"Czas w te wieczory (od Wigilii Bożego Narodzenia do Trzech Króli) przepędzano przy ognisku domowym na śpiewaniu kolęd lub innych pieśni nabożnych i światowych, opowiadaniu starych baśni, wzajemnych odwiedzinach i rozrywkach domowych."
Gloger
Czyli jednym słowem rozrywki środowe u Maknety.
"Przestrzegano też surowo, aby po zachodzie słońca nikt nie prządł, nie motał przędziwa, nie szył i w ogóle nie pracował ostrymi narzędziami. Mówiono, że kto w te wieczory przędzie i mota, będa mu się wilki motały do obory."
Polskie tradycje świąteczne, Hanna Szymanderska
Ja jednak śmiało pracowałam drutami, brak obory zdecydowanie umacniał mnie w walce z zabobonami i w ramach rozrywek domowych opowiadałam stare baśnie. Lubiłam opowiadać baśnie, lubiłam tę precyzję fabuły, kiedy to darowane w podzięce piórko zawsze okazywało się potrzebne w kluczowym momencie. No ale potem wszyscy wyrośli, najmniej ja, ale i tak nie miałam komu opowiadać, więc wydałam swoje baśnie myśląc, że je na zawsze pamiętam. Był sobie król, miał w sadzie złotą jabłoń, która raz w roku (chyba raz w roku) rodziła złote jabłka. I ktoś te jabłka wykradał rok w rok, więc w końcu król poprosił trzech synów, to było jasne i klasyczne, pilnowali po kolei, zasypiali, najmłodszy nie zasnął, to wiadomo, no ale po co mu było to piórko? I skąd wziął się smok? A koń? Coś było z koniem, coś było z rzucaniem włóczni, chyba w innej już baśni, jakieś dłubanie przez ścianę i jakiś upajający zapach Bazylijki.
Pamięć jednak nie jest tak wieczna jakby nam się wydawało, zapomniałam swoje ulubione baśnie, rzuciłam się więc do internetu, w nim jest prawie wszystko, moje baśnie też były, niestety okazały się baśniami cennymi nadzwyczaj. Wykazawszy się nadzwyczajnym rozsądkiem i opanowaniem wobec liczb trzycyfrowych (teraz oczywiście trochę żałuję) nabyłam egzemplarz z lekka zszargany, ale na moją kieszeń. Z bliska zszarganie okazało się być znaczące, ale piórko wróciło na miejsce, wyjaśnił się pobyt smoka w beczce z trzema obręczami oraz rzucanie włóczni, a Bazylijka rozsiewała w komnatach cesarskich upajający zapach, cesarz się nią opiekował, mówił do niej i podlewał, aż w końcu ona nocami zamieniała się w dziewczynę o długich, złotych warkoczach a on musiał wyjechać na wojnę. I wtedy nagle zabrakło ciągu dalszego, kartki były wyrwane. Rzuciłam się do internetu, zostały już w nim same drogocenne egzemplarze, bo te zszargane wykupiłam i już myślałam, że nigdy się nie dowiem, co się stało z Bazylijką, kiedy niespodziewanie bratnia dusza książkowa przysłała mi swój własny egzemplarz, szczęśliwie strony w nim były wszystkie. I już wiem, że Bazylijka została wyzwolona od niedoli i żyła potem z cesarzem długo i szczęśliwie.
Jeżeli nie musimy, nie wyrzucajmy swoich baśni. I jeśli możemy, nie kupujmy mało włóczek.
Ale na mnie wygląda jak czapka:
Druty nr 6, waży 68 gram, Alafosslopi. Dzisiaj ją testowałam, było minus dziesięć stopni, czapka nic nie gryzie, jest bardzo ciepła, nieprzewiewna (to znaczy wiatr nie przewiewa) i zgrabna.
Zachęcona urodą czapki, zapragnęłam mieć do kompletu komin, wrzuciłam pozostałe 32 gramy na druty
powstało go sześć centymetrów gustownego komina, a reszta, jak można się tego domyśleć, czeka na poczcie. W postaci włóczki w paczce. No dobrze. W dwóch paczkach. Bo jak mówi starożytne przysłowie - czego z piórkiem można zapomnieć, tego z włóczką może zabraknąć.
Miłego dnie! Dziękuję bardzo za odwiedziny i miłe słowa! :)
Ale jak to nie motać przędziwa po zachodzie słońca? To niby kiedy?
OdpowiedzUsuńJacyś nieżyciowi byli kiedyś. :)
Usuńheheheh to jakbym wieczorem nie mogłą motać to musiałąbym sie chyba z pracy zwolnić.:)
OdpowiedzUsuńNa szczęście tych świętych wieczorów tylko kilka. :)
UsuńZaskoczyło mnie to, że czapka jest nieprzewiewna, czy to za sprawą włóczki? To byłoby wspaniałe, bo moje ręcznie robione czapki, niestety, są przewiewne i sprawdzają sie tylko w dni bez wiatru. I dobrze, że nie podgryza! Jej, jak dobrze, że nie mam obory, bo pelętały by mi się wilki - zawsze coś robię w święta :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to włóczka. Wczoraj ostro dosyć wiało, w normalnej czapce już bym szła w kapturze (a idę pieszo spory kawałek), a w tej nie. To ta słynna islandzka Alafosslopi. Co prawda syn twierdzi, że jemu nieco przewiewa, ale może jego czapka jest za luźna. W każdym razie ja ze swojej jestem zadowolona. W dodatku dziś w niej stałam pół godziny w kolejce na poczcie i się nie przegrzałam z kolei.
UsuńNo, w głowę nie podgryza, ale na bluzeczkę to bym jej nie chciała. :D
U mnie to pewnie nie dość, że wilki to jeszcze pewnie i lisy i Bóg wie co jeszcze by się po obejściu pałętało. Na szczescie 4 pietro w bloku w środku miasta skutecznie odstrasza.
OdpowiedzUsuńO to, to, ja też na czwartym. :)
UsuńHistoria z baśniami wprawiła mnie w osłupienie, ale to chyba przez to, że niedawno się obudziłam. Dziękuję bardzo za zszokowanie mojego mózgu, od razu mi lepiej :D U mnie czapki wszystkie przewiewne :( Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńPodobno w ogóle w świąteczne dni igły do ręki brać nie można.
OdpowiedzUsuńWydałaś baśnie i nie miałaś ich dla siebie?
Mi babcia też nigdy nie pozwalała w święta nic robić i zawsze rugała mnie, gdy chciałam robić na drutach. Jeszcze do tej pory gdzieś się tam we mnie te babcine zakazy odzywają, gdy w święta wyjmuję robótkę.
OdpowiedzUsuńCzapka wyszła bardzo fajna Ja do kompletu zrobiłam sobie nadgarstniki, ale jeszcze nawet nie schowałam nitek i nie zrobiłam fotki ;-(
Patrząc na Twoje perypetie cieszę się ogromnie, że dwie ulubione bajki z dzieciństwa ostały się na moich półkach - Królestwo Baśni Ewy Szelburg-Zarębiny i Gdzie jest Gadułek spokojnie czekają na moje własne dzieci :)
OdpowiedzUsuń