środa, 28 października 2015

Kryzysy we mgle


A właściwie całe stado kryzysów. Pierwszy dopadł zdjęć - bez lampy wychodziły nieostro i ciemno, z lampą za jasno i też nieostro. W dodatku w całej sieci nie znalazłam okładki książki, której słuchałam. Zmuszona byłam więc użyć bardzo powabnego goryla i desperackiego kopiuj wklej. Artyzm został więc  brutalnie przycięty  nożyczkami, ale tematycznie jak najbardziej jest poprawnie, ponieważ słucham "Goryli we mgle" Farley'a Mowata. A właściwie tak mi się wydawało, natomiast faktycznie słucham "Wirungi", którą sfilmowano we mgle. (A nie mówiłam - kryzys).

Byłam nastawiona na dużą ilość goryli i dużą ilość entuzjazmu. Tymczasem tam też kryzys za kryzysem - wojna, kłusownicy, choroby płuc, bolące zęby, pasożyty, pająki. Goryli mało. Przynajmniej w stosunku do moich oczekiwań. Sama Dian Fossey, która dwadzieścia lat siedziała w krzakach i liczyła te niesamowite naczelne, była kobietą niejednoznaczną. Porywcza, kontrowersyjna w działaniach, pełna zniechęceń i złości. Jakoś nie mogłam się powstrzymać od ciągłego porównywania jej z Jane Goodall, która po prostu kocha świat i to jest bardzo budujące.
No ale Dian Fossey miała podobnie ogromną pasję i odwagę, żeby za nią iść. I dlatego cieszę się, że czytam Wirungę, nawet jeżeli jest trochę mało goryli.

 Za to w dzierganiu (bo dziś środa - dziergamy i czytamy z Maknetą) gorzej niż w dżungli. Skończyłam czapkę, ale jej jeszcze nie wyprałam i nie zrobiłam pompona. Dziecko więc nosi ubiegłoroczną czapkę (wypraną i z pomponem, co widać na zdjęciu z gorylem) i czeka cierpliwie.
Zaraz po czapce rzuciłam się do moich niedawno nabytych w ilości dwóch sztuk moteczków malabrigo silky.
Od razu może zamieszczę ostrzeżenie dla osób dziergających - po wejściu w bliski kontakt z tą włóczką, trudno patrzeć na inne włóczki z miłością. W pierwszym momencie wszystkie wyglądają zgrzebnie i ubogo. Mam nadzieję, że to mija z czasem. W każdym razie, kiedy już się na nie napatrzyłam, namiziałam i nazachwycałam kolorem (wygląda jak czerwona kapusta - powiedziało moje dziecko, facet, wiadomo, wszystko kojarzy z jedzeniem), nadziałam oczka na druty i wymyśliłam, że zrobię czapkę i szaliczek.
Dobrze mi szło, aż zaniepokoiłam się, że chyba mi braknie włóczki nawet na czapkę. Zajrzałam do sklepu - była i to dokładnie w kolorze kapusty (Lavender). Chyba z miesiąc nic nie kupowałam, w dodatku byłam w sytuacji kryzysowej (no, hipotetycznie kryzysowej), zamknęłam oczy i wrzuciłam w koszyk trzy motki (ostatnie). I kiedy już je odwinęłam z paczki i z krówek (Magic Loop częstuje krówkami, co jest przemiłe), i dorzuciłam do robótki, okazało się, że jest ich dużo. Pięć motków to za dużo na czapkę i szaliczek. Może by wystarczyło na sweter? I tak się pogrążyłam w marzeniach, rozmyślaniach i przypuszczeniach, że wpadłam od tego w kryzys, porzuciłam robotę i zabrałam się za pokutę.

W pokutę wpadłam za to, że zamiast być na pewnym bardzo bardzo bliskim ślubie (nie moim), siedziałam beztrosko w górach. No i w ramach zadośćuczynienia zobowiązałam się do dziergadła. Planowanie zaczęłam od pledu, skończyłam na razie nie mogę powiedzieć na czym (a nuż przyjaciółka tu zajrzy), ale jest dużo mniejsze niż pled. Z pokutą dobrze mi szło, aż okazało się, że wzorek (bo jest wzorek) został przez moją nieuwagę wygryziony z jednej strony. Nie wiedziałam czy pruć, czy zostawić, wsadziłam wzorek w torebkę i na razie nie patrzę na niego, żeby nabrać świeżości w ocenie po paru dniach. Od tego wpadłam w kryzys i postanowiłam zrobić sweter z szarej wełenki skarpetkowej, którą kupiłam sto lat temu. Od obmyślania wzoru i fasonu oraz grubości drutów wpadłam w kryzys, wsadziłam wełenkę w torebkę i na razie na nią nie patrzę.

Siedzenie w wielu kryzysach na raz nie jest dobre dla samopoczucia, najlepiej wtedy pocieszyć się i uspokoić prostą robótką z prostymi oczkami bez wzorków. Wyciągnęłam więc mój czarny sweterek zaczęty jeszcze w upalne lato. Cienka bawełna, cienkie druty, jakieś trylion oczek prawych na zmianę z lewymi - zdążę się uspokoić i pocieszyć nie raz.

Poniżej moje liczne kryzysy, a za oknem mgła, słońce i żółta magia w liściach.


Dziękuję za odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)

15 komentarzy:

  1. Ładne te kryzysy, zwłaszcza czapkowy :).
    Ja ostatnio też miałam jakiś wysyp kryzysów włóczkowych, może w nieco mniejszej skali, ale łączę się w bólu, bo rozumiem o czym piszesz... I też tak myślałam, że na kryzys robótkowy najlepszym lekarstwem jest kolejna robótka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Dziękuję za uznanie i zrozumienie. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Kryzys zakończony zakupami - nooo tak to ja lubię - a jeszcze jak takie mniamuśne:)
    Czapka dwustronna? zazdaszczam - superowa jest - nawet bez pompona ( ta z pomponem zresztą też)
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och tak, malabrigo jest boskie. :)
      Dziękuję! Ja też lubię dwustronny żakard i uważam, że łatwiej się dzierga niż zwykły - nie naciąga się. I dzianinka jest taka mięsista. :)

      Usuń
  3. Ależ u ciebie się dzieje!!!! I jak zwykle bardzo obrazowo opisujesz swoje poczynania. Pięknie się ciebie czyta:)

    OdpowiedzUsuń
  4. I u mnie stos kryzysów, ale ze względu na termin. Wszyscy chcą na wczoraj. Nie wiem, dlaczego wszystkim tak się śpieszy. To prawda, że presja spowalnia, jak napisała Yvonne z okazji perturbacji z kalendarzem adwentowym. Twoje czapy piękne, ale taka technika jest mi zupełnie obca. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego właśnie najbardziej lubię sobie dziergać. Nie ma stresu (może tylko te kłębi włóczki z szafy wołają).
      To moja druga czapka dwustronna - technika jest bardzo prosta - oglądałam filmiki Intensywnie Kreatywnej - to po prostu ściągacz z dwóch nitek. :)

      Usuń
  5. Oby tylko takie kryzysy nas w życiu dopadały ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bym wykończyła najpierw kryzys kapuściany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba! Tylko się martwię czy 250g wystarczy na sweterek. :)

      Usuń
  7. Już kocham ten szary kryzys ze skarpetkowej wełenki.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz