- Co ci przywieźć ze Szwecji? - sama nie wiedziałam co - Może książkę?
Omatko, książkę po szwedzku, kiedy ja po szwedzku ani w ząb w mowie a co dopiero w piśmie. Książkę to nie, ale Iliadę? Iliadę to chciałam, miałam kilka już po polsku i były śliczne, więc po szwedzku na pewno tym bardziej.
I w ten sposób został zapoczątkowany mój wielojęzyczny zbiór Homerów. Stoi w otoczeniu różnych tłumaczeń polskich oraz różnych opracowań okołohomeryckich.
Mam więc Homera ze Szwecji z piękną okładką, mam też z Włoch, przywieziony jako niespodzianka. Przyjaciółka obszukała w księgarni całą półkę na literę H i wtedy okazało się, że we Włoszech Homer nazywa się zupełnie nie na Ha, bo Omero. Mam Homera przywiezionego jako niespodziankę, ale już z Finlandii, mam z Niemiec (i tu jest piękna Saga oraz Geszeft - Geszeftem to pewnie Odyseusz się zajmował) i mam Homera przywiezionego prosto z Pragi. Mam też przywiezionego przez sąsiada z wakacji na Krecie. Sąsiad obszedł w upale pół wyspy, bo chociaż różnych rzeczy tam była obfitość, to Homera akurat nie. Smutne to byłoby, bo przecież wieszcz pisał ciepło o Krecie, że żyzna i pełna uroków.
Na szczęście w końcu sąsiad kupił, przywiózł, usiadłam z nią w fotelu, obejrzałam okładkę, zajrzałam do środka (no, łatwo to oni nie mają z czytaniem)
obejrzałam rachunek i wydukałam z trudem "Biblia". Jak to, sąsiad kupił dla siebie Biblię i pomylił rachunki? Ale Biblię po grecku? Nie mogłam się nadziwić i dopiero po chwili mnie olśniło, że przecież biblia to po grecku książka po prostu. Niby się o tym wie, tak samo jak i o tym, że alfa to nie tylko kąt w prostokącie, ale kiedy tak się z tym zderzy na żywo, to dziwi jednak.
Patrzę na swoją Homerową półkę, nie szkoda mi na te książki miejsca, chociaż wiem, że nie nauczę się ani szwedzkiego, ani nawet greki (chociaż mam podręcznik i nie sprzedałam go - ma śliczne obrazki)
Myślę jednak, że nigdy nie można się zarzekać - nie wiadomo w jakie językowe przygody zostaniemy rzuceni przez życie albo Youtuba.
Kilka lat temu moja przyjaciółka zafascynowała się pewnym śpiewakiem operowym. Nawet jej trochę zazdrościłam, bo poza Winnetou w podstawówce nigdy nie miałam idola, a w dzisiejszych czasach przyjemnie go mieć - można go słuchać bez ograniczeń, można sobie zamówić kubek z jego zdjęciem albo kalendarz czy nawet poduszkę. Aż tu niedawno Youtube zaproponował mi filmik (wiadomo, jeżeli nie ma się wolnych kilku godzin, lepiej w takie filmiki nie wchodzić) o kuszącym tytule "Najlepszy głos męski na świecie". Nawet święty spieszący się na samolot by się nie oparł, więc i ja się nie oparłam - kliknęłam. Miesiąc później mogę powiedzieć, że mam idola (co prawda jeszcze nie mam kubeczka z jego zdjęciem, ale to kwestia czasu) i słucham go non stop, co mi się nigdy nie przytrafiło (no chyba że przy Bachu).
W każdym razie mój idol nazywa się Dimash Qudaibergen i śpiewa anielsko, rockowo, operowo, popowo i folkowo. Jazzowo jeszcze. Jeśli ktoś lubi operowo, to najlepszy do tego jest
Ogni Pietra, jeśli romantycznie to
Любовь, похожая на сон, jeśli folkowo to
Daididau. Najlepiej jednak sprawdzić osobiście, bo u Dimasha rock pomieszany z operą, folk z romantyzmem - ja różnych rzeczy się spodziewałam, ale że na starość będę słuchać kazachskich piosenek ludowych, to nigdy. No właśnie i tu się zaczyna moja przygoda językowa, bo Dimash jest z Kazachstanu i śpiewa w 17 językach w tym po kazachsku, mandaryńsku, rosyjsku, ukraińsku, włosku, francusku, angielsku - reszty nie umiem sobie wyobrazić. Jako jego nowa fanka nie tylko słucham piosenek w jego wykonaniu, ale obejrzałam wywiady (najtrudniej jest jak wywiad jest po kazachsku a napisy po chińsku) oraz słucham też reakcji na jego śpiew różnych trenerów głosów - to tak jak Mały Książe przesuwał sobie krzesełko i oglądał 157 razy zachód słońca - tak ja obejrzałam 157000 razy pierwszego słuchania Dimasha przez różnych ludzi . Na szczęście większość reakcji jest po angielsku, ale zdarzyło mi się obejrzeć kilka koreańskich i dwie japońskie.
Zobaczymy co dalej, na razie wiem jak jest po kazachsku
"Mój kraj", a po chińsku "Dziękuję".
Poza zadimashowaniem się zrobiłam jeszcze wełniane skarpetki i mam nadzieję, że już niedługo przyjdzie wiosna i nie będą potrzebne, czego i Wam życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!
Czajeczko Ty moja niezwykła :) Marcelek i Homer to niezwykłe wybory, więc i piosenkarza wybrałaś niezwykłego do słuchania. Przyznaję, że jestem bardziej przyziemna i kocham rocka, ale tego starszego, dzisiejszy niestety nie do końca do mnie przemawia. A z muzyków bardziej "klasycznych" to podziwiam muzykę Edwina Martona.
OdpowiedzUsuńUściski
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPs. Zauważyłam powtórzenia w zdaniach, ale nie mogłam nad tym zapanować, bo faktycznie wybory poczyniłaś NIEZWYKŁE.
UsuńJak lubisz starego rocka (moje wybory też kończą się na latach dziewięćdziesiątych chyba :)), to Dimash śpiewa cover Show must go on. Trudno powiedzieć o nim, że jest nowoczesny, tak bardzo w sumie jest inny.
UsuńI nie wiem czy to moje wybory - obaj mnie w jakimś sensie napadli i urzekli :))))
Pozdrawiam serdecznie!!
Co tu dzisiaj dużo pisać, przez Iliadę nie przebrnęłam. I raczej nie przebrnę. ale podziwiam twój zbiór. Jest imponujący.
OdpowiedzUsuńGłos tego Pana jest niesamowity i jestem pod wielkim wrażeniem. Mój głos przy każdej próbie śpiewania na wysokich tonach "lekko" skrzeczy. Mój brak talentu w tym wymiarze jest niestety bardzo widoczny. Jednak nie zostanę fanką Dimasha. To nie jest to co lubię słuchać. Mogę się zachwycać i to robię, ale nie na tyle, aby tego słuchać z włąsnego wyboru. No, ale na szczęście ten świat jest tak skonstruowany, że każdy lubi coś innego:)))
Dawno temu użytkowniczka Biblionetki, Emkawu - z wykształcenia filolog klasyczny, pisała mi, że ona co prawda przebrnęła przez Iliadę (nie miała wyjścia), ale się wynudziła. Dopiero jak poszła na seminarium, na którym czytali Iliadę po dwie strony - wtedy Homer się jej objawił w całym swoim pięknie. Bo do niego trzeba się przebić, niestety i najlepiej go czytać powoli. W Biblionetce pisałam o swoich przygodach z Iliadą i Homerem - https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=41951
UsuńSzkoda, szkoda! Ja sobie zdaję sprawę, że on jest inny i trudno go nawet zakwalifikować, sam o tym zresztą mówi - w każdym razie mnie nawet zachwyciła piosenka, którą śpiewał z bardzo eleganckim Chińczykiem, a myślałam, że chińskie piosenki to nie dla mnie. :D
No, o swoim głosie to ja nawet już nie wspominam - gdzieś chyba pisałam nawet, że byłam najszybciej wyeliminowaną kandydatką na chórzystkę (eliminacje były odgórnie przymusowe oczywiście)
Pozdrawiam serdecznie!! :)
Ekhm...Chciałam zauważyć, że jest końcówka maja i powinno być lato! LATO a nie wełniane skarpetki! Składam sprzeciw ;)
OdpowiedzUsuńJa też sprzeciw, bo nie nadążam swetrów robić o kocach nie wspomnę :))))
UsuńTwoja kolekcja Homerów jest imponująca :)
OdpowiedzUsuńO Dimashu dowiedziałam się od mojego kuzyna, wielbiciela muzyki klasycznej i obecnie wielbiciela talentu Dimasha. Śpiew jest moją największą życiową pasją, większą niż robótki, ale za specjalistę się nie uważam. Śpiewałam głównie w amatorskich chórach. Na moje ucho i rozeznanie Dimash ma wielki talent, ale nie mogłabym go słuchać często, bo to nie mój styl. Za bardzo widowiskowy i za dużo się dzieje w jego twórczości, w pojedynczych utworach. Oni tam na wschodzie mają w ogóle wybitne umiejętności wokalne, takie mam przekonanie. Tylko że ja wolę np. chóry cerkiewne.
Dziękuję!
UsuńCzasem myślałam, czy to dobrze, że on ma taką rozpiętość i czy się nie rozproszy za bardzo. Ale to jego znak rozpoznawczy. Mnie te jego widowiskowe wielkie piosenki się podobają, ale bardziej chyba lubię te ludowe, jeśli mogę tak określić. Albo niedawno odkryłam Know - wokaliza przepiękna. Też mi się tak wydaje - byłam w liceum na obozie harcerskim w ZSRR - jak oni śpiewali!
Ja Dimasha mogę słuchać często :))))
Tak, chóry cerkiewne, tak!
Skarpetki przepiękne :-)
OdpowiedzUsuńI ja kiedyś zakochałam się w pewnym śpiewaku, dzięki któremu język naszych zachodnich sąsiadów przestał mnie tak bardzo kłuć w uszy, bo gdy zupełnym przypadkiem usłyszałam na żywo tego śpiewaka, padłam z zachwytu. Niestety, nie wpłynęło to na moją umiejętność posługiwania się tym językiem.
Homer wciąż u mnie w koleje do przeczytania, jak dotąd "Iliadę" przeczytałam w uproszczonej wersji dla piątoklasistów.
Pozdrawiam serdecznie :-)
Dziękuję! Przydadzą mi się, niestety, na urlop, bo zapowiedzi chłodne :)
UsuńOoo, z zachodu to ja tylko jednego znam, ale to było bardzo bardzo dawno temu. No tak, pewnie śpiewanie tak bardzo nie wpływa na umiejętności lingwistyczne jak filmy, a w książce o językach "Babel" wyczytałam, że niemiecki jest jednym z najtrudniejszych języków na świecie - jest taka strona w Internecie, na której pewien pan zrobił tabelkę z kilkudziesięcioma współczynnikami i skwalifikował języki. Ciekawe, że polski wypadł tam dużo łatwiej niż czeski. W każdym razie co do niemieckiego to potwierdzam - dziesięć lat pracuję z tym językiem bardzo blisko i nie umiem :D
To może Odyseję spróbuj? Też ładna :*
Pozdrawiam gorąco!
Przeczytam obie i to w pełnych wersjach, tylko dojrzeć do nich muszę :-)
UsuńPiękny wpis:) O obsesjach:))
OdpowiedzUsuńW ogóle na te majowe wpisy tak długo czekaliśmy... Chciałoby się pogadać, długo pogadać..
Obsesje są piękne i ważne, zwłaszcza muzyczne. Duszolecznicze są.
Usuń:)))) Och tak, nie tracę nadziei, że nam się w końcu uda. Aż mi się serce ścisnęło, jak Cię zobaczyłam na Piotrkowskiej na tym skuterze. Ech, taki to był cud, te nasze spotkania co miesiąc, a myśleliśmy, że to takie normalne... Chcę na Piotrkowską. :D
Uściski!