niedziela, 19 stycznia 2020

Dążenie do doskonałości


"Na owczych pastwiskach, na polnych miedzach i drogach przed bramami miasta. Zapewne posyłano Christianę po korzenie mikołajka i po ślimaki, by ciotka Johanna Augusta mogła nastawiać sztuczne mleko ośle, mające pomagać na wycieńczenie, trzy uncje zakwaszonych korzeni mikołajka i trzydzieści grubo posiekanych ślimaków."

"Christiana w domu przy Frauenplan. Wyobrażam ją sobie, jak kupuje dotychczas nieosiągalne dla niej rzeczy w delikatesowym sklepie Stepheno Salice. (...)
Widzę, jak wieczorami czyta książki kucharskie. Być może tę należącą do jej brata, która w 1995 roku wróciła do Weimaru wraz ze spuścizną rodziny Vulpius. Nauka dla młodej panienki, która chce sama troszczyć się o kuchnię i gospodarstwo domowe, udzielana na podstawie własnego doświadczenia przez panią domu, Frankfurt i Lipsk 1785 i 1788r. Może się z niej nauczyć, jak należy nadziać farszem odkostnionego kałakuckiego koguta w sosie z ostryg, jak przyrządzić kurczaki w sosie sardelowym, jak ugotować miętusy, przyrządzić raki z anyżem i koprem, jak upiec żabie udka, bażanty i dropie, jak gęsi nadziewać kasztanami.(...)

Goethemu przypadłaby do smaku taka lektura w rękach jego ukochanej. W dydaktycznym poemacie z 1795 roku definiował pracę kobiecą jako pracę w piwnicy, kuchni, szwalni i ogrodzie.
Zawsze - czytamy tam - dziewczyna jest pracą zajęta i w cichości dojrzewa / Ku cnocie domowej, by męża mądrego uszczęśliwić. / Jeśli zechce na koniec coś czytać, to z pewnością wybierze książkę kucharską."
Christiana i Goethe, Sigrid Damm

Z Goethem moja znajomość układała się osobliwie, o ile bowiem od dawna wiedziałam , że jest wielim poetą, o tyle nic z jego dzieł nie czytałam. A jeżeli czytałam w szkole, to zapomniałam. Potem kupiłam sobie ślicznie wydanego Fausta ze złoconym grzbietem i z postanowieniem, że przeczytam, bo wypada. Poległam na oczach smętnych i wonią opowitej drżącej piersi, czyli na samym początku, no co poradzę, że z romantyzmem nigdy jakoś się nie lubiłam. Faust zatem kurzył swoje złocenia na półce, a ja w pewnej taniej księgarni, kupiłam "Christianę i Goethego". Nie wiem co mnie skusiło - na pewno obniżona z 67zł na 16,50 cena, na pewno nazwisko, na pewno te portrety , takie wdzięczne i ten dom z postaciami z epoki. Kupiłam, przywiozłam do domu, postawiłam na półce (nawet nie obok Fausta) i nie czytałam. Zgodnie z zasadami minimalistów powinnam wyrzucić tę książkę siedem razy (bo jeśli przez rok jej nie przeczytasz, to nigdy nie przeczytasz) i nie wyrzuciłam, bo jakoś w głębi wiedziałam, że ją przeczytam.

Faktycznie, po siedmiu latach przeczytałam i jaka byłam szczęśliwa, że jej nie wyrzuciłam.
Goethe wypada niedobrze w niej, a Christiana dobrze, czyli raczej odwrotnie niż za ich życia. I właśnie dlatego, że o Christianie mówiono niedobrze, a nawet wręcz podle, powstała ta książka. "Głęboka przepaść między tym, jak daje świadectwo o sobie, a osądami ludzi współczesnych jej i potomnych. Budzi się ciekawość.
Pociągające może być dla mnie wszelako jedynie to: Prześledzić jej drogę życiową. Opowiadać z jej perspektywy. Nie komponować - w sensie poetyckiej inwencji, jakiegoś kolejnego obrazu, ale zbliżyć się do rzeczywistych zdarzeń, do tego, co jest autentycznym przekazem. Iść drogą badań, rekonstrukcji, trzeźwego poszukiwania śladów w archiwach."

Od razu muszę powiedzieć, że ciekawość autorki przełożyła się w całości na moją ciekawość. Czytałam z zapartym tchem tę historię. Ona - młoda florystka z bardzo zubożałej rodziny, on szesnaście lat starszy znany już poeta związany z weimarskim dworem. Jak się poznali, spotykali, zamieszkali razem (w owych czasach rzecz wręcz niebezpieczna), w końcu pobrali. Przeżyli razem 28 lat. Jego "erotikon", jej "Tajny Radca".
On znacznie wyrastał poza ten związek, ją ten związek nieco przerastał, ale walczyła dzielnie. On nie budzi sympatii, ona budzi zdziwienie. Jego ciągłe podróże i ucieczki.
"Dopiero w takiej bowiem absolutnej samotności, kiedy człowieka nic nie rozprasza i pozostaje sam ze sobą, można odczuć i nauczyć się pojmowania tego, jak długi jest dzień".
Ona jest wyrozumiała. "Jeśli Ty jesteś zadowolony, to ja wolę to bardziej niż wszystko".
Listy, kalendarze, archiwa, gazety, książki wydatków, księgi kościelne, rachunki, świadectwa. Z każdego skrawka Sigrid Damm czerpie garściami, wydobywa fakty, rzuca tło, wydobywa krajobrazy, emocje, wydarzenia. Ciekawość. Przez 480 stron ciekawość mnie nie opuszcza.

Tak, zdecydowanie dobrze, że jej nie wyrzuciłam. Nie wyrzuciłam też "Listów miłosnych" Goethego, które czekają na przeczytanie jeszcze dłużej, bo chyba lat dwanaście. I jak dobrze się składa - przeczytanie listów (są wśród nich listy do Christiany) po tej książce będzie o wiele przyjemniejsze niż byłoby przed. I o wiele przyjemniejsze niż nieprzeczytanie w ogóle. Lubię, kiedy jedna książka gromadzi wokół siebie inne. Są jak fragment ułożonych puzzli, rozmawiają ze sobą i na siebie patrzą. Wydaje się mi, że rozumiem więcej, chociaż tak naprawdę, dużo więcej nie da się zrozumieć.
Dobry duch książkowy zatem czuwa, pilnuje tych wszystkich nici i powiązań. Niektóre trzyma silniej, inne wypuszcza z rąk, znowu pozbyłam się dużej partii. Chcę zostać tylko z tymi, do  których naprawdę chcę wracać.
"Twój ogród - pisze Christiana - stoi obecnie w swej największej okazałości (...) Jabłonie rozwitły w całym bogactwie, kwiatek przy kwiatku, rabaty przed Twoimi oknami zdobią najpiękniejsze pełne tulipany, których piękne barwy przyćmiewają dumne cesarskie korony, i mimo że nie jest zbyt ciepło, a noce są zimne, wszystko dojrzewa i zdąża do doskonałości"

Tymczasem w moim pokoju hobby też wszystko zdąża do doskonałości. Powoli, powoli, więc w salonie nadal mam nadmiary na dachach regału.



Moje ulubione seriale zapakowane razem z telewizorem w folie bąbelkowe śpią w przedpokoju razem z moimi włóczkami.


Kuchnię za to mam jak najbardziej czynną, więc trudny czas remontów umilam sobie leniwymi, owsiankami i drożdżowym ciastem. Wszystko oczywiście zrobione z Termomisiem, którego coraz bardziej uwielbiam.




Zakładki na szczęście mam niezafoliowane i tym sposobem Christianę i Goethego zakladałam samym Goethe'em.



Kocyk też w dążeniu do doskonałości został już zaobrąbkowany szydełkiem, czeka go tylko kąpiel i dużo pomponików. Czego i Wam życzę, dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :))

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Garnek i mozół


"Nigdy chyba radość z powodu rzeczy tak lichej nie była równa tej radości, jakiej doznałem, gdym się przekonał, że gliniany garnek przeze mnie wyrobiony stał się wytrzymały na ogien. Z niecierpliwości, aby czym prędzej przystawić go do ognia i ugotować w nim rosół, nie dałem mu nawet dobrze wystygnąć.
Jest w tych rozdziałach Robinsona Kruzoe radość i entuzjazm z odniesionego zwycięstwa nad siłami natury, podziw dla rozumu i potęgi ludzkiego doświadczenia. Rozum ludzki - zapisuje w swym dzienniku Robinson, kiedy udało mu się zrobić pierwszy stołek - jest substancją i początkiem wszystkich nauk matematycznych; stąd każdy człowiek, sądząc zdrowo o rzeczach dających się obliczyć i wymierzyć, może przyjść z czasem do pojęcia i wykonywania dzieł mechanicznych.
Słowa te dźwięczą porywającym optymizmem młodej burżuazji, walczącej o uwolnienie nowych sił wytwórczych i postęp techniki."
Narodziny powieści, albo o Danielu Defoe Wokół literatury, Jan Kott

Z racji remontu siedzę w dużym pokoju, owijam w folię książki wysyłane na pobyt tymczasowy w różne dziwne miejsca i zaglądam do niektórych. A niektóre nawet podczytuję fragmentami. I tak właśnie przeczytałam esej o Danielu Defoe. Nawet się nie spodziewałam, że Robinsona komentował Marks i że miał taki związek z burżuazją, ekonomią. kapitalizmem i purytanizmem. "W tej powieści, tak zupełnie pozbawionej krajobrazów, istnieje porywająca poezja rzeczy"
A ponieważ ja od zawsze uwielbiałam rzeczy, nic dziwnego więc, że Robinson tak bardzo mi się podobał. Do dziś żywo pamiętam radość z tego jego pierwszego działającego garnka. Radość, kiedy zrobił sobie kaftan i parasol. Radość, kiedy z rozbitego statku z mozołem taszczył cywilizowane dobra. Miał odtąd atrament i papier, wino, dziennik pokładowy i chyba Biblię.

Ciekawe, może to właśnie przez rzeczy, Robinson jest jedną z niewielu książek z mojego dziecinstwa, która przetrwała na półce. Mimo tego, że praktycznie nie ma już grzbietu.
Taszczyć rzeczy z mozołem. Jako zagorzała minimalistka ze wstydem muszę przyznać, że dwa dni przeprowadzałam rzeczy z pokoju hobby do dużego pokoju zwanego dzisiaj salonem. Mam teraz widok na książki pod sufit (i na drabinę chwilami), mam włóczki poutykane między ręcznikami i bielizną pościelową, druty poupychane pod ławą i obrazy powykane za fotele. Śpię na górze poduszek ozdobnych niczym księżniczka na ziarnku grochu i pocieszam się, że minimalistyczna jestem na razie w czynnych dwóch pokojach. W jednym pokoju za to nie bardzo.

Nie jest jednak źle, wprowadziłam się z powrotem na swój stary fotel, oparłam nogi na starej pufie, czytam w wolnych chwilach, dziergam kocyk i patrzę na choinkę migającą kolorowymi lampkami.
Staram się nie myśleć, że tuż obok toczy się straszny remont z cekolami i innymi równie nieprzyjemnymi.
Patrzę na kolorową choinkę i myślę, że może przeczytam sobie jeszcze raz Robinsona. Jak już go znajdę w którejś zafoliowanej paczce.

Kotta zakładałam zakładką z rybkami zupelnie nie wiem dlaczego.


Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)