środa, 7 lutego 2018

Cukier w szpic

"Wczoraj dzwoniłam do Ciebie, ale nie mogłam złapać sygnału. Poza tym nieźle mi się tu wiedzie, w pokoju cieplutko, na śniadanie bywa kiełbasa, a dziś nawet kilka cieniusieńkich plasterków polędwicy. Do tej koperty wkładam środek z kartki cukrowej, na który podobno można dostać kawałek mydła. Tutaj nie mogę zrealizować, bo mydło wydają tylko dla stałych mieszkańców Boże Boże!), jeśli więc będziesz miał w Krakowie jakąś bezkolejkową okazję, to mi to wykup."
Najlepiej w życiu ma Twój kot, Wisława Szymborska Kornel Filipowicz


Jeżeli ktoś spodziewa się głębokiej lektury, okraszonej filozoficznymi cytatami, ogólnie szanowanymi literacko nazwiskami, złotymi myślami, to się zawiedzie srodze. Czego ja się spodziewałam, zupełnie nie pamiętam. Skusiło mnie zdjęcie na okładce (dalej myślę, że Szymborska z radością wyciąga krówkę, ale to z pewnością jest papieros), na którym tak świetnie został uchwycony pewien słoneczny moment dawno minionego lata i minionych letnich sukienek bez rękawów (o minionych przystojnych intelektualistach nie wspomnę), skusił mnie tytuł. Listy Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza oszałamiająco intelektualne nie są, ale równie skutecznie, jak to zdjęcie na okładce chwytają moment, chwilę teraźniejszą i na ogół prozaiczną, Wytartą uszczelkę w lodówce, pękniętą fatalnie piżamę, knedle z cukrem na kolację, robaki na ryby. Deszcz, wiatr, zimno. Listy, rachunki za prąd i palenie na czczo.

Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz, poetka i mistrz opowiadania byli partnerami życiowymi i pisali do siebie z wyjazdów i nie tylko (zawsze mieszkali osobno), szczegóły odkładając na później (trochę to szkoda, bo mamy wrażenie, że dostaje nam się jedynie ułamek). Pisali z humorem (Szymborska) albo rzeczowo (Filipowicz), wrzucali listy do zardzewiałych skrzynek, co teraz nie tylko młodym, ale i starszym nie mieści się już w głowie, tęsknili do siebie, rysowali długopisem trójkolorowym albo flamasterm i wycinali kolaże z gazet.
Zbierali stare pocztówki i czasem je sobie wysyłali.

Czytanie cudzych listów jest sprawą dziwną. Intymną, ale przede wszystkim dziwną. Wchodzimy w zupełnie inny świat, w zupełnie inny, prywatny język pełen różnych znaczeń, w inną pamięć zdarzeń, w inne chwile. I wtedy nasz świat i nasz czas zostaje cudownie poszerzony, Miniona bezpowrotnie przeszłość dostaje nowy aspekt i nową przestrzeń. Możemy się w niej na nowo dostrzec - miałam osiem lat, moja lalka siedziała na tapczanie w czerwonym sweterku, a tymczasem Szymborska pisała z Zakopanego list i wklejała w niego szczupaki wycięte nożyczkami ze starych niemieckich gazet.
To się z trudem mieści w głowie, podobnie jak te kartki na niemal wszystko. "Brakuje coraz śmieszniejszych rzeczy" - pisała poetka.
W pakiecie dostajemy też nie tylko postacie rzeczywiste minione, ale nie minione, bo całkiem fikcyjne. Urocze w pisowni "będą czekać na Pana zafsze". Pojawiają się też wymyślone hrabiny, które wypowiadają się bardzo stylowo i stosownie do swoich dawnych czasów.

"Kiedy wychylam kielicha - widzę nad głową gwiazdy"
Takie to pomieszanie prozy z poezją. Bardzo miło spędzony czas w latach 1966-1985.
A tymczasem chwila obecna, współczesna, nie ma problemów z cukrem, ani z komunikacją - można powiedzieć, że nawet niejaki nadmiar się pojawił. Cukier zwykły, drobny, do wypieków, wanilinowy, z trzciny cukrowej, z wanilią prawdziwą (i na pewno eko). Komunikacji praktycznie chyba nikt nie ogarnia rozumem i czasem, zatem chwila obecna, dziergać wypada. Właściwie do robić na drutach, bo dzierga się w Poznańskiem tylko.
W drutach za to nadmiaru brak, kryzys można wręcz powiedzieć i niedobór. Nie wiem skąd się wziął, mam niejasne podejrzenia, że z minimalizmu. Skoro oczyszczam przestrzenie z nadmiaru, to wyprodukowany sweterek musi mieć tak zestaw zalet, że każdy nawet największy minimalista uzna konieczność takiego w garderobie. Wymagania mnie nieco speszyły, a myśl moja zawikłała się i utknęła w lekkim paraliżu twórczym. Włóczkę mam zieloną i bardzo milutką. Po trzech tygodniach myślenia nad formą, wzorem i rozmiarem, z entuzjazmem złapałam druty i wyprodukowałam malutki, dżersejowo smutny kawałek kołnierza.



Popatrzyłam na niego i zrozumiałam, że dżersej do tej gładkiej wełny merino nie pasuje - musi być francuz żywy i radosny,. Powziąwszy to stanowcze postanowienie, mam nadzieję ruszyć z impetem do przodu. Tylko jeszcze rozważę, czy dekolt w szpic, czy może na okrągło.
Oczywiście, kiedy tylko nie myślę nad szpicem robię dalej jedwabny szaliczek, na niemyślenie jest bardzo przydatny, ale jak długo można pisać o szaliczku bez szkody dla wartkości akcji? Nie piszę zatem.
Za to z zakładkami nie mam problemu w ogóle - tutaj prosto z Niemiec, śliczny rysunek w stylu wieku XIX i malutki pelikanek w rogu dolnym. Przyznam, że ładna zakładka to dla mnie zawsze duża estetyczna przyjemność.


Doznania estetyczne natomiast, to nie jakieś fanaberie kobiece, ale (tak wierzę razem na pewno z amerykańskimi naukowcami) autentyczna potrzeba życiowa. Czego i Wam życzę. Dobrego dnia!
(I dziękuję za odwiedziny i komentarze!!)
:)

16 komentarzy:

  1. Książka jest cudna, do poczytywania każdego dnia, do radowania się prostymi zdaniami, zatrzymanymi w słowach wspomnieniami. Nie czytałam jej w całości, tylko dawkowałam sobie. Po parę stron.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo miałam wrażenie, kiedy zaglądałam do niej właśnie na chybił trafił podczas pisania tej blotki. Często żałuję, że ja nie umiem sobie tak zaglądać. Muszę czytać do końca, jak zacznę. I po kolei. :))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. A czy Wielcy muszą pisać o rzeczach wielkich? W gruncie rzeczy to przecież ludzie tacy jak my, tylko trochę bardziej im się poszczęściło niż nam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam Cię ze spamu ratować, coś ostatnio blogspotowi się myli.
      Nie muszą, wielcy też przecież karmią kota, stoją w kolejce po kiełbasę, czy borykają się z popsutą uszczelką od lodówki. Ja to napisałam tylko w kontekście tego, czego się można spodziewać. Bo listy różne są - przyziemne ale intelektualne czy filozoficzne. Takie na przykład listy Flauberta do George Sand - gotowe felietony literackie. A z kolei listy Mozarta (które wreszcie muszę przeczytać, to ponoć fragmentami obsceniczne - zupełnie nie jak jego muzyka). Każde mają swój urok. I każde nam autorów przybliżają i pozwalają bardziej poznać. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. O rany! Też pomyślałam, że wyciąga krówkę z papierka!.... *^-^*
    Narobiłaś mi wielkiej ochoty na tę książkę! Pamiętam, że lektura biografii Szymborskiej pozostawiła mnie w wielkim smutku, bo z niej dowiedziałam się, że jej wiersz "Kot w pustym mieszkaniu" zaczynający się od słów "Umrzeć - tego się nie robi kotu." opowiada o jej uczuciach po śmierci Kornela Filipowicza, to ona jest tym zostawionym kotem... Mam ochotę na weselszą stronę ich związku! *^o^*
    Coś jest z tym minimalizmem i niedzierganiem, też miałam taki etap, że uważałam, że już mam wszystkie swetry jakie potrzebuję i po co mi więcej. Ale wena w końcu wraca i ręce łapią za druty! *^v^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biografii nie czytałam - czytałam wspomnienia Michała Rusinka - bardzo mi się podobały. No i uwielbiam film z Szymborską - "Czasami życie bywa znośne" - polecam. O kocie nie wiedziałam, za to kot w tytule jest faktyczną kotką Filipowicza. W listach ten związek bardzo subtelnie się rysuje. No i graficznie też jest przyjemnie - rysunki, wycinanki.
      Bo to się nie da - dużo łatwiej jest nie kupować i wyrzucać, niż nie dziergać i pruć. Tylko na pewno nie chcę mieć nielubianych i nienoszonych swetrów. :)

      Usuń
  4. Pamiętam doskonale te czasy, gdy wysyłało się/dostawało się listy z papieru. Co prawda do Szymborskiej daleko nam było, jak do Grójca, ale też bawiliśmy się w wycinanki i mikrokomiksy listowe. A teraz? A teraz, to nam się maili nie chce wysyłać, bo można zadzwonić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też pamiętam! Nawet mam dwa od przyjaciółki po cenzurze. Ohyda - spięte spinaczem z wielkim stemplem na kopercie. Sporo pisałam, bo przecież telefon był rzadkością. Dzwonić czasem też się nie chce, więc się wysyła buźkę z mesendżera. Albo zmienia status na fejsie. :D

      Usuń
    2. Taki czasy migawkowe. :)

      Usuń
  5. Tu chyba najbardziej widac jak bardzo zmienily sie nie tylko sposoby komunikacji (co jest oczywiste) ale jej szybkosc. Te wszystkie listy informujace o nowym adresie i numerze telefonu i innych czysto organizacyjnych sprawach, i na ktora poczte slac listy kiedy sie jedzie na ryby i ta epistolarna ruletka pod haslem "czy list mnie znajdzie czy nie". Mam wielkie tomiszcze korespondencji Julii Hartwig i Adama Miedzyrzeckiego z Turowiczami i olbrzymi procent stanowia wlasnie sprawy czysto organizacyjne. Moze wlasnie stad bierze sie poczucie przy lekturze takich ksiazek ze czas byl wtedy wolniejszy ale i niepokoj wiekszy, bo czesto nie mialo sie wiadomosci od bliskich. I czlowiek jakos akceptowal te nieprzewidywalalnosc bo nie mial innego wyjscia.

    A mnie najbardziej podobaly sie listy hrabiny do prokurenta czy kim on tam byl. I wielbicielka Filipowicza z jej ortografia. CZlowiek chcialby wiecej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda (swoją drogą fascynujące, że akurat jesteśmy świadkami zmiany w sposobie, który trwał kilka tysięcy lat :)). Taki wynalazek, jak poste restante, albo pisanie do gospodarza.
      Tak się zastanawiałam już od dawna nad niepokojem w kontekście techniki (ogólnie mówiąc) i sobie myślę, że chyba to się nie zmienia. Z jednej strony nie było wiadomości, ale można było właśnie czerpać z tego pociechę. Pozostawało wychodzić na drogę i patrzeć, czy syn nie wraca (jak rodzice Tobiasza). Teraz natomiast wydaje się nam, że nie ma powodu, dla którego ktoś bliski nie odbiera komórki i wtedy martwimy się w znacznie większym stopniu. Tak czy inaczej, wydaje mi się, że po prostu się martwimy i raczej natężenie niepokoju zależy od indywidualnych cech, niż od techniki. :)

      Mnie tak bardzo wzruszyło kiedyś, jak Telemach szykował się szukać ojca i mówił niani, żeby nie mówiła nic matce, bo się będzie martwić.

      Listy hrabiny tak - żałowałam, że jej ten prokurent (chociaż może rządca) przestał odpowiadać. Wydaje mi się, że Filipowicz bardziej był rzeczowy i mniej nieco szalony. :)
      Tak, Rózia i Gienia były piękne. Ja też w ogóle kiedyś próbowałam dociec, co sprawia, że błędy w pisowni mnie tak cieszą. :D Uwielbiam ortografię Tadzia od Ani, albo Sowy Przemądżałej. To chyba to wolność od twardych zasad tak mi się podoba. ;))

      Usuń
  6. Mam tak drogie mi pudłeczko z listami które od czasu do czasu przeczytuję, dotykam starych kopert, i boję się pomysleć, że już za kilkanaście może lat młodzi nie będą wiedzieć, jak wyglądały skrzynki na listy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie. Listy od mojego taty, który rysował mi różne zagadki czy bajki. List jest tak bardzo osobisty (chociaż czasem mało czytelny), o wiele bardziej niż e-mail.
      No tak, to już są zupełnie inne czasy. Nowi młodzi będą mieli na pewno jakieś swoje drogocenne pamiątki. Chociaż nam trudno to pojąć. :)

      Usuń
  7. Uwielbiam pisać listy, takie zwyczajne ze znaczkiem na kopercie...Pewnie jestem przeżytkiem, bo kto dzisiaj pisze listy...
    Z każdego wyjazdu, który nie jest jedniodniową podróżą służbową wysyłam do domu kartki i piszę co dziś robiłam, gdzie jedziemy...czasami zdarza się ze jednego dnia jest tych kartek trzy, bo tyle miejsc zobaczyłam. Z uporem maniaka szukam skrzynek na listy, co w dzisiejszych czasach wcale nie jest proste...
    I mam całe pudło listów i kartek, które kiedyś sama dostałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze dostaje czasem kartkę, ale sama właściwie już listów nie piszę. Przestałam kilka lat temu i jakoś już chyba nie wrócę. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz