niedziela, 2 grudnia 2018

Powaby natury czyli cuda wielkie


"Poszedł na dwór, otworzył gołębnik, kurnik i garściami jął sypać konopie, hiszpańską pszenicę, ryż, wykę, owies i żyto. I zrobił się rwetes, gdakanie, poszły w ruch skrzydła. Były tam gołębie, kury, koguty, gęsi, indyki i jeden przepiękny paw.
Ich prędkie dzioby śmigały za ziarnem, a one przepychały się, przełaziły jeden pod drugim i częstowały dziobami wróble, które całymi stadami lądowały wśród kłębowiska.
Jakież to było piękne, w tym srebrzystym słońcu, te wszystkie błyszczące żołędy, na których tańczyły kolory: brązowy, niebieski i czerwonozłoty; biała, ruda i siwa pstrokacizna tęgich skrzydeł, czerwone i żółte dzioby i nóżki, krwistoczerwone grzebienie i okazałe zawijasy ogonów, migających kolorami niczym morskie muszle.
Pallieter patrzył na to na wpół otwartymi oczami, mówiąc: - Rubens nawet się nie umywa!"
Pallieter, Felix Timmermans

Muszę przyznać się do czegoś okropnie strasznego. Nie za bardzo lubię z naturą stać twarzą w twarz, a jeżeli już lubię, to niezadługo. To, że natura zawsze mnie trochę zmuszała do odwrotu i przypierała do muru, widać było jakby od samego początku:



Wielbię ją i podziwiam nadzwyczajnie, uważam, że żadne dzieło ludzkie nie jest w stanie jej przewyższyć, ale komfortowo czuję się dopiero wtedy, kiedy dzieli nas jakaś czysto wymyta i obramowana gustowną firaneczką szyba, kiedy pył i kurz jest szczelnie przykryty chodniczkiem, a wszelkie komary i muchy odgrodzone moskitierą z falbanką ozdobną. Takie ze mnie upośledzone dziecko z miasta rodem. Zamiast wystawiać się na szarugi, spiekoty, kolce, owady oraz kamienie, zdecydowanie wolę, kiedy o jej kolorach i zapachach opowie mi przykładowy Rubens.
No i zupełnie przypadkiem i niespodziewanie, Rubens mi się trafił, w dodatku całkowicie flamandzki ze swoją najsłynniejszą, idylliczną i literacką wizją Flandrii.

Łatwo nie było. Moja pani bibliotekarka na dźwięk nazwiska Timmermans (przy czym pewna swojej wymowy zupełnie nie jestem, bo jak ogólnie wiadomo, nazwiska flamandzkie są w wymowie wrednie podstępne i te, które nam osobiście wydają się proste i krótkie, zupełnie są nieproste i bardzo charkotliwe) zrobiła dziwną minę, na dźwięk tytułu od razu powiedziała, że nie ma. Okazało się jednak, że jest, tylko ktoś wypożyczył dawno temu i pewnie tak się zauroczył, że nie oddał, albo wystawił na Allegro, bo tam ją kupiłam niedrogo zupełnie.
I przeczytałam. Gdybym na podstawie materiału literackiego miała wydedukować cokolwiek o metodach twórczych autora, to powiedziałabym, że ten z pewnością z natury optymistyczny człowiek zażył razu pewnego dużą ilość antydepresantów, tabletek szczęścia, czekolady, endorfin w proszku, w koncentracie oraz w syropie, zabrał pióro, notes, poszedł na wieś, a wszystko mu się wydało cudowne, magiczne, totalne, kosmiczne, promieniejące, chyże, bajkowe, przepyszne, pachnące i wesołe.
Chłonął tę cudowność z magicznością cały rok, a potem ją opisał ku czytelnika uciesze.

Nie wiem bowiem jak tego dokonał, ale mimo, że ta książka jest jednym wielkim wykrzyknikiem (jak powiedział pewien uczony krytyk), to jednak może się podobać i nie nużyć. Może to zasługa języka, który jest barwny, różnorodny i mimo ciągłych zachwytów, nie jest egzaltowany. Może to zasługa akcji, która mimo przewagi obrazów, jednak toczy się w tle. Może to zasługa beczki z całkiem dobrym piwem, którą Pallieter ze swoim przyjacielem turlał przez pola w pewien upalny dzień sierpniowy. Może to w końcu zasługa muzyki, którą gra deszcz i dudy, i katarynka, i rzeka, i butelki, i dzwony, i słowiki.
A może po prostu czasem dobrze jest przymknąć oko na rzeczywistość i spotkać się z takim radosnym flamandzkim wieśniakiem i pobyć z nim bez uprzedzeń przez dwieście stron.

"Świat się kręci, a on kręci się razem ze światem i jest tylko jedna różnica, że on się cieszy z tego kręcenia. A tego mimo największej chęci nie da się rozdać ani udzielić komuś innemu..."
Pallieter, Felix Timmermans

Poza pachnącą masłem wsią pełną czerwonych wiatraków i białych obłoczków dziergam drugi rękaw czarnego swetra, popijam herbatę z naturalnego kubka i używam zakładki jedynej możliwej, czyli z bocianem, który jest ulubionym bocianem Pallietera



Podobno bocianów już tam nie było od dawna, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi, czego i Wam życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze, dobrego dnia! :)

12 komentarzy:

  1. Ja bardzo lubię naturę. Kiedy tylko mam taką możliwość zasiadam na tarasie w swoim, polskim ogrodzie, otuolna kocem i czytam. Czasami odrywam wzrok od książki i wpatruję się w olbrzymią czereśnie, która zasłania mi dom sąsiadów.. Najbardziej jednak lubię lato, kiedy całe dnie mogę spędzać na pustej plaży, pod parasolem z ksiąką na kolanach i z drutami w rękach. Do ostatniego czerwca spędzałąm tam czas z moją przyjciólką. Odeszła.
    I kolejna sliczna filiżanka na zdjęciu. Nie mówiąc o zakładce:)))
    Dzisiaj pozdrawiam bardzo słonecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tarasie raczej też lubię długo. ;) A patrzenie na drzewa uwielbiam. No właśnie lato jest dla mnie za bardzo intensywne.

      Przykre bardzo.

      Dziękuję i pozdrawiam bardzo deszczowo. Jesień sobie przypomniała o swojej naturze. :))

      Usuń
  2. Czy to mała Moniczka jest niezadowolona, że kazano pozować do zdjęcia, czy też boi się tej kwoki?
    Podzielam Twój zachwyt naturą, a jednocześnie przestrzeganie niektórych granic. Za nic w świecie nie rzucę się do nieznanego mi jeziora nawet w największe upały, skoro nie wiem, jak czysta jest tam woda, czy dno niepokryte mułem, mimo, że do 7 lat rosłam na wsi u babci. Miasto nas zepsuło.
    Życzę szybkiego dziergania. Pozdrawiam.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba raczej się boi. Całkiem jest w odwodzie. :))
      Och, tak szybko to nie idzie, bo czarne i lewe oczka. Lewe się dzierga dwa razy dłużej niż prawe. :)) Ale przybywa.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Uwielbiam zwierzęta i naturę spędzam z nimi każdą wolną chwilę:) Polecam to każdemu:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo zwierzęta bardzo dobrze robią na duszę. Do dziś pamiętam swoje psy. Ich ufność i oddanie jest nie do przecenienia. I radość z naszych powrotów. :) Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Moniko, też byłam dzieckiem miasta, mimo wakacji na wsi, które spędzałam patrząc przez okno na podwórko, siedząc w wannie w ogrodzie lub spacerując po pałacowym parku. Obecnie dzięki mężowi uwielbiam mieszkać w ciszy i wśród zieleni. Co prawda daleko mi do osoby, która mogłaby brudzic się w błocie, zajmować zwierzętami gospodarskich, ale jednak bliżej mi do natury niż kiedyś.
    Pozdrawiam Cię serdecznie, Olimpia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, w dużej mierze to kwestia przyzwyczajeń i nawyków. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. I cóż ja mogę rzec, gdy cały jestem Natury synem? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale tych bzyczących (jak one, ślepaki?) nie lubisz i raczej wolałbyś unikać. :D

      Usuń
  6. To fakt. Za ślepakami nie przepadam:))))

    OdpowiedzUsuń
  7. W pierwszej chwili pomyślałam, że wychowywałaś się na wsi i stąd ta niechęć do natury, bo od dziecka Cię otaczała i masz przesyt, a tu niespodzianka - tak jak ja miastowa jesteś. Tyle że ja tę wiejską naturę raczej lubiłam. A może to tylko dziecięca ciekawość była? W każdym bądź razie byłam przy narodzinach cielaczka i pamiętam, że weterynarz krowie pod ogon rękę wkładał, żeby malucha obrócić.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz