Niespokojni ludzie, Fredrik Backman
W ramach świeżo założonego Klubu Czytelniczego wydzielonego w Łódzkiej Biblionetkowej Grupie Spotkaniowej przeczytałam "Niespokojnych Ludzi". Podobało mi się (od razu przyznam, że niektórzy rzucali nią o ścianę - ale w wersji papierowej, nie w czytniku) mimo że była o napadzie na bank, bo tak naprawdę nie o napadzie ani o ciastkach, chociaż mogła być o ciastkach. Tak naprawdę była głównie o relacjach.
Narracja poprowadzona lekko, styl trochę ironiczny, tematy różnorakie i bardzo różni bohaterowie, Ikea w tle, pizza, feminatywy, intryga. Ja się na kryminałach nie znam, ale autor postarał się, żeby czytelnik był ciągle zaskakiwany, a nie żeby zgadł wszystko na pierwszej stronie i w nudach brnął do końca. Grupa łódzka, która na kryminałach się zna, też była przeważnie zaskakiwana. Tak, bardzo mi się podobało i myślę o tej historii i bohaterach z dużą sympatią. Był nawet romans książkowy - no kto by nie chciał?
Ale poza Klubem czytelniczym życie toczyło się jak zwykle, trochę jadłam, trochę czytałam, trochę chodziłam po internetowych księgarniach i w jednej dla żartu wpisałam w wyszukiwarkę Proust. Dla żartu, bo ja mnie więcej wiem, co Proust napisał. Okazało się, że nie wiedziałam ile ostatnio wydano. Listy, listy, eseje, młodzieńcze powieści, jakieś myśli o katedrach i żółtych ścianach. No cóż, gdyby to nie był Marcelek, to pewnie bym nie uległa, ale przecież to był Marcelek, więc uległam.
I tak jak się spodziewałam po tego typu akcjach wydawniczych - czcionka duża, marginesy wysokie, ceny jeszcze wyższe, ale nie żałuję, bo czego się nie robi dla ukochanego pisarza.
Po część paczek pojechałam do Empiku i tam zobaczyłam na własne oczy, co przeraża Gackową - książki w Empiku były kolorami. Tomy pierwsze w jednym kolorze, tomy drugie w drugim, ciekawe jak byłoby z dwudziestoma dwoma tomami Jeżycjady? Dużo wybierania.
Pomijając horror kolorystyczny, półki w Empiku są piękne a książki jeszcze piękniejsze i rozmarzyłam się, żeby tak mieć ogromną bibliotekę z oknem na ogród i Annę Kareninę całą w kwiatach, Nędzników w jednym tomie albo dwóch, Egipcjanina Sinuhe wydanego teraz bardzo prześlicznie, wszystko w jednym rzędzie i nawet nie według wzrostu.
No ale nie mam biblioteki a zwłaszcza ogrodu, więc pocieszałam się swoimi zeszytami, pisząc w nich i malując ale głównie pisząc. I wtedy przyszedł brat.
- Zrobiłam postępy?
- Tak. - Brat popatrzył chwilę na moje napisy dobrane kolorystycznie do obrazków i dodał - Ale skoro interesuje cię kaligrafia, to może spojrzałabyś na nią szerzej.
- To znaczy?
No i wtedy okazało się, że istnieje coś takiego jak typografia. I że litera ma nie tylko kolor, ale ma oko, ma wydłużenia dolne i górne, ma charakter, ma projektanta za sobą, historię, kontekst obyczajowy i tym wszystkim musi pasować nie tylko do obrazka ale też do treści napisu, bo stanowi z nimi całość. Kiedy czytałam, jak w Kameliowym sklepie papierniczym właścicielka sklepu dobierała czcionkę do treści listu, to myślałam, ze to trochę żart i przesada, a tu najwyraźniej nie żart.
Po godzinie (albo dwóch) miałam w notesiku zapisanych kilka książek, w sumie bym kupiła od razu, gdybym się nie zrujnowała na Marcelka, i dużo dużo różnych haseł.
Cyfry nautyczne, sfragistyka, paleografia łacińska, fraktura, neografia, brachygrafia, minuskuły, kapitaliki. Omówiliśmy też pismo angielskie, blokowe, techniczne, wielbłąda w alefie i że alfabet grecki pochodzi od hebrajskiego, że w Afryce nie wiadomo w sumie jaki jest i że gdyby ludzie nie wymyślili pisma, to wymyśliliby coś innego no i w sumie słuszne, bo jakby spisano Iliadę.
Otworzyła się przede mną cała nowa dziedzina, szkoda trochę, że na starość, ale nie ma co narzekać. Przecież nie muszę jej zgłębiać całej, fajnie natomiast popatrzeć na tekst i zobaczyć nie tylko kolor ale i charakter. Taki na przykład cytat w moim nowym reading journalu wygląda trochę jak poskręcane korzenie i pasuje o ile nie do treści to chociaż do obrazka. Taką mam przynajmniej nadzieję, czego i Wam życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!