Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Mieczysław Jałowiecki
Kiedy czytam książkę, zazwyczaj buduje mi się gdzieś za kulisami relacja z autorem. Relacja nie przekłada się na moje zdanie o książce, na ogół lubię autorów lubianych przez siebie książek, ale nie zawsze - i to jest właśnie ten przypadek.
Wspomnienia czyta się świetnie. Jest przyroda, co uwielbiam, są śpiewy kresowe, beztroska dzieciństwa, szkoła, praca, pojawia się polityka, za którą nie przepadam, ale tu nawet mi nie przeszkadza, są straszne czasy, rewolucja, wojna, nic nie szkodzi, bo wspomnienia czyta się świetnie. Jednak autor, kniaź Pierejesławski, książę Jałowiecki, autor lubić się nie da. No i właściwie nic nie szkodzi, bo moje lubienie czy nielubienie istotne za bardzo nie jest.
Dookoła księcia samo plugastwo, czerń pijana i zezwierzęcona. Dostało się bolszewikom (to można zrozumieć), dostało się Niemcom i Żydom, a już Anglikom dostało się chyba najbardziej (ponoć nawet ich małpi przodek był zdecydowanie bardziej małpi niż nasz, co zbadał szczegółowo francuski antropolog). Dostało się też mojemu ulubionemu Melchiorowi Wańkowiczowi, że leń i obibok.
Nie lubię więc autora, ale czytam z zacięciem i daję się porwać tym śpiewem, tym kawiorem, tej kawie trzygwiazdkowej, tym czasom dawnym, tym losom zadziwiającym i trudnym. No i temu spojrzeniu Kresów na nas, bo to zwykle my patrzymy na Kresy.
Chłonę z zachwytem różne antyczne smaczki w restauracjach, sklepach z antykami i smaczki językowe (swoją drogą, dużo tu tekstów rosyjskich nie przetłumaczonych, co dla młodego czytelnika może stanowić kłopot).
"Kuchnia u George’a była zdrowa, smaczna, niewybredna, przeznaczona na wiejskie apetyty. Menu było wypisywane po francusku, jako że polski był zabroniony, a rosyjskiego nikt by do ręki nie wziął. Francuszczyzna była osobliwa, jak: „L’enfant de cochon rôti” (dziecko świni pieczone) czy „Boeuf brisé” (wół siekany). Mało kto zaglądał jednak do jadłospisu, zwracając się o radę bezpośrednio do kelnera, który tradycyjnie pytał: – A co pan ma w życzeniu? Czasami kelner wracał, by oznajmić, że danie jest wyczerpane, i zaproponować w zamian coś innego: – Kaczka wyszedłszy, może gęś w życzeniu?"
Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Mieczysław Jałowiecki
Skończony sweterek jest cały z jedwabiu, zaczęłam go latem ubiegłego roku, więc trochę trwało zanim dobrnęłam do finału. Włóczki mi nie starczyło na długi rękaw, mam więc rękaw 3/4, co nawet nie wygląda źle. Wiosna akurat przechodzi fazę mokrą, ciemną i zimną, więc zdjęć na mnie chwilowo nie ma.
Rozmiar ku mojemu zdziwieniu wyszedł idealnie, fason też, warto było dokupić cieńsze druty, spruć zawijający się w rulon dół i zrobić zdyscyplinowany ścieg francuski.
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że lepiej poświęcić więcej czasu i powalczyć, niż poddać się, a potem nie nosić, bo nieudane.
Z takim wnioskiem zaczęłam sweterek drugi, który na razie wygląda jak kupka nieszczęścia. wszędzie nitki, agrafki, ale coś czuję, że będą z niego ludzie.
Robię go z bawełny, którą kupiłam strasznie dawno temu i nie jest to ogólnie znana wersja dla męża (wiadomo przecież, że wydatki z przeszłości się nie liczą w budżecie domowym). Jest to moje piąte (sic!!) podejście do tej włóczki. W pierwszym miał być pulowerkiem przez głowę i nie dodziergałam nawet do pach. W drugim podejściu miał być zszywanym rozpinanym kardiganem. Po drobnych przygodach (i przyszyciu przodu w miejsce rękawa) powstał, został wyposażony w guziki i obfotografowany. Nawet poświęciłam się i zabrałam go dwa razy do pracy, ale z bólem przyznałam, że nie zasługuje. Bo szwy krzywe, fason krzywy - sprułam. W trzecim połączyłam go z wiskozą i jeszcze nie sprułam, ale też w nim nie chodzę. W czwartym udziergałam korpus i po trzech latach siedzenia w szufladzie, doszłam do wniosku, że muszę mieć wzór, żeby sweter miał fason i rozmiar. Wybrałam więc dla niego Softly Hani Maciejewskiej i jestem pełna nadziei, że szczęście sprzyja wytrwałym, jakby powiedział Eneasz, gdyby robił na drutach.
Trzymajcie kciuki, żebym nie zrobiła z niego ściereczek eko, bio i zero-waste, jak mi nie wyjdzie po raz piąty. ;)
Przybywa też temperaturowego szaliczka, znacznie się ocieplił, a teraz znowu się ochładza. Ale magnolie i tak kwitną, czego i Wam życzę.
Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :))
Szalik i bluzeczka bardzo mi się podobają bo lubię takie kolory. Przy czarnym swetrze może warto iść w prostotę Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję! W sumie Softly jest raczej prosty. Najważniejsze dla mnie, to żeby dał się nosić. No i oswoić cienką bawełnę w końcu. Pozdrawiam! :))
UsuńJak można nie zachwycać sie przyrodą kresową, nawet czasami ignorując wstrętny chrakter autora. Całe szczęście, że czytelnik z takim bagażem przeczytanej literatury jak ty, potrafi wynależć piekno w opisywanych widokach, a jednocześnie nie zgadzać się z autorem w jego opiniach. Nie czytałam,i nic nie mogę powiedzieć o twórczości M.Jałowieckiego,ale mogę ręczyć, że właściwie i szum borów, i rechot żab na kresach- to po prostu koncert.
OdpowiedzUsuńJuż cię widzę w nowym sweterku z tym tak ładnie uformowanym kołnierzem, zdolna ta Hania. Pozdrawiam cieplutko z wiosennego Wilna.
On był pracowity i oddał duże zasługi (teraz czytam akurat), no ale pełen uprzedzeń. I na pewno był szczery (takie odnoszę wrażenie).
UsuńJałowiecki dużo też pisze o Wilnie, które już na stałe mi się z Tobą kojarzy. :)
Hania zdolna niezwykle. Bardzo przemyślane i finezyjne konstrukcje wymyśla. Mam nadzieję, że Safran się z tym wzorem dogada - wygląda obiecująco. Na żywo oczywiście, bo na zdjęciu nie za bardzo. :))
Pozdrawiam ze słonecznego Zgierza (chociaż wczoraj grad mieliśmy)
Do książki już się ustawiłam w kolejce w bibliotece, poczułam się zaintrygowana i zachęcona! *^v^*
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja tak mam z aktorami - jak lubię jakąś postać graną przez panią X czy pana Y, to za wszelką cenę unikam poznawania szczegółów dotyczących prywatnego życia tych aktorów. Kiedyś przeczytałam obszerny wywiad z jedną polską aktorką i od razu straciłam do niej całe serce - nie dość, że miała przeciwne do moich poglądy polityczno-społeczne to jeszcze okazała się osobą niezwykle zgorzkniałą, niemiłą, narzekającą na wszystko i wszystkich dookoła... Po co mi to było?... ^^
Zdecydowanie lepiej poświęcić więcej czasu i potem nosić, niż zrobić coś na szybko i nie nosić, ale nawet, jeśli z tej bawełny powstaną ściereczki i torba na zakupy, to i tak będzie w użyciu, czyli nie będzie źle! Ale trzymam kciuki, żeby jednak sweterek się udał! *^O^* A jedwabny skończony w sam raz na wiosnę, nie ważne, kiedy go zaczęłaś. U dziewiarek jak u mężczyzn z reklamy środków wspomagających - nie istotne jak zaczyna, ważne, jak i kiedy kończy!.... (hihihihihihihihihi!...^^*~~)
Mam nadzieję, że Ci sie spodoba! :)
UsuńJa staram się oddzielać, ale nieraz to trudne.
Ooo, to byłyby najdroższe moje ściereczki. :)) Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo sweter się zapowiada obiecująco. Już nie mogę się doczekać końca i noszenia.
To prawda, ale wiesz, jak kupuję włóczkę, to widzę już gotowy wyrób w wyobraźni, a tu trzeba czekać i czekać. :))
Jak Ty o książce napiszesz, to aż się chce ją przeczytać :-)
OdpowiedzUsuń:D
UsuńPół roku temu, w przypływie wszechogarniającej mnie głupoty usunęłam wszystkie blogi, które obserwowałam. Wszystkie. Długo trwało zanim je odtworzyłam. Byłam święcie przekonana, że twój blog również znalazł się na nowej liście. Ostatnio naszły mnie myśli, że coś długo nie piszesz. I dzisiaj sprawdziłam co się u ciebie dzieje i zamarłam. Ty pisałaś i to dużo i często. Tym lepiej dla mnie. Teraz siedzę i delektuję się każdym wpisem. Lecę do następnego:)))
OdpowiedzUsuńWidać potrzebowałaś detoksu. ;)))
UsuńO, to się cieszę, że o mnie pamiętałaś. Pozdrawiam i mam nadzieję, że Ty też powrócisz do dużo i często. :)))