niedziela, 25 maja 2025

Niespodziewana obfitość

 


"Nigdy naprawdę się nie dowiemy,  co robimy sobie, ze sobą i dla siebie nawzajem"

Niespokojni ludzie, Fredrik Backman

W ramach świeżo założonego Klubu Czytelniczego wydzielonego w Łódzkiej Biblionetkowej Grupie Spotkaniowej przeczytałam "Niespokojnych Ludzi". Podobało mi się (od razu przyznam, że niektórzy rzucali nią o ścianę - ale w wersji papierowej, nie w czytniku) mimo że była o napadzie na bank, bo tak naprawdę nie o napadzie ani o ciastkach, chociaż mogła być o ciastkach. Tak naprawdę była głównie o relacjach. 

Narracja poprowadzona lekko, styl trochę ironiczny, tematy różnorakie i bardzo różni bohaterowie, Ikea w tle, pizza, feminatywy, intryga. Ja się na kryminałach nie znam, ale autor postarał się, żeby czytelnik był ciągle zaskakiwany, a nie żeby zgadł wszystko na pierwszej stronie i w nudach brnął do końca. Grupa łódzka, która na kryminałach się zna, też była przeważnie zaskakiwana. Tak, bardzo mi się podobało i myślę o tej historii i bohaterach z dużą sympatią. Był nawet romans książkowy - no kto by nie chciał?

Ale poza Klubem czytelniczym życie toczyło się jak zwykle, trochę jadłam, trochę czytałam, trochę chodziłam po internetowych księgarniach i w jednej dla żartu wpisałam w wyszukiwarkę Proust. Dla żartu, bo ja mnie więcej wiem, co Proust napisał. Okazało się, że nie wiedziałam ile ostatnio wydano. Listy, listy, eseje, młodzieńcze powieści, jakieś myśli o katedrach i żółtych ścianach. No cóż, gdyby to nie był Marcelek, to pewnie bym nie uległa, ale przecież to był Marcelek, więc uległam.


I tak jak się spodziewałam po tego typu akcjach wydawniczych - czcionka duża, marginesy wysokie, ceny jeszcze wyższe, ale nie żałuję, bo czego się nie robi dla ukochanego pisarza.

Po część paczek pojechałam do Empiku i tam zobaczyłam na własne oczy, co przeraża Gackową - książki w Empiku były kolorami. Tomy pierwsze w jednym kolorze, tomy drugie w drugim, ciekawe jak byłoby z dwudziestoma dwoma tomami Jeżycjady? Dużo wybierania.



Pomijając horror kolorystyczny, półki w Empiku są piękne a książki jeszcze piękniejsze i rozmarzyłam się, żeby tak mieć ogromną bibliotekę z oknem na ogród i Annę Kareninę całą w kwiatach, Nędzników w jednym tomie albo dwóch, Egipcjanina Sinuhe wydanego teraz bardzo prześlicznie, wszystko w jednym rzędzie i nawet nie według wzrostu.

No ale nie mam biblioteki a zwłaszcza ogrodu, więc pocieszałam się swoimi zeszytami, pisząc w nich i malując ale głównie pisząc. I wtedy przyszedł brat. 

- Zrobiłam postępy? 

- Tak. - Brat popatrzył chwilę na moje napisy dobrane kolorystycznie do obrazków i dodał - Ale skoro interesuje cię kaligrafia, to może spojrzałabyś na nią szerzej.

- To znaczy?

No i wtedy okazało się, że istnieje coś takiego jak typografia. I że litera ma nie tylko kolor, ale ma oko, ma wydłużenia dolne i górne, ma charakter, ma projektanta za sobą, historię, kontekst obyczajowy i tym wszystkim musi pasować nie tylko do obrazka ale też do treści napisu, bo stanowi z nimi całość.  Kiedy czytałam, jak w Kameliowym sklepie papierniczym właścicielka sklepu dobierała czcionkę do treści listu, to myślałam, ze to trochę żart i przesada, a tu najwyraźniej nie żart.  

Po godzinie (albo dwóch) miałam w notesiku zapisanych kilka książek, w sumie bym kupiła od razu, gdybym się nie zrujnowała na Marcelka, i dużo dużo różnych haseł. 

Cyfry nautyczne, sfragistyka, paleografia łacińska, fraktura, neografia, brachygrafia, minuskuły, kapitaliki. Omówiliśmy też pismo angielskie, blokowe, techniczne, wielbłąda w alefie i że alfabet grecki pochodzi od hebrajskiego, że w Afryce nie wiadomo w sumie jaki jest i że gdyby ludzie nie wymyślili pisma, to wymyśliliby coś innego no i w sumie słuszne, bo jakby spisano Iliadę.

Otworzyła się przede mną cała nowa dziedzina, szkoda trochę, że na starość, ale nie ma co narzekać. Przecież nie muszę jej zgłębiać całej, fajnie natomiast popatrzeć na tekst i zobaczyć nie tylko kolor ale i charakter. Taki na przykład cytat w moim nowym reading journalu wygląda trochę jak poskręcane korzenie i pasuje o ile nie do treści to chociaż do obrazka. Taką mam przynajmniej nadzieję, czego i Wam życzę.




Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! 

niedziela, 18 maja 2025

Gastryczne magnetyzmy

 


W toku dni, jakie nastąpiły po jego powrocie, des Esseintes przepatrywał swoje książki, a na myśl, że mógłby z nimi rozstać się na długo, smakował w zadowoleniu nie mniej rzetelnym niż to, którym radowałby się odnalazłszy je po prawdziwej niebytności. 

Na wspak, J.-K.Huysmans

J.-K. Huysmans, którego to nazwiska wymowę sprawdzałam cztery razy, ale i tak nie pamiętam i słusznie, bo Huysmans jest francuskim pisarzem pochodzenia flamandzkiego, a flamandzki, jak ogólnie wiadomo jest mało wymawialny,  otóż Huysmans doszedł do wniosku, że wszystko w literaturze już było, a jak było, to jest nudne (podobnie zresztą mój wnuczek ocenia zabawki, którymi się musi bawić przez pół roku) i należy wymyślić coś nienudnego i nowego. 

Wymyślił więc diuka des Esseintes, dekadenta, który zamknął się w domu z dwoma służącymi i zaczął oddawać się różnym fascynacjom przeważnie estetycznym i wysublimowanym poczynając od literatury łacińskiej, malarstwo, alkohole, poprzez kamienie szlachetne, zapachy, kwiaty doniczkowe oraz podróże, przy czym podróże na krześle przedkładał jednak nad pełnymi trudu podróżami naprawdę. Fascynował się również leczeniem swoich gastrycznych problemów sposobami niezwykle wysublimowanymi.

Fabuły tu w zasadzie nie ma, ani przygód, za to narracja jest tak magnetyczna, że nie można się oderwać i czułam się, jakbym wirowała na karuzeli coraz wyżej i wyżej, a opisy są tak bardzo malarskie i sensualne, że poszłam do Wikipedii i tam przeczytałam, że wszyscy w rodzinie Huysmansa byli od pokoleń malarzami i to naprawdę bardzo widać. 

Dekadentem bym być nie chciała, ale za to bibliotekę diuka, och, tę bym chciała mieć. Książki wydrukowane na specjalne zamówienie, na srebrzystym papierze chińskim, złotawym japońskim, czcionką gotycką naśladującą pismo ręczne, "pewien kupiec z Lubeki przysyłał mu papier z połyskiem, udoskonalony, niebieskawy, szeleszczący, z lekka łamliwy, w którego miąższu zamiast ździebełek słomy tkwiły złociste drobiny, podobne tym, jakie migocą w gdańskiej wódce."

Esseintes się z nikim nie spotykał i to czasem jest fajne, można czytać, można prowadzić journale, można robić ilustrowane Poszukiwanie straconego czasu, 




można nie sprzątać i nie gotować odświętnie, ale czasem, czasem spotykanie jest dobre dla duszy. I tym sposobem odbyło się u mnie spotkanie biblionetkowe. Ugotowałam krem z cukinii, zrobiłam humus z suszonych pomidorów, dwie sałatki oraz naznosiłam do domu różne dobra winne i bagietkowe. Wyprasowałam obrus lniany w maki i w czasie prasowania uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie prasuję w trudzie, ale czekam na święto. Na śmiechy, na rozmowy, na dobre jedzenie i wino. Na dobry czas. 

I czas naprawdę był bardzo dobry, dziewczyny zwiedziły wszystkie regały pojedynczo i w grupach, obejrzały moją książkową makietę, przy czym niektóre się zmotywowały a niektóre wręcz przeciwnie, ujawniły się różne frakcje dotyczące systemów ustawiania książek na półkach przy czym zwolennicy ustawiania według wzrostu (to ja) mają na półkach wszystkie książki ustawione według wzrostu, natomiast przeciwnicy cierpią od książek Umberta Eco rozmieszczonych w różnych pokojach i od Czechowa ustawionego na dwóch półkach oddalonych. Okazało się również, że niektóre tytuły są bardzo trudne do zapamiętania i czasem nam się wydaje, że czytaliśmy taką książkę Pratchetta, której Pratchett w ogóle nie napisał i że oglądaliśmy film, tymczasem oglądaliśmy serial ale też na ka. 



Naprawdę, spotkania, śmiech, wino i książki dobre są zwłaszcza w zimny deszcz, czego sobie i Wam wszystkim życzę. 

Dziękuję za wszystkie dobre słowa, otuchę, dobrego dnia!

niedziela, 11 maja 2025

Noc z mandalami

 


"... trzeba się ćwiczyć w dzielności."

Państwo, Platon

Dawno mnie tu nie było, ale chyba wracam.

W marcu zmarł mój mąż, a ja spałam w pokoju obok. Czy mogłam coś zrobić, gdybym nie spała? Lekarze i przyjaciele twierdzą, że nie mogłam. Sprzedałam więc jego samochód i laptop, została gitara, pudełko nut, przewodnik po Zakopanym, atlas grzybów. I czapka ciemnoróżowa z pomponem, którą zrobiłam dla siebie, a w której wychodził na balkon, kiedy było poniżej minus pięć stopni. -Zrobię ci granatową może, chcesz? Ale nie chciał.

Odwołałam więc wszystkie nasze zaplanowane wakacje, książki zakładam przytulnym wieczornym czytaniem, żeby oswoić noc. 

Na drutach nic nie mam, kawałek zaczętej skarpetki, ale nie mogę przebrnąć przez piętę, mimo, że mam stosowne zapiski z przeszłości. Na szydełku za to mam kolejne kocykowe kwiatki na życzenie wnuczki i w planie kocykowe kwadraty babuni na życzenie wnuczka. Kolory i wzory przez wnuczki zatwierdzone, ale kocyki szydełkują się wolno. 

Dalej prowadzę zeszyty lektur, w notesy wciągnęłam też wnuczkę, nie musiałam jej długo namawiać, też lubi zeszyty i napisy.


Wnuczka nie uznaje na razie spacji i pisze więc zupełnie jak Herodot, nawet tytuł i tematyka zbliżona. 

Na niedawnym spotkaniu łódzkim biblionetkowym usłyszałam komentarz koleżanki "kiedy Czajka jeszcze czytała książki starożytne". Wróciłam do domu i po chwili długiej pomyślałam, ale zaraz, przecież ja dalej czytam starożytne, bo dalej je lubię. Czy nie? Postanowiłam to sprawdzić, a wiadomo, że takie rzeczy najlepiej się sprawdza kwiatkami i legendą. - Ty powinnaś pracować w Urzędzie Statystycznym - powiedziała druga koleżanka i coś w tym jest.

Opracowałam legendę, przyznam, że trochę inspirowałam się kocykami temperaturowymi a trochę kolorami poziomów morza na mapach, w której każdy kolor przypisany jest do określonego przedziału czasowego. Wybrałam kolorowankę z mandalą kwietną i tak powstała mandala lat, w których książka została napisana. I zaraz potem zrobiłam drugą z językami, bo byłam ciekawa, jakie języki przewijają się w moich lekturach i w jakich ilościach. Oczywiście, w oryginałach nie czytam, może tylko poza Kubusiem Puchatkiem, ale wiadomo, dla Kubusia warto się poświęcić.   



Z pomiarów nad moim czytaniem wynika, że od trzech lat czytam głównie książki współczesne i faktycznie cała starożytność stoi na półkach i się kurzy, postanowiłam to zmienić.
Wyciągnęłam "Państwo" Platona i czytam powoli. Właściwie nic nie powinnam pisać o Platonie, bo o nim to już dużo napisano i w dodatku na ogół mądrze. 
Tak sobie jednak dziś pomyślałam, że może faktycznie był genialny i że faktycznie cała filozofia na nim stoi, ale na ludziach to on się nie znał. Pół Państwa (bo jestem w połowie) jest o tym jak z człowieka miotanego pokusami i żądzami  zrobić przepisem prawnym i lekturą prawomyślną człowieka idealnego. No, panie Platonie, tak się chyba nie da, chociaż jak się rozejrzeć dokoła, to ten pogląd pokutuje do dziś dnia.

I tak mija zimny maj. Mąż zawsze stawał w drzwiach, kiedy pisałam.
- Co piszesz?
- No bloga przecież!
Piszę bloga, ale tak naprawdę, to ćwiczę się w dzielności.

Dziękuję za komentarze. Dobrego dnia!