Egipt w czasach piramid, Guillemette Andreu
Zupełnie jak ja, chociaż ani nie jestem pisarzem, ani nie siedzę w cieniu piramid, ale też archiwizuję wszystko albo znaczną większość. Nie czułam więc przesadnej przepaści geograficznej czy antropologicznej, kiedy czytałam tę przyjemną i wciągającą książkę, w której niestety, poza okładką, nie było żadnych obrazków i znowu musiałam zaglądać do wszystkomającego Internetu, żeby zobaczyć na przykład pisarza lub innych. Egipcjanie wrzucali do Nilu ichniejsze Marzanny i wianki, artyści utrwalali przemijającą rzeczywistość rzeźbiąc i malując, co dziś znacznie łatwiej osiągnęliby robiąc miliony zdjęć. Moje książki na przykład są uwiecznione we wszystkich nieomal swoich konfiguracjach i ustawieniach. Do książki raczej już nie będę wracać (chociaż wiadomo, że z takimi deklaracjami nigdy nic nie wiadomo). Jeden tylko szczegół mnie zdziwił, nie dotyczył on na szczęście Egiptu, otóż autorka uznała, że Szeherezada "wymyśla różne niezwykłe historie, by rozerwać sfrustrowanego sułtana". Wydaje mi się, że głównym celem Szeherezady było przeżyć, bo rozrywki sułtana zupełnie nie polegały na słuchaniu opowieści. To drobiazg, ale trochę nadszarpnął moją wiarę w panią Andreu.
Chyba, że się mylę, co też nie jest wykluczone. Egipt piramid przeminął, zupełnie tak samo jak mój wywczas (bo przecież nie urlop, kiedy po raz pierwszy po powrocie z letnich wyjazdów, siedzę w domu ze swoimi książkami i włóczkami, zamiast pracować dzielnie w firmie jakiejś). Nie wiem czy to z tego powodu, czy z jakiegoś innego (globalnego ocieplenia może), pogoda w tym roku nas nie rozpieszczała, jeżeli w Polsce była jedna jedyna burza, to właśnie w Wierchomli.
Dostawałam różne ostrzeżenia na zmianę, od burz z piorunami poprzez upały, powodzie i lawiny (sic!), aż trochę się bałam, że drogi nam zaleje i zmyje i zostanę już na wywczasowym tarasie na zawsze. Na szczęście nie zmyło ani nie zalało, na wszelki wypadek siedziałam na ulubionym fotelu i nie oddalałam się od domu - na zdjęciu poniżej mam na sobie trzy z moich wełnianych (!!!) robótek.
Ja tylko zostawię uśmiech, bo zawsze się uśmiecham, gdy Ciebie czytam, a przecież uśmiechy zawsze wracają, prawda? :) :)
OdpowiedzUsuńZawsze, zawsze :))))
UsuńDobrze, że po burzy zawsze tęcza przychodzi☺️
OdpowiedzUsuńTo prawda. Zresztą, jak nie przyjdzie sama, to trzeba poszukać jakiejś zastępczej. :D
UsuńMasz rację, Sheherezada miała cel konkretny w tym wymyślaniu opowieści - próbowała przedłużyć swój żywot! Czyli niby prawda z tym zabawianiem sułtana, ale nie cała prawda.
OdpowiedzUsuńTaki nie za ciepły ten urlop miałaś, jak popatrzeć na odzież... >0< Dobrze, że byłaś odpowiednio wyposażona i było się w co zawijać i okutać! Zawsze to przyjemniej w robotę rąk własnych niż w masową produkcję sklepową. ^^*~~ Mam nadzieję, że lato jeszcze będzie, w Warszawie też jakoś zimnawo, niby słońce ale jak wicher zawieje!.....
No właśnie, zabawianie nie na tym polegało, dobrze, że Szeherezada tak świetnie opowiadała, że się sułtan zainteresował. W ogóle, jak tak pomyśleć, to kończenie odcinka serialu w najciekawszym momencie wcale nie jest takie nowe. :D
UsuńI śmieszne trochę też, że do pisma i do opowieści już tak ogólnie przypisuje się wyższe wartości, tymczasem pismo powstało raczej po to, żeby wspomóc zapisywanie i rozliczenia. Przykre, ale co zrobić.
Przed wyjazdem spojrzałam na prognozę i dorzuciłam wełniany sweter i mitenki z alpaki (te trochę żartem, ale pierwszej nocy to nawet w nich spałam). Skarpetki wełniane nosiłam przez trzy tygodnie pobytu. Przez tydzień za to był upał. Jeden chyba z najgorszych w czerwcu obszarów w Polsce. Ale, widok miałam cudny - te góry nawet w deszcz są ładne i dużo do dziergania i czytania. :)
Zapowiadają słabe lato, ale zobaczymy.
Bardzo mnie ta książka zaciekawiła, bo starożytny Egipt zawsze mnie fascynował, więc mimo tej dziwnej uwagi o Szecherezadzie chyba jej poszukam. Mam nadzieję, że więcej głupstw tam nie ma. A Fausta czytałam całkiem niedawno, w konsekwencji wcześniejszego czytania Mistrza i Małgorzaty. Obie te pozycje "przerobiłam" po raz pierwszy w czasach licealnych i jakoś nie wzbudziły mojego zachwytu, tym razem z innym podejściem i w innym tłumaczeniu okazało się jedno i drugie fajną lekturą.
OdpowiedzUsuńChyba nie, bo większość znakomita książki opiera się raczej na konkretach a nie domysłach własnych autorki. Ale jeżeli Egipt, to polecam Ci listy Egipcjan zebrane przez Annę Swiderkówną w "Kiedy piaski egipskie przemówiły po grecku". To już czyta się trochę trudniej (nie wszystkie są porywające), ale te szczegóły - cudne!
UsuńMój problem jest taki, że nie lubię romantyzmu - ten język mnie drażni. No ale los to los. :)
Mam podobny problem, ale tym razem starałam się nie zwracać uwagi na język i sam fakt, że jest to dramat, sztuka teatralna rozpisana na role, a nie powieść z tak zwanymi opisami przyrody i charakterystykami postaci. Pomógł mi trochę komentarz/posłowie tłumacza, który zwrócił uwagę na fakt, że Faust jest dla nas trudno przyswajalny, ponieważ zawiera mnóstwo odniesień i aluzji do kultury niemieckiej, w obszarze raczej Polakom nieznanym. Jak się oderwałam od nawyku intelektualnego rozkminiania treści i tego, co autor miał na myśli, wyobraziłam to sobie jako przedstawienie teatralne, to nawet się wciągnęłam i w niektórych momentach szczerze ubawiłam.
UsuńWstyd trochę się przyznać, ale ja nie lubię teatru. Nie wiem czemu tak mam, jakiś defekt, czy trauma, nie wiem. Zawsze więc wyobrażam sobie dramat jako powieść. :D
UsuńA jednak prawidłowo rozwiązałam Twój quiz i odnalazłam na zdjęciu wszystkie trzy wykorzystywane i własnoręcznie udziergane "ogrzewacze". Jak dobrze, że pomyślałaś o mitenkach, bo inaczej musiałabyś ciągle trzymać w rękach kubek z gorącą herbatą, a co wówczas z robótką. Też bardzo często po przeczytaniu książek poznaję opisywane miejsca,czy też ludzi ze zdjęć w internecie. Po Twoim losowaniu zastanawiam się, czy też nie zwrócić się ponownie do "Fausta", bo kiedyś w szkole czytało się, aby uniknąć przykrych scen z polonistką. Życzę Ci dobrej pogody letniej, dobrego czasu spędzania. Uściski.
OdpowiedzUsuńUwielbiam te mitenki! Mają już sześć lat, zrobione z alpaki Dropsa i są ciepłe, a dzianina jest zwarta ale lejąca, rzadko mi się udaje taki efekt.
UsuńJa chyba Fausta nie czytałam, polski w klasie matematycznej był na bardzo niskim poziomie. Nie lubię romantyzmu (ale wspomnienia Goethego z Włoch bardzo mi się podobały) , ale Faust ma takie treści, że chyba warto się pomęczyć. Może mi się spodoba teraz? Bo kilka lat temu próbowałam i nie wyszło. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie ❤️
Miałam kiedyś okres fascynacji Egiptem, przeczytałam kilka książek.
OdpowiedzUsuńJak widać własnoręcznie wykonane dzianiny są bardzo przydatne. Chociaż ja bym nie pomyślała latem o mitenkach. Brawo dla Ciebie.
Corran jest na mojej liście, ale trochę mnie odstręcza praca od dołu. Nie lubię tego sposobu.Zdecydowanie lepiej robi mi się od góry. Ale jak się chce mieć ładny cardigan, to trzeba cierpieć:)))
Też nie wierzyłam, że ten wszelki wypadek się zdarzy. 😅
UsuńOd dołu robiłam sweter raz, strasznie się męczyłam przy łączeniu rękawów z korpusem, ale to chyba najlepiej dopasowany sweter jaki mam. Trochę mam tremę, bo jutro zacznę pach, ale po siedmiu latach chyba jest lepiej ze mną, a po drugie - nie czytałam jeszcze, ale chyba podział jest klasyczny z zostawianiem oczek na rękawy. Dam znać jak poszło. Mnie bardziej martwi plisa, nie lubię dobierać oczek na plisę. No, najwyżej schudnę i zostawię bez plisy :)))))
Nie ważne jaka pogoda, ważne w jakim się jest towarzystwie. Hehe, nie tylko książkowym towarzystwie.
OdpowiedzUsuńKsiążkowo to ja z Herbertem spędzałam czas. Dalej spędzam, bo biografia prawie dwa tysiące stron. 😅
UsuńPozdrawiam urlopowo :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i udanego wypoczynku ♥️♥️
Usuń