przewyższa perły.

O len się stara i wełnę,
pracuje starannie rękami.

Dla domu nie boi się śniegu,
bo cały dom odziany na lata"
Księga Przysłów 31.10


Jak to miło usłyszeć będąc w niedzielę na mszy te parę słów jakby całkiem o mnie. Wróciłam do domu bardzo podbudowana tym, że spełniam tak starożytne kryteria dzielności niewieściej. Co prawda od dawna miałam przekonanie, że wysnuwanie oczka za oczkiem całymi godzinami to nie do końca hobby, a "sprowadzanie z daleka" kaszmirów i jedwabiów to nie do końca rozrzutność, dobrze jest jednak usłyszeć potwierdzenie głośne i dobitne.

Zanim ten dzielny archetyp i atrybut kobiecy zostanie całkiem wyparty przez zakupy w galeriach i sieciach handlowych, mogę więc dom odziewać na lata ręcznie. A przynajmniej siebie na razie odziewać.


   Mój szary sweter zyskał kompletny dół i szeroką plisę, która bardzo wdzięcznie układa się w kołnierz szalowy. Plisę zamykałam po włosku zgodnie z postanowieniem, że nie idę już na łatwiznę z robótkami, skoro to archetyp, dzielność i inne poważne sprawy. Obejrzałam więc filmik nauczający zamykania włoskiego nie mniej niż dwadzieścia razy, po czym dwieście razy powtórzyłam sekwencję pięciu kroków, przeciągając przy tym igłą dziewiarską dwa kilometry włóczki. Oczywiście nie szycie i nie sekwencje są w tej metodzie najgorsze, ale to przeciąganie długalachnej nitki. I oczywiście przez pół szycia zamartwiamy się, że zostawiliśmy sobie na zamknięcie oczek za mało nitki, a przez drugie pół nabieramy przekonania, że mamy jednak za długą nitkę i kilometr przeciągaliśmy niepotrzebnie. No ale warto było, otrząsnąwszy się z włoskiej traumy przeszłam płynnie do rękawa, który pójdzie gładko i szybko, a przynajmniej mam taką nadzieję.

"Już widzi pożytek z swej pracy:
jej lampa wśród nocy nie gaśnie"
Księga Przysłów 31.18

Naczytawszy się o bisiorach i purpurach, w które ubierała się dzielna niewiasta i których nie należy mylić z basiorem ani z Czerwonym Kapturkiem, nabrałam chęci na pooglądanie wielu ubrań (czyli autfitów, jak mówi dzisiejsza młodzież i, o zgrozo, nie tylko) na przestrzeni wielu wieków.
Na szczęście pani Alicja Budzyńska i pani Katarzyna Olech-Michałowska napisały książkę "Trendy i owędy". Tekstu w niej nie ma za dużo, na drugie szczęście pani Agata Raczyńska poczyniła wiele, wiele ilustracji, więc miałam co pooglądać, kiedy nie byłam zajęta zamykaniem oczek metodą włoską.
Historia mody zaczyna się od Sumerów, a szkoda, bo ciekawie było zobaczyć Neandertalczyków i innych z Cro-Magnon. Sumerowie mają na sobie liściaste zielone sukienki, jakoś mnie to zaskoczyło, muszę pooglądać sobie na nowo sztandar z Ur. I faktycznie - autfity nieco jak z liści. Dalej są Egipcjanki w sukienkach z koralików (no ale do tego trzeba być tancerką), togi i chitony, saczki i dublety (jeden na górze, drugi na dole i to mnie trochę myli). jest też bardzo śmieszny surcot podróżny i szustokor nie wiem jaki. Jest też strona z butami, strona z okularami i strona z torebkami. Są mapki, dzięki którym wiemy gdzie jest Japonia a gdzie Namibia oraz kto tam mieszka i czy ma parasolkę czy nie.
W sumie tych stron nie jest dużo, na jednej mieści się cala epoka albo kilka epok, ale ilustracje zawierają tyle uroczych szczegółów, że można je przeglądać i przeglądać godzinami (chyba, że się zamyka akurat oczka metodą włoską).


Na samym początku mamy wycięty otwór w postaci manekina, w którym to otworze widoczny jest sam manekin. To niezwykle atrakcyjne w książce, albowiem jak ogólnie wiadomo w książkach zwykle nic nie jest wycięte i nigdy nie widać, co jest pod spodem.
Za oknem zresztą też mało co widać - szaro, mokro i zimno - istna Buka.


Ona na swój sposób cieszy się, że z nami może być. I że może nas poowijać w te mokre szarości, że może powiewać resztką liści melancholijnie, zanim grudzień nas wrzuci w szaleństwo śnieżnych kulek, przymrozków, dzwonków, choinek i reniferów. Może więc warto się zauroczyć tymi żółtymi oczami i czarną łapką, czego sobie i Wam życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny, przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 15 listopada 2017

Zima z kieszeniami

"Niebo było niemal czarne, lecz śnieg lśnił jasnoniebieskim blaskiem w świetle księżyca.
Morze spało pod lodem, a głęboko w ziemi, między korzeniami, wszystkie małe stworzonka śniły o wiośnie. Ale do wiosny było dość daleko, (...)"
Zima Muminków, Tove Jansson


Skończyły się letnie żarty, spanie na drzewie, żeglowanie w teatrze. Słońce zaszło i już nie wzeszło, śnieg zasypał wszystkie ścieżki i bezdroża, torf się palił pomału w piecu, żyrandol spał owinięty tiulem i razem z nim spała cała rodzina Muminków długim, zimowym snem.
I wtedy nagle, w tej ciszy, w tej ciemności, w tym śniegu, w tym zimnie, nagle budzi się Muminek i nie może spać. Wychodzi zatem na zewnątrz, na wrogi, zimowy świat.
Spotyka tam szereg przygód, jedne są w przerębli, jedne w szlafroku, a niektóre w kabinie kąpielowej. Spotyka też szereg postaci pomocnych, nieśmiałych albo całkiem obcych.
"Umarł. Cały świat umarł, kiedy spałem. Ten świat należy do kogoś innego, kogo nie znam. Może do Buki. I nie został zrobiony po to, aby żyły w nim Muminki."
Zima Muminków, Tove Jansson

Może faktycznie nie został zrobiony po to, ale skoro już w nim jesteśmy, to trzeba ruszyć przed siebie. Każdy znajdzie tu jakiś sposób - może jeść konfitury, siedzieć w kuchennej szafce, wszystko wiedzieć albo zjeżdżać z góry na srebrnej tacy. Może też zatopić się w pięknych obrazkach, tak jak Muminek w kalkomaniach i szukać utraconego świata.
Wszystkie sposoby, niezależnie od skuteczności, są bardzo prawdziwe. Podobnie jak charaktery, zachowania, krajobrazy i dźwięki.
U nas jeszcze zimy nie ma, słońce wschodzi umownie, śnieg nie pada, ale w końcu spadnie z ciszą i z mrozem. Dobrze wtedy mieć konfitury, gorącą herbatę w imbryku, wełniane czapki i przodka w piecu. I wszystko będzie dobrze.

W ramach przygotowań kupiłam zapobiegliwie grubych włóczek wełnianych na czapki i kominy. Włoczki przyszły w takiej ilości, że szkoda jej było na czapki, więc wymyśliłam, że zrobię sweter.
Sweter z kieszeniami, bo kieszenie są dobre na mróz. Kieszenie nawet udało mi się zrobić w dobrą stronę, czyli z otworem u góry, mimo że sweter robiłam w dół.


"Powietrze stało się łagodniejsze. Wokół nic nie było widać, padający śnieg zasłonił wszystko. Muminka ogarnął taki sam zachwyt, jaki czuł latem, gdy brodził w morzu. Zdjął płaszcz kąpielowy i rzucił się jak długi w zaspę.
- Zima! - myślał. - Przecież można ją lubić!".
Zima Muminków, Tove Jansson

Czego sobie i Wam życzę! Dziękuję za wizyty i komentarze, dobrego dnia! :)

środa, 8 listopada 2017

Mitenka latem

"Mama Muminka siedziała na dachu, trzymając w objęciach torebkę, koszyk do robót, imbryk do kawy i album rodzinny."
Lato Muminków, Tove Jansson

Bo chociaż "dobrze jest mieć szafę z lustrem" jak mówiła Mama i "miło jest poleżeć sobie po południu na kozetce i podumać", to czasem nie można. I chociaż dobrze jest być latem, to czasem trzeba być w listopadzie. O lecie zawsze można wtedy poczytać.


Muminki mają to do siebie, że z czasem nabrały mocy i charakteru. W lecie są już bardzo muminkowe. Pojawia się tu po raz pierwszy Mała Mi i Homek, i Bufka. Pojawia się powódź i nowy dom, który wcale nie jest domem ale zupełnie czymś innym. Pojawia się też dużo humoru, chyba najwięcej w całej serii. Nie wiadomo czy to przez lwa, czy przez primadonny, czy przez kapcie kuzynki Paszczaka.
Pojawia się też nowe spojrzenie na kuchnię i kilka złotych myśli, a zwłaszcza żeby nie przywiązywać się do hamaka, którego kolor nam się nie podoba.
I jeżeli czasem czytamy po to, żeby uciec trochę od rzeczywistości, to "Lato Muminków" świetnie się na takie czytanie nadaje. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu mimo powodzi i więzienia (bo więzienie też jest),  priorytety są ustawione bardzo prawidłowo, kojąco i bezpiecznie, Mała Mi śpi w kłębku wełny i nawet Paszczak ma swoją śpiącą królewnę.

Od czytania Muminków robi się cieplej na duchu, nie zmienia to jednak faktu, że za oknem jesień z listopadem i wtedy warto też zrobić coś ciepłego na ciele. Zabrałam się zatem za mitenki z alpaki.
W mitenkach nie przeszkadzają mi strasznie gryzące alpacze włoski, za to cieszy jej perłowy połysk i szlachetny charakter.

Skończyłam szary sweterk z merino (nic a nic nie gryzie), przyszyłam do niego żółte guziki i sfotografowałam się bez słońca, więc zdjęcia kiepskie, ale coś widać.



 Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze. Miłego dnia! :)