niedziela, 5 września 2021

Masy i sztuki

 


"Robię porządki przed śmiercią, co po szwedzku nazywa się döstädning.

to śmierć, a städning - sprzątanie, porządkowanie. W języku szwedzkim termin ten oznacza, że wyrzucacie niepotrzebne rzeczy i zaprowadzacie w domu porządek, kiedy czujecie, że zbliża się chwila rozstania z ziemskim padołem.

Chciałabym wam o tym opowiedzieć, bo to bardzo ważna sprawa. Może także będę mogła wam udzielić kilku rad, ponieważ prędzej czy później każdy z nas zmierzy się z tym problemem. Naprawdę musimy to zrobić, jeśli chcemy zaoszczędzić cenny czas naszych najbliższych, kiedy nas już nie będzie."

"W ostatnich latach życia, za każdym razem, kiedy ją [teściową] odwiedzaliśmy albo kiedy ona składała nam wizytę, dawała nam w prezencie piękne porcelanowe talerze, obrusy albo kolorowe serwetki. Trwało to kilka lat, zanim przeprowadziła się do dużo mniejszego, ostatniego już w jej życiu mieszkania. W taki sposób porządkowała swoje życie - po cichu, niepostrzeżenie rozdawała rzeczy, które stawały sie wspaniałą ozdobą domów jej bliskich i przyjaciół."

Sztuka porządkowania życia po szwedzku, Margareta Magnusson

Tak sobie pomyślałam o tej książce, kiedy z kuchennej szafki mojej teściowej, zza szeregu torebek z mąką, cukrem, kaszą i zza stosów obtłuczonych fajansów, wyciągałam porcelanowe talerze w różyczki.

Nie byłyśmy z teściową jak matka z córką, po kilku dramatycznych spięciach wypracował się naturalny kompromis, spotykałyśmy się regularnie na rodzinnych uroczystościach, przez wiele wakacji opiekowała się moimi dziećmi na wynajmowanych letniskach, zaopatrywała nas w trudno dostępne śpiochy i buty. Z biegiem lat nauczyłam się przyjmować jej krytykę bez żalu, ale czy ona pogodziła się z moja metodą obierania ziemniaków, to nie wiem.

Po raz pierwszy w życiu właściwie zmierzyłam się z tematem likwidowania mieszkania i mimo że nie byłyśmy sobie bardzo bliskie, to jednak jest to doświadczenie poruszające, bo poprzez zostawione rzeczy wędrujemy w przeszłość ich właściciela otoczeni różnymi myślami i emocjami. A rzeczy u teściowej jest dużo. Można właściwie powiedzieć, że są wszystkie jej rzeczy, łącznie z pilotką skórzaną jej taty, poprzez Singera jej mamy, wszystkie zasłony, obrusy, talerze, sztućce, kostiumy kąpielowe i szaliczki mojego męża (bardzo gryzące). Odbywam więc podróż w czasy PRL i wynoszę, wynoszę do śmieci kolejne worki. Walczę ze sobą, żeby siebie nie zagruzować, skoro od sześciu lat próbuję się zminimalizować. Patrzę na wyjęte z jakiejś filiżanki stareńkie pudełko ze świętym Antonim i przypominam sobie, że miałam też identyczną figurkę ale w plastikowym pomarańczowym pudełku. Sprawiało mi przyjemność, nie wiem czemu, czy przez swoją miniaturowość, czy przez zamknięcie, które wydawało cichy dźwięk i święty był bezpieczny w swojej samotni? Czy to jest ważne, żeby trzymać takie rzeczy? Na półce klasycznej meblościanki po teściowej siedzi mała laleczka w łowickim stroju ludowym. Też taka miałam - można je było kupić w kiosku, miały niebieskie zamykane oczy. Moja została wyrzucona dawno temu, a mimo to pamiętam, jak produkowałam dla niej krzywe ubiory na szydełku i jak moja babcia szyła dla niej szyfonowe sukienki, utyskując przy tym, bo malutkie falbanki wkręcały się w stopkę maszyny.

Czy dobrze jest trzymać wszystko? Żeby nie zapomnieć? Żeby wykorzystać? 

U nas temat porządków przed śmiercią jest sprawą bardzo delikatną. Nie wyobrażam sobie, żeby kogoś do tego namawiać. Ale gdy tak pomyśleć trzeźwo, to my cały czas jesteśmy przed śmiercią, więc dla mnie porządki przed śmiercią są po prostu sposobem na spędzenie reszty dni (oby jak największej ich liczby) cisząc się tym, co dla nas ważne. Upchnięta pod stertę bielizny pilotka nie budzi radości, tak samo jak niepotrzebnym gratem są upakowane w torebki foliowe haftowane serwetki i ciśnięte na dno kosza, bo przecież nigdzie już się nie zmieszczą. 

Postanowiłam sobie, że moja masa spadkowa będzie jasna, uporządkowana i ładna. Mam tę nadzieję, że przy okazji ja sama się nią zdążę jeszcze nacieszyć.




Nie chcę mieć już niczego poupychanego, przywiezionych talerzy porcelanowych używamy z mężem codziennie, ja patrzę na delikatne różyczki, mąż pewnie na schabowe w panierce. Myślę nad tym, jak wyeksponować haftowane poszewki i szydełkowe obrusy. Wysypuję umyte owoce na kryształowe salaterki. Mam w planie z beli cierpliwego adamaszku uszyć prześcieradła, a z poplamionych lnianych obrusów uszyć torby na zakupy.

"Pewnego dnia wyznałam synowi, że porządkuję swoje sprawy i piszę o tym książkę. Zapytał, czy to będzie smutna książka i czy ta praca nie działa na mnie przygnębiająco.
- Nie, nie - odpowiedziałam. - To wcale nie jest smutne. Ani te porządki, ani pisanie o nich.(...)
Porządki przed śmiercią to nie odkurzanie czy czyszczenie, lecz sposób na wprowadzenie trwałego ładu, dzięki któremu życie codzienne będzie prostsze."
Sztuka porządkowania życia po szwedzku, Margareta Magnusson

Trudno powiedzieć, czy ta książka była dla mnie przydatna w stu procentach, raczej nie. Niektóre rady były bardzo szwedzkie, karteczki z cenami na poszczególnych rzeczach praktyczne, ale nieco przygnębiające, ale jako ogólnie motywująca i wspomagająca utrzymanie się na szlaku minimalizowania - jak najbardziej.








Czego złego by nie mówić o minionym ustroju, to jednak skład czekoladek był całkiem niezły.

Postanowiłam sobie, że moja masa spadkowa będzie ładna i uporządkowana. 
- Żeby od razu było wiadomo co wyrzucić? - zapytał kolega z pracy.




No cóż, i tak bywa, a wiedzieć co wyrzucać jest bardzo ważne - po tygodniach segregowania śmieci i nieśmieci, oddzieliłam moje złote pierścionki od plastikowych. Póki co, działam. W ramach przetwarzania mojej już dosyć pięknej masy spadkowej na masę jeszcze piękniejszą i użyteczną zrobiłam wreszcie po dwóch latach jedwabny sweter, którego zdjęcia mam nadzieję niedługo pokazać.

Długo mnie nie było, przepraszam, stęskniłam się, ale co zrobić - segreguję i wyrzucam, wyrzucam, wyrzucam.

PS. Laleczka w stroju ludowym dalej siedzi na regale, w sumie mała jest, nie zajmuje dużo miejsca, więc może zrobię jej jakieś bardziej proste autfity na szydełku? Jej strój bowiem mocno zakurzony.
Wiem nawet, gdzie może zamieszkać - w pudełku na listy, albo na zdjęcia - dosyć tam jest przestronnie.





Dziękuję za odwiedziny i komentarze, dobrego dnia!

22 komentarze:

  1. Miło Cię czytać po tak długiej przerwie! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, ja też się stęskniłam za tobą i "twoimi" książkami.
    Pozdrawiam, Aldona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, że o mnie nie zapomniałyście. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Cieszę się na ten wpis, bo bardzo aktualny temat dla każdego w określonym wieku. Też zetknęłam się z porcelaną teściowej, i pamiątkami po mamie. Na działce nasiona zbieram do kryształowego koszyczka i rozmyślam przy tym, jakby nie sprawić w przyszłości niepotrzebnych kłopotów swoim dzieciom. Widocznie też poszukam tej książki, bo mnie podobne refkesje dopadły po przeczytaniu "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcina Wichy.
    Cieszę się, że znowu jesteś tu. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Najsmutniejsze dla mnie jest to, że nie dowiedziałam się, co dla teściowej było ważne i cenne. Muszę identyfikować ręczne robótki i pamiątki. Mąż trochę pamięta, ale nie wszystko. Zdjęcia w większości anonimowe - nie wiadomo kto na nich jest.
      Książka Wichy jest bardziej wyrafinowana i refleksyjna. Ta jest raczej prostym poradnikiem, ale też pobudza do refleksji. No i można spojrzeć na temat śmierci inaczej. Dla mojego taty był to temat tabu.
      Ja też się cieszę, pozdrawiam!!

      Usuń
  4. Pamiętam jak czytałam Pasterską koronę, ostatni tom Świata Dysku, ten którym Terry się żegnał. I zaczął potężnym uderzeniem, bo na pierwszych stronach umiera Babcia Weatherwax. Pamiętam, że płakałam ale czułam absolutny spokój równocześnie, nie wiedziałam że tak można. Jako czarownica Babcia wiedziała, kiedy Bill Brama po nią przyjdzie i te pierwsze strony to jest właśnie opis przygotowań. Zupełnie zwyczajny dzień, wezwania do chorych, ochrzanienie kogoś kto nie dba o najbliższych, a potem trochę sprzątania, kąpiel i Babcia w tym wszystkim z takim spokojem i pewnością siebie. Pamiętam że pomyślałam, że też bym tak chciala, i że trochę się boję takich porządków. Nie wiedziałam że ktoś uczynił z tego rytuał i nie powinno mnie zaskakiwać że to Skandynawowie ze swoim pragmatycznym podejściem do zagadek bytu. Będę musiała przeczytać.
    Bardzo poruszająco piszesz o tych porządkach po odejściu taki nieuchronny ale dobry smutek, dziękuję ci. I bardzo się cieszę że wróciłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to nie wiedziałam, że babcia W. umarła.
      Z tematem porządkowania to różnie jest właśnie - u mnie w domu to był temat zakazany. A moja babcia naszykowała sobie sukienkę do trumny trzydzieści lat przed śmiercią. No, potem kilka razy ją przerabiała.
      W każdym razie na sam fakt ani jedna postawa ani druga nie ma wpływu.

      Dziękuję bardzo i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Jak się cieszę, że się odezwałaś Czajko :)! bo już trochę niecierpliwie i niespokojnie tu zaglądałam... :).
    A temat wywołałaś ważny i myślenie potrzebne. Mam za sobą kilka takich porządkowań i też od jakiegoś czasu twardo i bezwzględnie rozdaję, używam, wyrzucam. I niszczę to co bardzo moje, bardzo osobiste, mimo iż trzymane wiele, wiele lat...
    Jeszcze muszę zabrać się za porządkowanie zdjęć, takie wiesz, z opisami. Jak w albumie mojej Babci : " Zosia i ja u cioci Krysi na letnisku, czerwiec, 19.."
    Serdecznie Cie pozdrawiam, nie wybierasz się przypadkiem jakoś do Krakowa ;)?
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiste też niszczę. A zdjęcia to temat na osobny wpis.
      Z Krakowem się pokomplikowało przez pandemię. Ale mam nadzieję, że wróci do normy. :)
      Uściski!

      Usuń
  6. Ja też się stęskniłam! Dobrze, że wróciłaś chociaż na chwilę w tym porządkowym zamieszaniu! A wpis bardzo uroczy. Nie raz łapię się na myśli, że to czy owo to zostawię swoim dzieciom na pamiątkę, że ta czy inna książka niech stoi na półce, dzieci kiedyś skorzystają. Ale...coraz częściej uświadamiam sobie, że to co, co ja z sentymentu chomikuję, oni mogą potem wyrzucić jako nikomu niepotrzebny śmieć...A książki będą odkrywać sami, całkiem inne niż ja dla nich przeznaczyłam. I coraz częściej to chomikowanie wydaje mi się całkiem bez sensu. Mogę sobie ku wspomnieniom zostawić ten czy inny drobiazg, ale dla przyszłych pokoleń? To już nie te czasy chyba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ja tak od dawna mam z książkami. Ale sobie myślę, że nie możemy przecież się spakować do jednej walizki i czekać.

      Moich książek nikt nie będzie chciał, ale wszystkich się nie pozbędę.
      Kluczowe dla mnie to pozostawienie tych, z którymi chcę zostać i mieć je w porządku. Są teraz antykwariusze, którzy jeżdżą do domu.

      Najgorsze u teściowej dla mnie jest pomieszanie śmieci (podarte firanki, nieużywane plastikowe miski itd, itd) z pamiątkami, ulotek z dokumentami, bo odsiewanie tego zajmuje dużo czasu i przesparza stresu.

      A co do pamiątek, to najważniejsze, żeby były opisane albo opowiedziane. Wtedy zdecydują czy chcą czy nie.
      Chomikowanie nie jest złe, jeżeli sprawia Ci radość i nie utrudnia życia. I żeby te rzeczy były używane, nie upakowane po szafach, tak jak te szydełkowane ręcznie serwetki. Buziaczki!

      Usuń
    2. Dwie kluczowe sprawy poruszyłaś: żeby używać rzeczy, nie chować, bo "szkoda, żeby się niszczyły". I to o książkach. Wszystkich się nie pozbędę, ale powoli (bardzo powoli;) ) żegnam się z sentymentalizmem p.t. och, mnie się ta książka podobała w nastoletnich czasach, to i dzieciom się spodoba, zostawię! Dzieciom nie podoba się nic, co czytałam, odkrywają swoje klimaty i im są te dzieci starsze, tym bardziej widzę, że muszą budować swój świat, a nie bazować na moim zachomikowanym dla nich od 20 lat ;)

      Usuń
    3. Książek też nie pozbędę się wszystkich. Nawet nie dam rady chyba zlikwidować dwóch rzędów, może kiedyś, bo jednak dużo mam takich, do których wracam (albo których jeszcze nie przeczytałam :)). Mam jeszcze jednak sporo takich, z którymi mogę się pożegnać.
      No tak, to prawda, dzieci wybierają sobie według swoich upodobań, czasem uda się zachęcić do czegoś a czasem nie.
      Ja sporo mam jeszcze książek dla dzieci, ale to już nawet nie tyle dla wnuczków, co dla siebie, bo ja do nich wracam często. No i mam tak, że nie pamiętam skąd starszy brat się wziął w rzece (Mały Klaus i Duży Klaus) i koniecznie muszę to sprawdzić. :D

      Usuń
  7. Zmroziło mnie, gdy przeczytałam pierwsze zdanie Twojego wpisu na Bloglovin - tam było bez cudzysłowu i pomyślałam sobie, że dokądś się wybierasz... Na szczęście tutaj okazało się, że to cytat i że nadal mogę Cię czytać :-)

    Taka to już nasza ludzka natura, że gromadzimy. Pamiętam, że gdy przeprowadzałam się do służbowego mieszkania o powierzchni "aż" 19 m kwadratowych, z rodzinnego domu zabrałam tylko to, co najbardziej potrzebne, a gdy po dwóch latach wyprowadzałam się z niego, rzeczy miałam dużo więcej. Tyle ja, która od czterech lat stara się ze swoimi rzeczami porządki zrobić, ale babci mojej, która w tym roku skończyła 98 lat, w chomikowaniu nikt nie przebije. Kilka lat temu powstał pomysł przeprowadzki, więc trzeba było babcine rzeczy spakować - ile tego było i czego tam nie było wymieniać nie będę, bo czasu i miejsca braknie, a babcia pochylała się nad praktycznie każdą rzeczą, bo może komuś się przyda (np. sukieneczka, w której chodziła jej wnuczka, może będzie pasować na praprawnuczkę). W końcu moja mama, która od kilkunastu lat z babcią, czyli swoją mamą, mieszka i zajmuje się nią, przestała babcię pytać i zrobiła porządki po swojemu - i dobrze, bo by się w nowym mieszkaniu wszystko nie zmieściło. Ostatecznie do przeprowadzki nie doszło (i dobrze), ale co się poluźniło w szafach i obejściu, to się poluźniło, a i tak jeszcze wielu rzeczy można się pozbyć.

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się zastanawiałam nad tym cytatem, właśnie dlatego, że tak brzmi drastycznie, ale innego nie mogłam znaleźć. W sumie to ja sprzątam głównie przed emeryturą. ;)
      No tak, chomikowanie wynika z naszej natury i warunków - żeby przeżyć musimy mieć ubranie, narzędzia i zabawki. :)
      Fajnie żeby tego mieć w sam raz (a ile to jest to już sami musimy ocenić - ile mamy sił, ile miejsca i jakie są nasze aktywności)
      Moja babcia (to dla mnie wzór) przez całe łódzkie życie do przechowywania miała dwudrzwiową szafę, stolik pod telewizor z szufladką, a w kuchni kredens (wiadomo) i dwudrzwiową szafkę. Z wyrafinowanych narzędzi praskę do ziemniaków, tarkę i młynek do pieprzu. I gotowała najpyszniej na świecie, jak to babcie na ogół gotują.
      Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  8. Czajko, dla mnie temat ten jest powiązany z minimalizmem. Nie lubię chomikować, a to co zbieram - jest ułożone i opisane. Zresztą to samo mam z dokumentami - na bieżąco układam. Jedynie w zdjęciach mam misz masz, ale i na to przyjdzie czas. I nie porządkuję dla tego, że mogę umrzeć, tylko po to, żeby żyło mi się wygodniej i bez stresu.

    Buziaki Moniczko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jakimś sensie na pewno się wiąże. Jak masz dobrze - ja do tego stanu dochodzę w ciężkich męczarniach :D
      Zdjęcia mam w połowie uporządkowane. No tak, to jest ogromna zaleta - wygoda - szkoda że ja tyle lat spędziłam na upychaniu nadmiaru. Całe szczęście, że robiłam też inne rzeczy. :D
      Uściski!!

      Usuń
  9. Wreszcie jesteś! Ile można zaglądać i czekać i czekać na kolejne piękne wpisy. Ale dobrze, że jesteś i poruszyłaś bardzo ciekawy temat. Staram się nie zbierać rzeczy, ale siłą rzeczy zbieram, bo mam dom z wieloma przestrzeniami do zagospodarowania. Na szczęście wyjazd do Malezji zmusił mnie do częściowego pozbycia się wielu rzeczy. Powrót również wymaga dużej samodyscypliny, bo tam w dalekim kraju nagromadziłam mnóstwo rzeczy i muszę gdzieś je upchnąć. I pozbywam się ile mogę, choć staczam nieustającą walkę z samą sobą. I przegrywam zwłaszcza jeśli chodzi o książki, ciężko je usuwać z półek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, postaram się poprawić. :D
      Tak, duże przestrzenie są podchwytliwe, bo wydaje się, że wszystko w nich się zmieści, a one przecież też nie z gumy są.
      Ja co do książek się przełamałam, ale trwało to długo - z wieloma teraz mogę się rozstać w miarę bezboleśnie. Tych co mi ciężko usuwać, nie usuwam :D

      Usuń
  10. Przechodziłam przez to dwukrotnie (Mama i teściowa) - bolało.
    Przy Mamie bardziej.
    Zostawiłam sobie dwie stuletnie filiżanki i mlecznik - po babci jeszcze. Resztę porcelany wzięły dzieci, bo ładna. Reszta poszła do ludzi, albo do śmieci.

    Z okazji remontu, nasza (Jacusia i moja) masa spadkowa znacznie się pomniejszyła; rozdaliśmy tony książek (ja trochę z żalem, chociaż mniejszym w przypadku wnuków)). Teraz mamy książki w jednym rzędzie, ale tylko dlatego, że mam Kindle'a.
    Staram się nie zagracać domu, a tendencje mam - gadżeciara jestem.
    Zdumiewające, z ilu rzeczy (nie ubrań) się po prostu wyrasta.

    Dziękuję Ci za ten wpis - przeczytałam jak zawsze, z przyjemnością i taką dobrą zadumą.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Mama zmarła bardzo młodo i jej rzeczy jakoś naturalnie z nami funkcjonowały.

      No tak, remont dobry jest na odgruzowanie się, chociaż moja koleżanka liczy na to, że po remoncie będzie miała nowe meble - bardziej pękate.
      Hihi, ja nie mogę wyrosnąć z ładnych opakowań - nad opakowaniem po ptasim mleczku siedziałam chyba dwa tygodnie, aż w końcu przerobiłam na zakładkę. :D

      To ja dziękuję!! Buziaczki!

      Usuń

Dziękuję za komentarz