środa, 13 kwietnia 2016

Postępowe tarapaty

"Czyż przekład nie jest beznadziejnie utopijnym wysiłkiem?"
Jose Ortega y Gasset



Czytam praktycznie wyłącznie po polsku i po polsku czytam najchętniej, dlatego fakt, że istnieje oryginału ktoś taki jak tłumacz, zdałam sobie sprawę stosunkowo niedawno. Do oryginałów nigdy mnie zbytnio nie ciągnęło (mimo licznych głosów, że Homera trzeba tylko w oryginale i nieznajomość greki nie powinna nikogo powstrzymywać) i nie ciągnie, ponieważ jakoś podskórnie czuję, że choćbym nie wiem ile przeczytała książek po angielsku, to nigdy willow nie będzie dla mnie niosła tyle znaczeń i rosochatości, co wierzba. I może za to, że to tłumacz przesadza owe wierzby na rodzimą glebę, tak bardzo cenię tłumaczy. A już tłumaczy starej szkoły zwłaszcza.
Zanim taki tłumacz zabrał się do pracy, podsumowywał swoje umiejętności: "raczej dobra znajomość niemieckiego i literatury niemieckiej, dość także rozległa znajomość polszczyzny, ponadto - co zawsze w pracy przekładowej przydatne - łaciny, wreszcie też - jak wówczas nam się wydawało - znajomość oryginału tej osobliwej książki [czyli "Doktora Faustusa"], prócz tego (...) studia muzyczne, znaczny zasób wiadomości z dziedziny historii, filozofii, literatury, szczególna wrażliwość na słowo, ścisłość myśli i wyrazu"
Diabelne tarapaty, Maria Kurecka

Mimo tych umiejętności przekład trwał trzy lata, łatwy nie był i o tym są właśnie "Diabelne tarapaty".
Są o przekładzie i o różnych wpadkach innych tłumaczy, o których nie wiem czemu uwielbiam czytać, są o dzwonieniu do znakomitego zoologa wczesnym rankiem, żeby się dowiedzieć jak się nazywa żeglarek i stomias po polsku.
Są też o samym Doktorze Faustusie i jaka to głęboka, wielowarstwowa i muzyczna książka.
Mistrzostwo zawsze budzi we mnie ogromny podziw i wdzięczność, że jest i że mogę sobie na nie popatrzeć i się pozachwycać, niezależnie czy to jest figurowa jazda na lodzie czy wnikliwość czytania i przekładania.
Jedyne co mnie zmęczyło w tej książce, to składnia. Może się nie znam, ale jakoś mam sentyment do pradawnego wzoru "Ala ma kota" i nagminne "Kota Ala ma" jako manieryczne i niepotrzebne drażniło mnie.

Do czytania dziergałam oczywiście, bo to znowu środa (z Maknetą oczywiście) i to wbrew zdjęciu powyżej, dziergałam oczywiście granatowy nieustająco sweterek. Nabyłam dwa motki na rękawy (bo oczywiście brakło) i niezwykle wprawnie nabrałam rękawy na jeden drut. Powiem nieskromnie, że odnotowałam w tym punkcie znaczny postęp. Dwa lata temu zaczynałam robienie w kółko od drutów skarpetkowych i dopiero kiedy kółko nabierało stateczności, przechodziłam na druty z żyłką i magic loop. Teraz jestem w kółku bardzo zorientowana i zaczynam od razu od drutu z żyłką, ale dwa kółka (czyli dwa rękawy) musiałam zaczynać jednak na dwóch drutach. Czyli - jest nadzieja i to prawda, że praktyka czyni mistrza (mam nadzieję doczekać).
W wolnych chwilach między rękawami obmyślam nowe dwa projekty - jeden z szarego bambusa - cieniutki i powiewny, drugi z czarnego lnu - letni i ażurowy. Poza tymi obmyśleniami na zdjęciu jest też mój nowy elektroniczny licznik - o niebo wygodniejszy niż kręcony klasyczny. Na razie działa.
Dziękuję za odwiedziny i komentarze - miłego dnia! :)

PS. W roli zakładki - Mała Mi:

Tekst nieco mało ostry (flou), zupełnie jak przekład właśnie.

8 komentarzy:

  1. Kochana Czajko, co za radość znaleźć tyle Ciebie w jednym miejscu! Zupełnie nie wiedziałam, że blogujesz - a może kiedyś wiedziałam, ale zapomniałam? Nie wiem, ale biegnę nadrabiać! Uściski serdeczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emkawu droga! I ja się cieszę, że mnie znalazłaś. Pozdrawiam najserdeczniej. :)

      Usuń
  2. Szalenstwo. I przeklad i dwa rekawy rownoczesnie, mam tu na mysli. W swoim czasie dziergalam dwie skarpetki rownoczesnie na jednym drucie i dalam rade tylko dlatego ze byly bardzo szczegolowe, rozpisane instrukcje ze zdjeciami. I nadal to motanie z dwoma motkami bylo wyzwaniem. Ale ja mam syndrom drugiego rekawa (i drugiej skarpetki) bardzo rozwiniety wiec moze powinnam bardziej sie przylozyc i mistrzostwo osiagnac. Czy sa gdzies jakies instrukcje? To sie da tylko kiedy dzierga sie rekawy ze tak powiem w oderwaniu od korpusu? Bo teraz dziergam w kolko raglan od gory, potem bede zbierac oczka z zylek pomocniczych na rekawy...
    Przeklad mnie fascynuje, bo z wyksztalcenia jestem filologiem a obecnie wiekszosc mojego czytania jest obcojezyczna. I powiem szczerze ze dziwnie sie czuje. Po polsku czytam bardzo szybko i zapamietuje bardzo latwo, zwlaszcza jesli mnie cos zachwyci. W jezyku obcym jest to oczywiscie trudniejsze i bardzo mnie to denerwuje. Ale jakos juz nie potrafie czytac przekladow, jesli jezyk oryginalu znam na tyle plynnie zeby w nim czytac. Zawsze, ale to zawsze widze kalki i widze jak ten jezyk obcy przeswituje. I kolo sie zamyka, bo przeciez po polsku przeczytalabym szybciej i zapamietalabym latwiej i frustracja powraca. Nie potrafie sobie z tym poradzic. Ale znowu kiedy po dluzszym okresie obcojezycznym wrocilam do Zagajewskiego to sie poczulam jakby mnie otulil kaszmirowy sweter, to poczucie bliskosci jest nie do podrobienia. Od zawsze marze zeby tlumaczyc literature, ale Faustusowi rzecz jasna nie dalabym rady...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robię dwa rękawy jednocześnie drugi raz i bardzo polubiłam, mimo konieczności przekładania swetra w kółko i pilnowania motków - jeden z motków sam się właściwie pilnuje w dzbanku. Rękawy się dzierga na żywych oczkach korpusu (czyli jak sweter w całości od góry) i oba na okrągło, nie jest to takie straszne jak wygląda - Lete nakręciła filmik, ale ja trochę uprościłam i nie wyjmuję magicznych pętelek.
      Ja mam to szczęście (bom gapa), że na ogół kalek nie zauważam. Pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń
  3. Książka może być ciekawa :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak sobie pomyślałam, że książkę mogłabym zamówić do mojej czytelni. W końcu "moi" studenci sztuki przekładu również się uczą.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz