środa, 24 września 2014

Kozy na brzegu

 "...dostrzegł przecież rybaka, który miał małą łódkę, ale tak małą, że w niej tylko jednego człowieka i jedną kozę pomieścić było można. Pomimo to jednak, w pośpiechu zawarł z rybakiem umowę o przeprawienie siebie i swoich trzystu kóz. Rybak tedy przyprowadził statek i przewiózł jedną kozę, powrócił i przewiózł znów drugą, powrócił znów i przeprawił trzecią. Wreszcie, panie — mówił dalej Sancho — liczcie dobrze, bardzo proszę, ile rybak przeprawia kóz, gdyż ostrzegam was, że jeśli choćby o jedną tylko pomyłka zaszła, cała historia się kończy i diabeł wie tylko, gdzie jej wątku szukać by potrzeba. Otóż ponieważ przeciwny brzeg rzeki był bardzo śliski i pełen błota, każda przeprawa rybaka i kozy trwała dość długo, ale jednak, że szło jakoś tam powoli i rybak przewiózł znów jedną kozę i jeszcze jedną, a potem jeszcze jedną znów…
— I czemuż nie powiesz od razu, że przeprawił je wszystkie — rzekł Don Kichot — a wodząc tak tam i sam po kolei każdą, nie skończysz i przez miesiąc pewnie."
Don Kichot, Miguel de Cervantes Saavedra

I tyle trzeba mieć w zapasie - miesiąc albo i dłużej, żeby wysłuchać Don Kichota. Tutaj nikt się nie spieszy i my się spieszyć nie powinniśmy. Powinniśmy się nastroić przyjaźnie i cierpliwie patrzeć, jak robi się przyłbicę z kartonu, jak się oddziela książki dobre od złych, jak się pasuje na rycerza, jak się odróżnia prostą Dulcyneę od garbatej a podskoczkę od hrabiny, jak się podskakuje na kołdrze a jak się bierze kije od mulników albo kułaki od mulników, jak na dębach dojrzewają słodkie żołędzie. I jak się walczy z wiatrakami. Nie wolno się spieszyć.
Rybak wozi jedną kozę za drugą, wprowadza na stromy i śliski brzeg, a my zaprzyjaźniamy się z Don Kichotem, tym szalonym rycerzem, właściwie coraz mniej nas śmiech bierze a coraz bardziej ogarnia współczucie, aż w końcu już nie wiemy kto jest bardziej szalony, nasz bohater z Manczy czy świat dokoła. 
I Miguel de Cervantes Saavedra staje nam się bliski i czujemy wdzięczność, że wymyślił Don Kichota, który jest bardziej rzeczywisty niż rzeczywistość.
Słucham Don Kichota, czyta Andrzej Szczepkowski i nie spieszymy się.

Rybak przewiózł znów jedną kozę i jeszcze jedną, idzie to jakoś powoli, bo brzeg jest śliski i pełen błota, a ja dziergam oczko za oczko w czapce z dwustronnym żakardzie i nie spieszę się.
- Coś tej czapki mało przybyło - powiedziało moje młodsze dziecko patrząc z dezaprobatą na nieliczne rządki. - Już właściwie październik, a zaraz grudzień, mrozy i śniegi, potrzebuję czapki, a tej czapki mało przybywa.  

Trzeba więc będzie porzucić kozy, skupić się na nieco przykrótkich drutach skarpetkowych, skupić się na prawych niebieskich i lewych białych i podgonić dwustronny żakard w weekend. Żeby dziecko miało na mróz.
Ale dobrze tak czasem nie spieszyć się. Popatrzeć jak rybak przewozi kozy na drugi brzeg, a Don Kichot walczy z wiatrakami. 

Dzisiaj środa i nieustające dzierganie z czytaniem u Maknety. Miłego dnia! :)

środa, 10 września 2014

Rodzina z turkusami

Dzisiaj środa u Maknety, a ja wrzuciłam na druty fiolety z turkusami. Dawno temu kupiłam je na mitenki. A kiedy przyszły w paczce całe takie śliczne i turkusowe, pomyślałam, że muszę dokupić trochę jeszcze na chustę. A kiedy zabrałam je w góry, pomyślałam, że zrobię z nich szal. No i teraz czekam na paczkę, bo szal jest większy jednak i od mitenek i od chusty. Mój drugi entrelac dzierga się dużo lepiej, choć wolno i póki co, Bubulina cała się owija, powiedzmy cały przód, bo jest mała, ale naprawdę bardzo bardzo okrągła, , ja się mogę owinąć w bardzo małej części.


Do szala słucham "Rodziny Połanieckich" Sienkiewicza i mam uczucia mieszane. Bo to romans jest, miły i z tłem nieco społecznym i z postaciami, ale romans. Ani tu za bardzo szczegółów scenograficznych, które tak lubię, ani za dużo przyrody. Wszystkie panie i panny bardzo niewinne. A szczytem zła jest wpijanie się wąsami w usta. No, taki czas. Czas, kiedy panna nie robiła, ale czyniła, kiedy narzeczona dostawała w prezencie riwierę, co było niezwykle miłe, nawet jeżeli dalsze losy narzeczeństwa toczą się bardzo dramatycznie.


Obejrzałam też, jako bardzo dobra matka dziecku, kurs Intensywnie Kratywnej o wyrabianiu kota z dwóch stron na jeden raz. Zaczęłam odważnie i z rozmachem rząd rozbiegowy podwójnego żakardu, wprowadziłam sprawnie drugi kolor, ukształtowałam je w nogi kota, ale kiedy po jednej stronie nogi były niebieskie, a po drugiej ecru, kiedy mialy się rozpocząć rzędy z ogonem i tułowiem, to pomyślałam, ze równie dobrze nauczę się podwójnego żakardu na kocie znacząco uproszczonym, powiedzmy, do dwóch kwadratów. Poza umownością kota cała reszta jest zgodna ze sztuką.
Na prawo mamy białe w niebieskim, a na lewo niebieskie w białym.


Teraz tylko muszę wprowadzić wzory norweskie, druty skarpetkowe w liczbie sześciu i mogę dziergać czapkę dla dziecka.
Tymczasem czekam na paczkę i Wam wszystkim życzę miłego dnia!

środa, 3 września 2014

Dramat w błękicie

Jestem na Podhalu i wpadłam oczywiście w amok turystyczny, a właściwie w amok turystycznych zakupów - nabyłam owcę chińską prosto z Zakopanego, owcę na ołówku, owcę na zakładce, góralskie torebki, kolorowe korale i inne pomniejsze cudne pamiątki z Tatr. Dokoła widoki z balkonu i widoki z wycieczek, 





ale w wolnych chwilach czytam i dziergam, bo dziś środowe dzierganie z Maknetą.


W czytaniu, a właściwie w słuchawkach "Błękitny zamek" L.M. Montgomery. Jej Anię z Zielonego Wzgórza i zielonych, w porywach, włosach zna chyba każda dziewczynka, ja też, moje egzemplarze rozpadły się od ciągłego czytania. Ale "Błękitny zamek" czytałam po raz pierwszy. Nie jest to lektura, którą trzeba przeczytać koniecznie, ale jest to książka, którą przeczytać przyjemnie. Montgomery cudownie pisze o sosnach, o strumykach i bezludnych wyspach, o śniegu za oknem i kotach przed kominkiem. Akcja oczywiście bardzo przewidywalna, ale to nie kryminał i nikt nie spodziewa się Sinobrodego. Ciepła, optymistyczna rzecz. Trochę za mało humoru i trochę za dużo o urodzie, L.M. miała chyba jakiś kompleks, tak często podkreśla, że i bez posągowej urody można być fajnym.

W miarę jak losy Joanny toczyły się spodziewanym torem, na drutach dziergała się Baśka, której udało się jednak wcisnąć między liczne bagaże i jej losy przebiegały burzliwie. Na samym wstępie straciła przyczepione już do korpusu rękawy, albowiem z damską łatwością pomyliłam prawe z lewymi. Najbardziej ekstremalnie i dramatycznie było tuż przy dekoldzie, gdyż okazało się, że wzór Dropsa ma błędy, że o niejasnościach nie wspomnę. Jednak gdy w końcu udało mi się dobrnąć z pomocą matematyki wyższej do końca i paski oczek lewych grzecznie przeplatały się z paskami oczek prawych, efekt kompletnej Baśki okazał się być bardzo zadawalający. Połączenie Safranu z połyskującą lekko Wiskozą jest cudownie miękke, miłe i lejące. Sweter wymiary ma idealne - nic się nie ciągnie, nic się nie wybrzusza. Można założyć go prosto z drutów na siebie  i jechać w plener. 


Jedyne na co trzeba uważać, to na otwory technologiczne przed zeszyciem. :)


I tradycyjnie wątek zakładkowy - zakładka oczywiście nie dość, że tubylcza i z owcą, to jeszcze z rękodziełem, albowiem jest wyhaftowana. 


Bardzo dziękuję za odwiedziny, przemiłe komentarze (niezwykle mnie ogromnie cieszą) i życzę miłego dnia. A ja biegnę trochę w blogi a trochę na huśtawkę.