"Pod koniec lat sześćdziesiątych popularność zaczynają zyskiwać zestawy składające się z kanapy, dwóch foteli i dwóch pufów, którym towarzyszy ława typu "jamnik", czasem także rozkładana do wymiarów dużego, wysokiego stołu jadalnianego."
Asteroid i półkotapczan, Katarzyna Jasiołek
Nie ma to jak trwałość i stabilizacja, pomyślałam sobie, bo sześćdziesiąt lat później w moim salonie nadal króluje ława, fotele i meblościanka. Tylko puf jest jeden, bo drugi poszedł na śmietnik (nie sam oczywiście, wyniosłam go we własnych objęciach) w ramach minimalizmu meblowego. Książkę kupiłam zachęcona przez biblionetkową koleżankę - nie mogłam się oprzeć tajemniczemu tytułowi (półkotapczan znałam z autopsji, ale asteroid wyjaśnił się dopiero pod koniec i okazał się być wielofunkcyjnym szklanym zestawem), tym kolorom, smukłym nóżkom (które znowu są modne) no i oczywiście temu krzesłu, na którym w młodości wyprawiałam akrobacje porządkowe.
"Asteroid..." powstał przypadkiem, kiedy pani Jasiołek kupiła cukiernicę z polskiej porcelany i okazało się, że trudno znaleźć jakiekolwiek informacje o projektantach. Zaczęła zgłębiać temat i zgromadziła wiedzę w sam raz na książkę. Akcja zaczyna się tuż po wojnie od Wandy Telakowskiej, która była przekonana, że: "Ludzi trzeba uczyć umiejętności wybierania, zestawiania i harmonizowania przedmiotów masowo produkowanych. Sztuka zestawiania to przejaw osobistej twórczości, dający poczucie uczestnictwa w wytwarzaniu kultury. To udział w walce o piękno."
Jak bardzo to się nie udało, można by pomyśleć, kiedy się przypomni te wszystkie bure meble, identyczne meblościanki i nieokreślonego koloru obicia. Nie mogło się udać, jak nigdy nie udają się odgórne akcje nauczania ludności (bo nawet nauka ortografii, nie mówiąc o fleksji w tak wielu przypadkach okazuje się być żałośnie nieskuteczna). Nie udała się też w wyniku nierównej walki projektantów z producentami, w wyniku której ci pierwsi niejednokrotnie nie mogli poznać własnych projektów. To co było zaprojektowane ładnie i wyprodukowane ładnie, wyjeżdżało oczywiście za granicę. To smutne zresztą, ile zmarnowano pomysłów o światowym potencjale.
Dla mnie jako osoby mało spostrzegawczej (tłumacza w literaturze dostrzegłam dopiero niedawno) książka była niezwykle odkrywcza, bo z zachwytem i zdumieniem dowiedziałam się, że każda półka w regale i każdy wzór na wazonie został zaprojektowany. Ja cały czas myślę, że takie rzeczy dzieją się same. No, może z wyjątkiem słoneczników, bo te wiadomo, kto namalował.
Czytanie sprawiło mi wiele przyjemności na wielu poziomach. Poznawczym - te wszystkie historie spania po zakładach porcelany i przewożeniu szklanych wyrobów tak, żeby nie pourywały się ich elementy ozdobne, wymyślanie mebli Kowalskich (przy czym, żeby było śmieszniej to projektanci nazywali się Kowalscy, a że meblościanka była dla Kowalskich to się okazało dopiero później). Estetycznym - dużo pięknych zdjęć. I oczywiście na poziomie sentymentalnym - wiele przedmiotów zabrało mnie do przeszłości (nie na długo na szczęście, bo jak wiadomo, nie można w przeszłości siedzieć za długo, skoro ma się teraźniejszość i przyszłość).
Powyższe żyłki były jednak mało funkcjonalne i po pewnym czasie zwisały smętnie tu i ówdzie.
Jak tylko wróciłam z przeszłości (a może nawet zanim, czas jest nad wyraz podchwytliwy) wydziergałam chustę z merino wzór darmowy Reyna
i sweter z jedwabiu Lakeside
PSPS. I kto pamięta, że na kurtkę mówiło się skafander? Tak mi się kosmicznie skojarzyło. :)
Jasne, że skafander i to z kapiszonem - szkoła falenicka dopuszcza "kaptur".
OdpowiedzUsuńApetyt na książkę mi rośnie; najpierw Olimpia-Kasia polecała, teraz Ty.
Półkotapczan miała koleżanka z podstawówki. Omatko! Jak my jej zazdrościłyśmy.
Kochana, meblościankę mamy od ho ho ho, albo i dłużej. Jest wstrętna i paskudna, ale niesamowicie pojemna.
Ława poszła precz już dawno. Nienawidzę gnieść sobie brzucha przy jedzeniu, a na i stół, i ławę miejsca nie ma.
Remont objął pokój synów. Li i jedynie.
Następny będzie pokój dzienny.
Koleżanka z bloku a właściwie jej rodzice mieli pokój telewizyjny - mówimy u ubiegłym wieku - czyli klitusię, w której mieścił się telewizor Neptun na stoliczku-półeczce, mały kwadratowy stolik i foteliki z żyłek. Czerwonych.
Podziwiałam te cuda w nabożnym skupieniu i zachwycie: u nas telewizor był w pokoju babci i dziadzia. Żadnych fotelików, tylko solidne drewniane krzesła. Jeszcze nachtkastliki pamiętam. Koszmary potworne, ale taka moda była.
Sweter prześliczny, chusta też.
Na wykorzystanie haftów nie mam pomysłu; ale na pewno coś wymyślisz.
Szacun za koc z kwiateczków!
Idę szukać książki, bo w eBooku pewnie nie będzie.
Zdjęcia jak zwykle niezwykle wpadające w oko. Dzięki za wpis.
Cium-ciumaski wirtualne.
Moja koleżanka miała taki regał, z którego się opuszczało łóżko - nie cierpiała tego.
UsuńAle pamiętam swój drugi pokój jaki rodzice mi urządzili (pierwszy też miałam fajny, ale po 9 latach brata mi dokwaterowali) - pokój miał dwa fotele, lampę, ławę, rogówkę i pomarańczowe zasłony. Uwielbiałam go. Wszystkie książki czytałam na rogówce (hyhy, obok jedzenie się mieściło).
Nachkastliki to nie wiem co? Stolik nocny?
O stole marzę od lat, ale Czajkomąż nie lubi zmian. A sama z nim przywiozłam ławę tramwajem ponad 30 lat temu :D
W ebooku to raczej nie, dużo kolorowych zdjęć - mogę Ci pożyczyć. To właśnie Olimpia mi napisała o tej książce.
Uściski z buziaczkami
Ach, koronkowe serwety na obręcze i albo ozdoby bez zwisów, albo że zwisami i masz łapacze snów. I dla siebie i na podarunki. :-D
OdpowiedzUsuńTak, o lapaczach myślałam też. I fajnie wyglądałyby oprawione na granatowym tle.
UsuńA hafty myślę też oprawić i przykleić może do pudełek, w których mam listy i zdjęcia.
Niestety, na poduszki już się nie nadają, bo mają duże dziury po rogach. Chyba żeby naszych na inną poduszkę. Możliwości jest dużo. :d
Ach te wspomnienia, coraz częściej w naszych głowach goszczą,a wzrok wyłapuje znajome kształty i wtedy przypominamy sobie, że w takim wazonie kwiaty stały u babci na stole, na haftowanym ręcznie bieżniku, taki fotel był w starym mieszkaniu, a przed malutkim ekranem telewizora zasiadało kilkanaście sąsiedzkich dzieci. Raptem otaczające nas przedmioty "przemówiły". Widzę, że masz inżynieryjne podejście do zakończenia koca, dasz radę, z niecierpliwością czekam na efakt końcowy. Bardzo Ci ładnie w takim kolorze swtetra, i naszyjnik akurat na miejscu. Pozdrawiam serdecznie, dużo cierpliwości przy zszywaniu kwiatuszków.
OdpowiedzUsuńTo prawda, tym bardziej że teraz jest moda na PRL u nas, więc często się te wzory widzi. No i wiek chyba taki, że dużo się wspomina i dużo opowiada.
UsuńHihi, też tak pomyślałam, że więcej we mnie inżyniera niż artysty, bo diagram zrobiłam w Excelu i dorobiłam małą formułę, czy wszystkie kolory są w równej liczbie. :D
Dziękuję bardzo! Kwiatki się szydełkuje, mam nadzieję, że sobie poradzę. Pozdrawiam serdecznie!
Kibicuję Twojej pracy nad kocem, ja bym się nigdy przenigdy na coś takiego nie porwała. Wprawdzie od lat planuję nauczyć się wreszcie łączenia elementów szydełkowych, ale na pewno, za żadne skarby na takim kocu. Kiedy zobaczyłam tę kartkę z numerkami, miałam podejrzenie, że to schemat do połączenia tego miliarda kwiatków, ale mimo wszystko nie dawałam temu wiary, dopóki nie napisałaś - a ja przeczytałam, że jednak tak. No, wielka rzecz. Ja bym spaliła szydełka, żeby się przed tym uchronić. Metalowe bym spaliła. Albo przetopiła, albo coś w tym stylu. Ufff.
OdpowiedzUsuńSweter bardzo mi się podoba, szczególnie kolor zachwyca i do twarzy Ci w nim :)
Chwostów nie lubię, ale chusta jest bardzo ciekawa, idę zaraz podejrzeć wzór.
My z siostrą miałyśmy półkotapczan i uwielbiałyśmy go. Nie pamiętam, w jakich okolicznościach zniknął, ale pamiętam, że obie chciałyśmy na nim spać, choć on właściwie został kupiony dla mojej siostry. Fascynowała mnie ta konstrukcja z chowaniem łóżka do góry w szafie :D Tylko jakoś żadnej z nas nie chciało się go nigdy składać (ale składałyśmy, żeby nie było).
Pamiętam te okropne stołki, a właściwie ja to pamiętam krzesła z tymi żyłkami. U nas w domu tego na szczęście nie było, bo moje wspomnienia dotyczą brudu i kurzu, który się gromadził przy tych żyłkach.
No i oczywiście, że miałam skafander! Lubię to słowo.
Miło Cię czytać:) Wszystkiego dobrego!
Och, teraz to się lekko stremowałam. :D
UsuńAle ja już tak mam, że rzucam się bez myślenia na głęboką wodę - nieraz to odważne a nieraz nieprzemyślane. Ale mam nadzieję, że jak dałam radę wyprodukować 324 kwiatki do może uda mi się je obszydełkować.
Dziękuję bardzo! Kolor w rzeczywistości jest obłędny, na zdjęciu nie widać takiego ciemnego połysku.
No tak, dzieci uwielbiają różne skrytki i przemiany. Ja do dziś pamiętam stary stół, który miał pod spodem dodatkowy blat - chowałam tam różne swoje skarby.
Pozdrawiam serdecznie!
Skafander - miałam! Od razu się człowiek czuje jak kosmonauta, gdy sobie wspomina.
OdpowiedzUsuńOraz półkotapczan. Miał swoje zalety. Był to jedyny mebel, który lubiłam sprzątać jako dziecko. Na tej półce stały wszystkie zabawki, durnostrojki, pamiątki, cuda i cudeńka, i ja je sobie przestawiałam, wycierałam kurze pomiędzy i było mi miło. Niewiele to jednak ze sprzątaniem miało wspólnego. A dziura pomiędzy ścianą a tapczanem była bardzo fajnym miejscem do wpychania tam młodszego brata. Albo wpadania samej. A następnie wyczołgiwania się dołem spod tapczana.
A ostatnio moja Mama znalazła w piwnicznych odchłaniach wentylator z lat 60- siątych marki Zefir z miasta Łodzi, mały, a tak skutecznie miele powietrze, że w największe upały leżąc w domu w ataku migreny, szaliczek se na szyję założyłam, coby mnie ten Orkan nie zaziębił. A jaki śliczny przy okazji. Projektant oczywiście nie podpisał się.
A w sprawie tego, że większość przedmiotów wokół nas ktoś zaprojektował... Niby wiedzieć powinnam, bo przecież skończyłam szkołę plastyczną i tam był Wydział Projektowania Przestrzennego i Wzornictwa Przemysłowego. Ale jakoś mi się te studia moich koleżanek i kolegów nie kojarzyły wtedy z życiem.
I kiedyś po latach jedna koleżanka ze studiów opowiada mi, że spotkała jakąś inną, i że ta inna zajmuje się projektowaniem ręczników. Ale mnie to wtedy siekło. Dopiero wtedy zrozumiałam, co to jest wzornictwo przemysłowe.
Pozdrawiam trochę już jesiennie.
Moje skafandry były zawsze czerwone nie wiedzieć czemu. :)
UsuńAch, te starodawne zabawy :)
Wiem, wiem, taki sam Zefir stoi na stole u teściowej - jeszcze działa. No więc właśnie mam identycznie - nie kojarzyło mi się z życiem. Albo projektant kojarzył mi się tylko do jakichś mitycznych przedmiotów w telewizji albo w świecie arystokracji.
Pozdrawiam gorąco!
Pamiętam skafander :D
OdpowiedzUsuńKwiatki do łączenia i rozpiska wzoru oszołomiły mnie...
Sweter z jedwabiu piękny!
Weny w rożnych tematach życzę:)
P.S. Wiosną przerwałam produkcję sweterka w 1/4 rękawa...Nie mam pojęcia jak do tego wrócę i skończę, bo ani wzoru nie pamiętam, ani nie wiem, gdzie go znajdę raz jeszcze...Katastrofa! A to ostatnie 3/4 rękawa do końca roboty!
:D
UsuńWzór pomału rozgryzam. Może to ja wszystko komplikuję - pewnie wprawiona dziewiarka poradziłaby sobie bez filmików i Excela :D
P.S. No właśnie - klątwa jakaś przerywnicza - uściski!
Bo taka meblościanka to bardzo funkcjonalna i pojemna była. Cztery lata temu wymieniłam takową na nowoczesny zestaw komód, który ma o połowę mniejsza pojemność i od czterech lat na kartonach żyję, bo za dużo w tych nowoczesnych meblach dla krasnoludków, jak je określił mój ojciec, się nie zmieściło. Z kompletu kanapa, pufy i fotele został mi jeden puf, pierwszego fotela pozbyłam się cztery lata temu, a drugiego wiosną bieżącego roku. Mam jeszcze ławę, którą można podnieść na wysokość stołu, rozklekotana po trzydziestu latach używania, ale jeszcze się trzyma i żal będzie się z nią rozstać, bo te dzisiejsze jakieś niskie są, a ta przez regulowaną wysokość jest idealna.
OdpowiedzUsuńWidzę, że sporo pięknej pracy już za Tobą, ale i przed Tobą - trzymam kciuki za realizację. Pozdrawiam :-)
Skafander? Oczywiście, że pamiętam. Miałam nawet taki kosmiczny, bo ze srebrnego ortalionu z kapturem i stójką. Czerwony też miałam, ale ten srebrny to dopiero było coś :-)
A już najbardziej pojemne były te szafy i kredensy z lat pięćdziesiątych. :)
UsuńMoja ława ma 35 lat i niestety nie jest rozregulowana a marzy mi się stół.
Kciuki bardzo się przydadzą, pozdrawiam!
Moniczko jak się cieszę, że książka nie okazała się niewypałem! Bo wiadomo jak to jest, jednemu coś może się podobać, a drugiemu niekoniecznie.
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam mnóstwo książek, ale nie mam jeszcze sił, żeby zrobić chociaż kilka zdjęć na Insta. Za to krótki spis zrobię na blogu, no i oczywiście na naszej kochanej Biblionetce oceniłam.
Jak nie mam sił na social media, tak i niestety na żadne nawet drobniutkie robótkowanie :( Za to pocieszam się oglądaniem zdjęć u innych na blogach. Chusta i sweter cudowny (sweter bardziej, bo czerwony:)).
Buziaki
Tak, czlowiek zawsze się czuje odpowiedzialny za polecenie. No ale przecież ja już duża jestem - na ogół wiem, co będzie fajne. Tapczan był fajny. :)
UsuńNo, dopiero teraz przeczytałam, że chora byłaś. I muszę do Biblionetki znowu chodzić, bo jakoś wyszłam z nawyku :(
Dziękuję, dziękuję! Na żywo kolory chusty bardziej żywe, na zdjęciu lekko przytłumione wyszły. Ale czerwony faktycznie cudny - jak wino.