Wpadłam w projekty giganty. Entrelac rośnie i rośnie, kwadraty kładą się w lewo i prawo, a wciąż brakuje mu z metr. Kozeta zakręca, zakręca, ma już prawie trzysta oczek, a jeszcze się nie oddzieliła od rękawów. Nędznicy tom za tomem i wciąż tysiące stron na horyzoncie. Wszystko piękne i przejmujące, ale gigantyczne. W związku z tym, ukradkiem, po nocach, czytam sobie Żywoty Cervantesa i robię próbki z pęczkowanej alpaki.
W pęczkach dzierga się bardzo śmiesznie, bo w ogóle nie widać oczek, ale jest taka miła, że można jej to wybaczyć.
U Cervantesa za to magnolie i cyprysy.
"Choćby tylko dlatego, że w Kordobie można napotkać ów melancholijny i niewyraźny cień, który cechuje dzieła Cervantesa, przyjmijmy, że i on znalazł się w dawnej stolicy kalifatu. Każdy, kto widział Kordobę musi pamiętać owe zmierzchy przerywane jedynie sygnaturką któregoś z klasztorów i piskiem czarnych jaskółek krążących nad granatowymi magnoliami i cyprysami w cienistych ogrodach. W takich momentach człowiekowi przepełnia się dusza i wszystko, co było w niej już tylko ruiną, okrywa się bluszczem i czystym pięknem."
Żywoty Cervantesa, Andres Trapiello
Żywoty napisane są bardzo żywo, nie ma dużo takich cienistych fragmentów, o Cervantesie wiadomo bardzo niewiele. Wiadomo, że walczył, był ranny, pisał komedie z miernym powodzeniem, był porwany, bo wtedy po morzach pływali prawdziwi piraci, spędził pięć lat w arabskiej niewoli, mieszkał w ciasnych domach ze swoimi siostrami, żoną, przyjaciółkami, córkami, służącymi. Pracował jako poborca podatkowy, mój Boże i chciał wyjechać do Ameryki, ale mu nie pozwolono. I nagle, na starość, nie wiadomo skąd zupełnie, napisał don Kichota i nawet nie wiadomo czy miał świadomość tego co stworzył. Co prawda już za jego życia don Kichote z Sanczem mieli różne przygody po jarmarkach i festynach, ale wieści wtedy rozchodziły się wolniej, nie było Googla ani Facebooka, trudne do uwierzenia.
Podoba mi się w tej biografii to, że autor zawsze przyznaje się, że trochę zmyśla. I podoba mi się Cervantes na okładce razem z tę swoją śliczną kryzką, której prasowanie pochłaniało wtedy majątek. Zakładam sobie jego Żywoty małą serweteczką:
przywiezioną dawno dawno temu z Brugii. Byłam tam w pewien słoneczny dzień zimowy, zwiedzałam, patrzyłam jak woda płynie kanałami i pamiętam do dziś jak śmiał się mój przewodnik i gospodarz z mojego oszołomienia, kiedy mnie zaprowadził do sklepu z koronkami. Te parasolki, najbardziej zapamiętałam parasolki, bluzki, kapelusze, rękawiczki, serwety, serwetki, czego tam nie było, a wszystko śnieżno białe i lekkie jak puch, jak pajęczynka. Zapytał mnie, co chcę i wybrałam ze skromności najmniejsze dwie serwetki, zresztą gdybym musiała sama sobie coś kupić, to pewnie stać by mnie było właśnie na nie. I tak naprawdę nie zakładam nimi książek, ale trzymam w pudełku owinięte w papierki.
Teraz, w dobie internetu i Youtube, mogę poterminować kilka lat i sama sobie zrobię cienkim jak igła szydełkiem belgijską koronkę.
Swoją drogą, natknęłam się niedawno na Druterele razem ze sztrykowaniem w telewizji. Obejrzałam dwa odcinki i z jednego nauczyłam się zakręcać warkocze bez drutów pomocniczych, a z drugiego zaczynać ładnie robotę w okrążeniach. Autorka bloga jest wielce entuzjastyczna - bardzo polecam.
Nie ukradkiem natomiast słucham dalej Nędzników i jak dobrze, że mało pamiętam i mogę przeżywać zupełnie na nowo. W ogóle mi nie przeszkadza, że jest to powieść z tych umoralniających, społecznych i ukazujących krzywdy oraz drogę właściwą. Łatwo tu popaść w sentymentalizm albo wręcz śmieszność. Ale nie Hugo. Bardzo przeżywałam, kiedy Jean Valjean jechał nocą na rozprawę i jak uszkodził koło i szukał stelmacha i jak błądził po błotnistych rozjazdach.
Jean Valjean urodził się w Faverolles. I czy Francuzi nie mają szczęścia? Mieć tyle przecudnej wymowy słów?
Dziękuję za odwiedziny i za komentarze. Vale! (Jakby powiedział Cervantes)
:)
Wcale się nie dziwię oszołomieniu w obliczu tylu pieknych koronek- sama bym pewnie tak samo stała:))) Czy Ty byś nie mogła pisać recenzji na ksiązkach, nadajesz sie jak mało kto ;) Enterlak piękny kolorystycznie . I filiżanka, boska po prostu! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńDzięki! :)
UsuńFiliżanka z "Pierwiosnkiem" Alfonsa Muchy - mój niedawny nabytek. Bo mam też słabość do filiżanek i kubeczków, jak wiadomo ogólnie, nałogi chodzą parami. Pozdrawiam.
Okazuje się, żem nie taka ślepa. Z kubeczkami mam tak samo a i słabość do Alfonsa Much wielką ;)))
OdpowiedzUsuńChyba za mała jestem na klasykę :/ może kiedyś...
OdpowiedzUsuńEntrelac w pięknych kolorach :) ale duże rzeczy... Do tego też muszę dorosnąć ;)
Hihi, duże rzeczy dzierga się i czyta tak samo jak małe, tylko dłużej. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńKażdy Twój wpis to uczta dla ucha i oka:) Bogactwo słownictwa mnie onieśmiela:)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Teraz ja się onieśmieliłam. :)
UsuńA mnie się ścierek nie chce prasować, ech. Jak zawsze u Ciebie pysznie ;)
OdpowiedzUsuńEch, może dobrze, czasem ścierki muszą poczekać, trudno. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńPiękna filiżanka, jestem małą fanką pana Alfonsa ;) Naukę tej koronki mam w planach, ale raczej odległych :D
OdpowiedzUsuńJa też jestem fanką, trudno nie być. Pozdrawiam serdecznie. :)
UsuńAleż duże jest piękne. Tylko zajmuje więcej czasu.
OdpowiedzUsuńuwielbiam dziergać, bardzo mnie to relaksuje. Piekna praca.
OdpowiedzUsuń