niedziela, 2 listopada 2025

Przemyślane integracje

 


"Lubię wszystko, co jest związane ze słowem"

Reportaże o prywatnych księgozbiorach, Mirosława Łomnicka

Jak ci się mieszka w Krakowie? - pytają wszyscy. Zaskakująco dobrze. Powoli się integruję z miastem. Po długim namyśle, doszłam do wniosku, że z zupełnie nowym miastem najlepiej się integrować powoli i po kolei. Dobrze wybrać sobie jeden punkt albo temat i tam zacząć. Ja zaczęłam integrowanie od księgarni. Księgarni w Krakowie jest dużo, dwa razy więcej niż w Łodzi i już nie wiem ile razy więcej niż w Zgierzu, integrować można więc się długo i dokładnie. Wędruję więc sobie szlakiem krakowskich księgarni raz pieszo, raz tramwajem, raz autobusem i poznaję miasto. Oczywiście taka integracja ma nieduży skutek uboczny, który działa głównie w ramach finansowych oraz kulturystycznych. Na ramy kulturystyczne radzę sobie windą, na finansowe kolejnymi postanowieniami, żeby integracje przeprowadzać bez kupowania. Albo poprzez biblioteki na przykład, na razie jednak do tego nie doszło, chociaż ustaliłam, że biblioteki w Krakowie też są.





Na swoje usprawiedliwienie dodam, że są książki, których nie kupiłam a mogłam, na przykład Kubusia po kaszubsku, w moich nowych regałach cały czas jest jeszcze miejsce i masłem w sumie nie muszę smarować chleba, bo tłuste jest i ogólnie niezdrowe. 

Poza integrowaniem się byłam w Łodzi


jadłam dobre rzeczy



i spotykałam smoki same oraz smoki z kapibarami (ale prawdziwe? - zapytała wnuczka)



śmiałam się dokumentnie z Kicoka


i prawie dwa miesiące czekałam na kartkę z Korei, ale warto było, jest prześliczna


 Tymczasem 
z długimi wieczorami przyszła jesień, ta niezrównana kolorystka, 


a jesienią dobrze jest usiąść z gorącą herbatą i z dobrą książką, bo jak mówił Michał z Montaigne, trzeba ze złem biec a z dobrem siedzieć, czego sobie i Wam życzę.


Dziękuję bardzo za wizyty i za przemiłe komentarze :)

niedziela, 7 września 2025

Kulturalne przeprowadzki

"Wyleciał ptaszek z Łobzowa

Usiadł na rynku Krakowa

Asa ta da rasa, asa ta da rasa

Usiadł na rynku Krakowa"

Piosenka ludowa dla dzieci

Taką piosenkę śpiewała mama mojemu bratu, ja śpiewałam dzieciom, a potem wnukom. Nie przypuszczałam, że niespodziewanie moje życie potoczy się zupełnie jak w tym walczyku sprzed lat.

Najpierw domy stanęły na głowie


Domy na głowie charakteryzują się głównie dużą liczbą kartonów i okropnym bałaganem. Po ostatni karton poszłam do przydrożnej księgarni, więc pakowanie zakończyło się akcentem niezmiernie kulturalnym.


I zaraz potem przyjechało czterech panów i przywiozło jeszcze więcej kartonów.


Panowie w swojej dobroci zapakowali mi moje porcelany, fajansy i książki. Na początku docenili Iliadę i Odyseję, zachwycili się Andersenem i współczesnymi książeczkami dla dzieci, wyrazili obawę, że papier zaniknie i przeniesie się w formie zdigitalizowanej do Internetu, tak było w pierwszym pokoju, w drugim już się nie zachwycali, tylko zauważyli - O, tu są jeszcze książki - i lekko westchnęli. 
Firmę miałam bardzo profesjonalną, całe pakowanie i wywiezienie rzeczy przez balkon mojego czwartego piętra zajęło im dwie godziny, a ja zostałam z pustymi regałami



z przeoczonym Kosmosem


i ze śniadaniem z Żabki, bo garnki i talerze oraz kubeczki panowie wywieźli w siną dal


Co było robić, zabrałam resztę walizek, plecaków i robótek w trakcie robienia i pojechałam za panami pociągiem do Krakowa. 


W Krakowie mogłam patrzeć jak domy stoją na głowie i tańczą oraz też zatańczyć zupełnie jak ten ptaszek z walczyka, ale nie zatańczyłam, tylko najpierw kupiłam regały na książki i lampę do czytania. Wstawiłam je do drugiego pokoju, który na ogół po innych domach jest sypialnią, ale u mnie jest gabinetem (no, Kraków, stare miasto, to jednak zobowiązuje, w Zgierzu może byłby to pokój do czytania albo wręcz mały pokój). Doszłam do wniosku bowiem, że końcu przespać się można w salonie, ale czytać to trzeba wygodnie. 
Na miejscu przeżyłam lekkie załamanie na widok spiętrzonych pod sufit kartonów, ale dzielna ekipa w postaci syna, synowej, wnuczki i wnuczka żwawo zabrała się do pracy i w niecałą sobotę mnie rozpakowała a kartony wyniosła na hasiok czyli śmietnik. 
Wnuczka z wnuczkiem ustawiali książki na półkach, wnuczek przeszedł szybkie szkolenie jak wygląda książka grzbietem do pokoju, zasada była jedna - duże książki na dole, małe na górze. 
- Babciu, ja wszystkie przymierzam, czy się zmieszczą na półkę - zapewniała Natalka. 
I wszystko poszło bardzo sprawnie. 




Homer obok Kubusia Puchatka, Dzienników Delacroix tylko pierwszy tom, część do góry nogami, część nie, samotny siódmy tom Poszukiwania, trzeciego tomu szukałam trzy dni, ale kto by się tym przejmował. Bardzo bardzo jestem wdzięczna za pomoc.
I tak wiem, że układanie książek zajmie mi trochę, bo nie jest łatwo ułożyć książki z sensem - najłatwiej poszło z Proustem, bo wszystko co on napisał i co napisali o nim inni zajęło jedną osobną półkę i z głowy. Ale mam dylemat, czy Czechowa ustawiać razem, czy jednak jego listy z listami a opowiadania w literaturze pięknej? Czy Żywoty Cezarów to antyk, czy jednak historyczna a może w ogóle biografia albo baśnie? Czy w baśniach mam mieć Psi patrol, czy Psi patrol jednak jako nieco przejściowy wsadzić w osobne pudełko?
Czy kategorię "o książkach" mam mieć razem, czy jednak dzielić ją na książki o książkach jako przedmiotach i książki jako obiektach czytania?
Najważniejsze, to tak podzielić, żeby potem znaleźć. Niby mam tylko pięć regałów pod sufit i półkę, ale trochę się trzeba naszukać, jeżeli chociażby Rusinka postawi się w poezji obok Szymborskiej, bo się znali, a nie w dziale językowym, bo o pypciach na języku pisał. 

Układanie książek to czynność nad wyraz przyjemna, zwłaszcza, że po raz pierwszy w życiu mam książki w jednym pokoju i w jednym rzędzie. I po raz pierwszy w życiu mam więcej półek niż książek. Oznacza to, wiadomo, że można dokupić i miejsce na półkach zająć (powiedziałabym, że szybko), ale jeszcze lepsza wiadomość jest taka, że w moim gabinecie zmieści się jeszcze jeden regał. Albo dwa. 

Poza książkami i porcelaną przyjechał też zakupiony niedawno sekretarzyk, bo pomyślałam, że chcę w nowym mieszkaniu coś nie z Ikei (bo z Ikei mam dużo) i bardziej stylowego. Do identycznego sekretarzyka przymierzyłam się niedawno u koleżanki, bardzo funkcjonalny i ma szuflady  pakowne do tego stopnia, że pomieściły moje zapasowe zeszyty, pióra, stempelki i naklejki. Wszystkich papierów i taśm washi nie pomieściły, bo nawet antyczne szuflady mają swoje granice. 

Po dwóch miesiącach intensywnych, mogę teraz usiąść w swoim starym fotelu, zapalić nową lampę i poczytać starego Montaigne'a. Montaigne właśnie prawi o tym, jak względne jest nasze mniemanie o pięknie i że jednemu podoba się długie ucho i niskie czoło a drugiemu odwrotnie. Bardzo to jest prawdziwe i aktualne, najważniejsze, żeby odkryć co się nam podoba i dlaczego, czego sobie i Wam życzę. 
Dziękuję bardzo za odwiedziny i za przemiłe komentarze, dobrego dnia!






niedziela, 13 lipca 2025

Wakacje z gofrem

 

"Nad morzem, kędy fale gładki żwirek ścielą" 
Odyseja, Homer 

I tak się właśnie zaczęły moje wielkie greckie wakacje. Właściwie nie zaczęły się od razu nad morzem, tylko w pociągu, gdzie uświadomiłam sobie, że zapomniałam książki, ale wzięłam na szczęście skarpetkę i Potop w audiobooku.


I tym sposobem pojechałam do Katowic, a jak się jest rodem z Biblionetki, to w Katowicach się oczywiście spotyka książkowo. Spotkałam się więc z Marylkiem i Epą i to było cudowne spotkanie. Żyrafa w różowym kapelusiku i gofry, które wszystkie inne mają pod sobą, potem śniadanie na trawie


na szczęście mogłam w ubraniu, potem spacer ślicznymi okolicznościami przyrody i plażą, z której Katowice bardzo są dumne, potem lunch z winem, przeglądanie książek (wiadomo, każdy biblionetkowicz ma w bagażniku swojego samochodu karton z książkami), potem dziewczyny w swojej niezwykłej dobroci zawiozły mnie na dworzec, wsadziły w autobus i pomachały chusteczką w mojej drodze na lotnisko. Bardzo, bardzo im dziękuję!

A potem już był samolot, lot po ciemku, wschód słońca i tak zaczęła się Grecja, morze Egejskie i wyspa Kos. Na niej pod platanem siedział Hipokrates i obmyślał zioła zdrowotne, ale ja i tak myślałam tylko o Homerze i o Odyseuszu, który na pewno przepływał niedalekimi mokrymi ścieżkami, moczył sobie nogi w tych falach i płakał za domem i tu niedaleko śpiewały mu kusząco syreny. Czasu na myślenie miałam dużo, bo zapomniałam książek, o robótce też zapomniałam, uciekałam z wnuczkami przed falami i Posejdonem (jedna ucieczka skończyła się startym kolanem, ale już się goi), chodziłam na stołówkę między palmami, drzewkami oliwnymi i fikusami, jadłam dobre rzeczy głównie greckie i piłam dobre wino z nalewaka. 

I myślałam o Homerze.








 

I o Hektorze trochę, bo przy dobrej pogodzie, a dobra pogoda była codziennie, Turcję było widać z Kos i Troję pewnie też. 

Chodziłam też klimatycznymi uliczkami, niedużo ich było, bo Kos malutka jest







I patrzyłam na greckie litery




Książek w ogóle prawie nie było, było za to dużo oliw
y i melissy czyli miodu




Wszędzie też było "Dzień dobry", więc kupiłam jedno na kubku, drugie na notesiku, nie kupuję już kubków ani notesików, ale z Kalimera musiałam kupić



Szłam też za współczesnym Ikarem i Dedalem, obaj dolecieli na pewno tam, gdzie chcieli dolecieć. 



I ja też doleciałam z powrotem prosto do Zgierza, nie mam tu nalewaków z winem, ale wiem, że tam fale całe czas biją o  piaszczysty brzeg. 

Tymczasem w Zgierzu dzieją się różne rzeczy, ale jedna z nich jest czarna i nawet nabiera tempa, mój czarny lniany sweter



Po blisko roku odzyskałam radość robienia na drutach, czego i Wam życzę, bo hobby są tym lepsze, im bardziej radosne. 
Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia!