„Udręka i ekstaza” Irvinga Stone'a to jedna z pierwszych biografii, jaką
przeczytałam. Było to dawno dawno temu, ale zapałałam do Michała Anioła i do
jego Dawida ogromną miłością, która trwa do dziś.
Nigdy nie widziałam jego
dzieł na żywo, ale moja przyjaciółka widziała Pietę, stwierdziła, że Pieta jest
nieco pożółkła i stoi w głębokiej niszy, przyjaciółka na ten widok nie płakała ale
pani, która stała obok tak. I ja też bym chyba płakała jak ta pani.
Wróciłam więc po latach do Udręki napisanej z ogromną pasją
i znowu wzruszałam się jak malutki Michał Anioł uczył się rozcierania farb u
Ghirlandaia (który wynalazł girlandę i stąd jego nazwisko a właściwie
stąd nazwisko girlandy), jak trafił do szkółki rzeźbiarskiej, jak chodził sobie
po toskańskich ścieżkach, jak w końcu pozwolili mu rzeźbić w marmurze a on ten
marmur krajał niczym galaretkę z pigwy. Na nowo przeżywałam jak chodził po
nocach robić sekcje i jak potem walczył z kolejnymi papieżami, jak kazali mu
malować w męce sufit w kaplicy, odlewać posągi z brązu (które potem głupia
tłuszcza przetopiła na działa), rzeźbić dziesiątki świętych w ubraniach, chociaż
każdy wie, że Michał Anioł nie lubił rzeźbić w ubraniach. Całymi upalnymi
dniami siedziałam na tarasie, dziergałam oczka prawe na przemian z lewymi i
słuchałam jak Michał Anioł bez reszty oddawał się pracy, jadł mało, ubierał się
byle jak i dopiero trzeba było dwóch udarów i blisko dziewięćdziesiątki, żeby
wytrącić mu dłuto z ręki. W rzeźbach, we freskach został na nasze szczęście jego
geniusz i jego kunszt.
Myślałam sobie nad swoim kunsztem i niezbyt trudno mi
było skonstatować, że znacznie odbiega od kunsztu Michała Anioła. Nie wyssałam
talentu do szycia i dziania z mlekiem matki (chociaż obie moje babcie zajmowały
się szyciem poniekąd zawodowo), tak jak jemu ponoć udzieliła się miłość do
marmuru od jego mamki z rodziny kamieniarskiej i pamiętam do dziś mój poważniejszy debiut
krawiecki. Było to w czasach głębokiego niedostatku w sklepach i w telewizji, o
Internecie nikt nawet nie śnił i chyba żeby jakoś zrekompensować ów brak
rozrywek pani od wuefu przykazała nam nabyć białą koszulkę i zielone spodenki.
Cudem udało mi się upolować owe spodenki w żądanym ekstrawaganckim kolorze
(kanoniczny był bowiem granatowy), ale cud nie obejmował rozmiaru – spodenki
były dużo za duże. Wyciągnęłam więc gumkę z tunelu, zrobiłam gustowne zaszewki
po bokach ściegiem intuicyjnym, po czym ze zdziwieniem się przekonałam, że z
racji tych zaszewek gumki już wciągnąć się nie da. Wzorem pomysłowego
Dobromira, wycięłam po dwie gustowne dziurki w okolicach zaszewek i
przeciągnęłam gumkę nad. Była nieco widoczna, nie da się ukryć, ale pełniła
swoją rolę, Matka koleżanki, do której te spodenki w końcu trafiły, śmiała się
długo i serdecznie.
Tak, myślałam dalej, trochę mi brak techniki, cierpliwości i
precyzji wykonania, wszystko chciałabym od razu, bez ucierania farb i
terminowania w wosku i bez poprawek. Jednym słowem – byle jak. Natchniona
przykładem Mistrza, postanowiłam to zmienić.
Dwadzieścia razy obejrzałam serial Intensywnie Kreatywnej o
włoskim zamykaniu oczek, przy czym w czasie ósmej powtórki nawet Czajkomąż zaczął
identyfikować słownictwo i westchnął z bólem – przecież ten odcinek już
oglądałaś, a kiedy spostrzegłam, że od tych rozmyślań o kunszcie dół
przodu znacznie odbiega od wzoru kratek mauretańskich, nie namyślając się długo
(no dobrze, chciałam ten błąd zostawić, ale okazało się szybko, że pomyliłam
się tylko w jednym przedzie co już było widać bardzo, bo drugi się chełpił
poprawnością) sprułam dzielnie kilka rzędów i poprawiłam dziada. Po czym już
uważnie i w skupieniu zabrałam się do dziergania plisy. Obliczyłam w pamięci
ile powinno być oczek, ucieszyłam się nieprzesadnie wysokim wynikiem, nabrałam
je na druty i raz dwa udziergałam plisę. Moja radość okazała się przedwczesna.
Już po zamknięciu pierwszego przodu nabrałam podejrzeń i przetestowałam plisę
na organizmie żywym, czyli na mnie samej. Nie wiem jakim cudem spodziewałam
się, że tak krótka plisa obsłuży długie przody i tył. Nie obsłużyła, sweter
zwinął się w mało gustowną bombkę, w desperacji próbowałam rozciągnąć pliskę,
która po tym zabiegu wyglądała niczym smętne rzeszoto, a elastyczne zamknięcie
aż tak elastyczne się nie okazało. Bez paniki, nie jest to strzaskany marmur na
przykład, da się spruć. Sprułam. Plisę pruje się łatwo bo do końca. W
przeciwieństwie do nieplisy, kiedy to trzeba uważać, żeby nie spruć za dużo,
więc ja pruję oczko po oczku. Nowa plisa wyglądała bardziej dziarsko, mięsiście
i po dwóch dniach była gotowa. Pozostało mi jeszcze jej zamknięcie.
Zgodnie z moim nowym programem artystycznym zamykałam oczka
(326 sztuk) metodą włoską. Na każde oczko przypada sekwencja trzech ruchów (prawie
tysiąc), na każdy ruch przypada przeciągnięcie dziesięciu metrów włóczki (bałam
się obciąć za krótkiej, więc ciągnęłam za igłą taką kilometrową). Zaczęłam zamykać zaraz po śniadaniu i zaraz potem straciłam
kontakt z rzeczywistością. Udręka zamykania najwyraźniej objawiała się w moich oczach, czasem w wyrazach, bo
Czajkomąż wykazywał się niezwyczajną dobrocią, przynosił
nożyczki, pytał ile mam do końca, dopilnował żebym obejrzała odcinek mojego
ulubionego serialu i przygrzała mu w tym czasie obiad, a na koniec, kiedy już
zmierzchało i kiedy zakończyłam ostatnie oczka i lekko otumaniona przymierzyłam
sweter, bardzo głośno i entuzjastycznie zachwalał estetykę i urodę ogólną
zamknięcia.
- Patrzysz nie na te oczka! – wykrzyknęłam po chwili – To zwykły
łańcuszek!
Ale co tam, liczą się chęci. A włoskie zamknięcie – może nie
ekstaza, ale naprawdę może być. Wyraźnie widać jak oczka przewieszają się przez krawędź dzianiny:
Generalnie jestem zadowolona – to znaczy jeszcze mi brakuje
rękawów – fason bardzo mi odpowiada, uwielbiam kołnierze szalowe.
Nauczyłam się pliski, wiem już teraz, że oczka brzegowe (czyli jedno na dwa rzędy) niezbyt
współpracują, ale dałam radę na każdym zawiesić dwa i nawet nie ma dziur. Opanowałam zamykanie. Na
pewno będę dziergać wariacje Mrs Skyler. Bawełna Drops loves You lekko
sznurkowata i ma szereg nitek, ale do przeżycia, trzeba uważać. Nobliwa nie jest, ale do wygodnego
biegania do pracy się nadaje. Nie gryzie poza tym, co jest dużym plusem.
Mam teraz ochotę na coś efemerycznego i ażurowego, żeby się
wypróbować w moich nowych postanowieniach.
Z akcentów urlopowych, kępa trawy, która okazała się być kwiatkiem ozdobnym:
W ogóle fajnie mieć urlop wiosną, bo kiedy się kończy, przychodzi lato, które ma w sobie coś wakacyjnego. Nawet w pracy. Miłego dnia! :)
Dzięki za komentarze!
Widać, że opanowały Cię całkowicie włoskie klimaty... Mała Mi na koszulce jest świetna:)) A sweter będzie fajny. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDzięki. Małą Mi muszę w domu sprawdzić, czy to dosłowny cytat. :) Pozdrawiam!
UsuńTeż pamiętam tą biografię i nawet ja mam,ponownie jeszcze nie czytałam,
OdpowiedzUsuńpiękne widoki masz na tym zdjęciu.
W czytaniu po latach nie traci wcale.
UsuńMusimy mieć takie widoki, bo mąż preferuje urlop spędzany na tarasie. ;) Pozdrawiam serdecznie!
Sweter będzie ekstra,podoba mi się szalowy kołnierz .
OdpowiedzUsuńDzięki. Ja też szalowe bardzo lubię a od dwóch lat dziergam okrągłe - wreszcie sie nauczyłam nowego. :)
UsuńDzielna jesteś i dałaś radę!
OdpowiedzUsuńJak musisz to się zmieniaj. Ale ja uważam , że nie trzeba tak walczyc z czyms co ma być dla nas przyjemnością.
:)
UsuńAż tak przykra walka to nie jest. Uczę się cierpliwości i staranności. A skoro mam w tych swoich dziełach chodzić, to nie mogę produkować bubli. I wynik jest przyjemny, nawet jeżeli okupiony godzinami mozolnego szycia (a szyć nie bardzo lubię)
Jestem pełna podziwu! Sweterek dzięki temu zyska na wartości:) P.S. Mnie też zachwycił widok w tle, aż korci zapytać gdzie to jest?:)))))
OdpowiedzUsuń:))
UsuńOkolice Krynicy, czyli Beskid Sądecki. Na żywo jest jeszcze śliczniej. Pozdrawiam!
Sweter śliczny. Szkoda, że mój Luby tak nie podchodzi do mojego dziergania. Tylko pytania "a po co to robisz".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzięki. Ech, na co dzień to ja też zamiast wsparcia i zachwytów słyszę - po co ci to i że musimy szafę wynająć dodatkową. Tylko w kryzysowych sytuacjach się sprawdza. Pozdrawiam! :)
UsuńBiografia zostanie przezemnie wysłuchana jak tylko ją znajdę. Bardzo fajnie czytało mu się dzisiejszy wpis
OdpowiedzUsuńOd razu muszę nieco przestrzec przed lektorem - czyta w trochę denerwujący sposób. Michał Anioł w jego interpretacji wypada trochę jak mała dziewczynka. Ja jestem odporna na lektorów i szybko się przyzwyczajam, ale dla kogoś wrażliwszego może to być problem.
UsuńDzięki. :)
Bardzo fajna kamizelka wyszła. Dużo Ci poszło motków? Kupiłam właśnie 9 motków na kocyk dziecięcy ale jak przysżły i zobaczyłam te mikrusy to się załamałam.. Nie wiem czy mi wystarczą, a Drops Loves You lubi szybko uciekać ze sklepów...
OdpowiedzUsuńMotków wyjdzie dużo. Sweter będę ważyć i podam wtedy dokładnie. Przerobiłam już chyba z czternaście - piętnaście motków. Jakoś mało wydajna ta bawełna, albo ten sweter taki włóczkożerny.
UsuńNawet nie wiedziałam, że sweter który na sobie mam, ma kołnierz szalowy - coś zupełnie innego z tą nazwą mi się kojarzyło. Jak zwykle miło było mi gościć u Ciebie.
OdpowiedzUsuńMnie również miło Cię gościć. Pozdrawiam! :)
UsuńMoj jedyny stres z dzierganiem polega na tym, ze przy calym upojnym przesuwaniu oczek wcale nie widze, zebym sie technicznie usprawniala. Zwlaszcza wykanczanie i zszywanie pozostaje na amatorskim poziomie, a wykonczenie decyduje o ogolnym efekcie no i niestety pozostaja amatorskie. Moze chociaz determinacji troche moglby mi Michal udzielic.
OdpowiedzUsuńW komentarzu piszesz ze lektor "Udreki..." taki sredni dosyc. Osobiscie jestem bardzo na to wrazliwa i zrazilam sie do audiobookow wlasnie ze wzgledu na negatywne doswiadczenia. Czy moglabys kogos polecic?
Ja się ostatnio podbudowałam, bo kiedy przypomniałam sobie swój pierwszy sweter zrobiony, to jednak postęp jest. Ale ten pierwszy to był strasznie amatorski. Może więc w przyszłości, kto wie. :)
UsuńOjej, polecić. Strasznie trudne, bo to jest indywidualne bardzo. I z reguły nie pamiętam, kto czytał. Ja na przykład bardzo lubię Ksawerego Jasieńskiego, czyta dużo klasyki, a moje koleżanki go wręcz nie znoszą.
Rewelacyjny jest młody Opania (słuchałam W 80 dni dokoła świata), Fronczewski mi otworzył oczy na Ferdydurkę - mistrzostwo. O! Voi w Ogniem i mieczem - genialny. Z innej parafii to na przykład byłam zachwycona Anną Seniuk w Czytelniczce znakomitej - w ogóle bardzo fajna lektura. I Przepiórki w płatkach róży - ale nie pamiętam kto czytał. No i genialny jest Gajos w Kubusiu Puchatku.
Miło wspominam serię Mistrzowie słowa GW - Pszoniak w niej czytał na przykład i Śląska. A z dziecięcej jeszcze - Kwiatkowska w Dzieciach z Bulerbyn. No i właśnie to jest to - pamiętam tylko znane nazwiska.
Jan Voit nie Voi :)
Usuń10 punktów do szyku za cwaną koszulkę :D
OdpowiedzUsuń