czwartek, 9 lutego 2023

Szał w zeszytach, koce i len

 


"Idą po moście, pień taszcząc wielki.

Mięśnie napięte mają i szelki

(z wysiłku mało nie zgubią spodni).

Idą przy świetle smolnych pochodni.

Nienawiść mają w oczach i zębach.

Gdybym tam był - to bym był ich się bał.

Kiedy we wrota łupną taranem,

pewno po Bestii będzie nad ranem..."

Jeremi Przybora małoletnim i stuletnim

Małoletnie wnuczki i ja może nie stuletnie ale na najlepszej drodze no i Przybora, kto by się oparł. Dodatkowo są duże obrazki, są małe obrazki i różne ozdoby ilustracyjne. Przybora opowiada trochę prozą, trochę wierszem (niektóre trudno wymówić - "to bym był ich się bał" ćwiczę od dawna i nie bardzo mi się udaje, ale jaka piękna fraza), trochę śmiesznie, trochę poważnie. I z wyczuciem. Nudziłam się jedynie przy Alicji, no ale ja w ogóle trochę się nudzę przy oryginale, Alicję lubię tylko w cytatach - takie skrótowe opowiadanie nie pomogło. W sumie jednak przyjemnie spędzone dwa dni. Bajek mamy cały przekrój - od Kopciuszka po Królewicza i żebraka, którego nabrałam chęci przeczytać ponownie po pięćdziesięciu trzech (sic!) latach.

Zanim jednak do tego dojdzie, nadal robię kocyki - teraz już dwa.


Podejrzewam bowiem, że po skończeniu różowego dla wnuczki nie miałabym odwagi tak od razu zacząć niebieski dla wnuczka (stereotypowo w kolorach, ale co tam). 

Kocyki robi się długo i na ogół zawsze jest jeszcze daleko do końca, więc dla oddechu złapałam lniane moteczki, które siedziały w pudłach od chyba ośmiu lat. Z tym czasem to ostatnio jakaś katastrofa jest - nie można normalnie odmierzać w tygodniach czy nawet w miesiącach, tylko od razu jest dziesięć albo wręcz pół wieku. A jakby to ładnie było - kupiłam włóczkę miesiąc temu i tydzień temu skończyłam sweter. No trudno, kupiłam włóczkę lnianą osiem lat temu, wzór (w ogóle nie do tej włóczki, tylko do nieokreślonej jakiejś) dwa lata temu i na stronie Ravelry okazało się, że jedno do drugiego pasuje. Lovenote z Bomull Lin Dropsa.

Robię na drutach grubych, więc w miarę szybko by szło, gdyby nie to, że włóczka ma strukturę jak sznurek konopny - bardzo nieprzyjemną. Po praniu trochę zmięknie, więc staram się nie zważać na dyskomfort dziergania. W bluzce używam żyłek bardzo w modzie ostatnio, można kupić zagraniczne (bardzo drogie), ja kupiłam u Lovieczki (bardzo niedrogie)


   Komfort przymierzania z tymi żyłkami jest bardzo wysoki, od razu powiem, że nie udało mi się przeciągnąć jej w dzianinie robionej cienkimi drutami (na przykład dwójkami), ale może nie znam się. W tej bluzce bardzo łatwo przeszło (żyłkę nadziewa się na czubek drutu i wciąga w gąszcz oczek).

Robię więc teraz prawe oczko za prawym, myśli puszczone mam luzem, przychodzą sobie i odchodzą swobodnie i jedna była o organizowaniu. Bo ja tak organizuję i organizuję (mój kolega w pracy twierdził, że to się nigdy nie skończy) i, zastanowiłam się, czy coś już zorganizowałam i czy to ma sens. Okazało się, że tak, zorganizowałam i że miało sens. 

Jedną z pierwszych zorganizowanych rzeczy były papiery bardzo ważne i mniej ważne, które na początku mojej dorosłości składałam na stertę a z czasem na kilka stert. Jakieś dwadzieścia pięć lat temu (a nie mówiłam, jakaś zgroza z tym czasem) wywiozłam wszystkie sterty na letnisko i pół wakacji poświęciłam na segregowanie. Nie było to przesadnie bolesne, siedziałam sobie pod sosną, ptaszki śpiewały, słońce świeciło, wiatr igrał z różnymi świadectwami pracy, podatkami i umowami. Posortowane papiery wsadziłam w segregatory, opisałam i tak trwają do dzisiaj. Oczywiście, co jakiś czas wymagają drobnej interwencji, część mogłam już wyrzucić, wymieniłam im też segregatory (naprawdę ten otworek w grzbiecie jest bardzo wygodny przy wyciąganiu). Czy to miało sens? Miało, bo nie dalej jak dziś rano Czajkomąż niepewnie zapytał, czy dałoby się znaleźć jego receptę na okulary sprzed pięciu lat. No oczywiście i nie jest to kwestia znalezienia, ale wyjęcia z kieszeni teczki o napisie "Medyczne". No, Czajkomąż był pod wrażeniem. 

Od kilku lat też mam samoutrzymujący się porządek w kuchennych szafkach, ale tu zasada była prosta - każdy sprzęt dostał swoje miejsce. Co zresztą dotyczy wszystkiego organizowanego.


Udało mi się też stopniowo, i też trwało to latami, zorganizować moje zeszyty. Ach, zeszyty... 


Mieszkają sobie w zimowej torebce (na to też wpadłam niedawno, wcześniej przechowywałam je w stosiku i wyciągałam, przy czym zasada jest taka, że ten którego się potrzebuje jest zawsze pod spodem)


Zeszyty. Moja ogromna słabość, nie wiem co w tym jest, ale zawsze wielbiłam sklepy papiernicze. Pociągały mnie bardziej nawet od sklepu z cukierkami, a na mojej ulicy, mimo szarego Peerelu był sklep bogato wyposażony w kolorowe bombonierki, pudełka z groszkami oraz zapakowanymi w gustowne prostopadłościany iryski. No i dropsy w rulonach, wiadomo. Landrynki w puszkach i celofanowych torebkach. Ale zeszyty, ołówki, długopisy, notesiki miały w sobie jakąś obietnicę. Chociaż od zawsze nie bardzo miałam co w nich zapisywać. Była moja pierwsza i jedyna powieść; miałam osiem lat a powieść zajęła niecałe dwie strony cienkiego zeszytu, nie była więc przesadnie rozbudowana. Króliczek poszedł do lasu, ale zaraz wrócił. Z przyjaciółką założyłyśmy też encyklopedię, która zakończyła się na kilku hasłach, ponieważ hasło "trawa' i opis "trawa jest zielona" tak nas rozśmieszyło, że dalsza praca była niemożliwa, i pomyśleć, że mogłyśmy zostać nowymi Diderotami. Prowadziłam też latami (ale niezbyt systematycznie) pamiętniki w standardowych, burych, stukartkowych zeszytach. Nie przetrwały do dzisiaj, nic w nich porywającego raczej nie było, może tylko koloryt tamtych lat, ale pewnie niezbyt wyraźny. 

Potem miałam już tylko zeszyt z przepisami kulinarnymi, chciałam zerwać z rodzinną tradycją przechowywania przepisów na milionach karteczek (słyszałam, że ludzie między innymi dzielą się na zeszytowych i kartkowych, nie ma w tym nic złego ani dobrego, ja jestem zdecydowanie zeszytowa). Mój obecny zeszyt (kiedyś o nim chyba wspominałam), to mój czwarty zeszyt i wygląda na to, że już z niego się nie przeprowadzę. Pierwszy (założyłam go 32 lata temu) był okropnie brzydki, chociaż gruby, drugi był kiepskiej jakości, chociaż ręcznie robiony, trzeci był za mało ozdobiony jak na moje potrzeby. Ja lubię jak jest ozdobione, co na to poradzę. Mam to po babci chyba, która też lubiła ozdoby, miała śliczne wycięte kwiatki przyklejone na starych kafelkach i zawsze miała broszkę. Teraz zeszyt kulinarny jest ozdobiony w sam raz i przyjemnie mi się go przegląda nawet kiedy nie szukam przepisów.

Pod wpływem "Biegnącej z wilkami" założyłam sobie dwa zeszyty - jeden do zapisywania przeczytanych książek; zapisywanie książek - koncepcja, która mnie kiedyś (czterdzieści lat temu) bardzo śmieszyła, bo jak można nie pamiętać tego, co się przeczytało? Okazało się że jak najbardziej można. Zaczęłam w zwykłym zeszyciku jak niegdysiejsze zeszyty do słówek (kto pamięta te małe zeszyty do słówek? Nigdy nie używałam ich do słówek, ale miałam zawsze bo były takie słodkie w formacie - z wyglądu brzydkie oczywiście), i po latach przeprowadziłam się do luksusowego notesu z Muchą (Alfonsem) na okładce i w którym zapisuję przeczytane książki nieprzerwanie od 2004 roku (nie do wiary!). Czy jest przydatny? Trochę tak, a trochę nie. Ale nie zajmuje to w ogóle czasu (pomijając to przepisanie), więc nie rezygnuję.  


 
  Drugi zeszyt po "Biegnącej..." to mój zeszyt z cytatami - nie są to złote myśli, ale po prostu fragmenty, który mnie zauroczyły). Też się przeprowadzałam ze zwykłego grubego zeszytu w okładce w kratkę do luksusowego notesu w arabskie mazaje. Zapełniam już drugi tom.
Założyłam też zeszyt robótkowy praktycznie zaraz jak wróciłam do drutów, czyli dziesięć lat temu? Tu też się przeprowadzałam kilka razy. Pierwszy był zwykłym zeszytem w lakierowanej okładce z ładnym widoczkiem (to już były te czasy z ładnymi okładkami), ale się zamykał w czasie pracy. Przeniosłam się wiec do kołonatatnika i przez długi czas miotałam się między koncepcjami czy to ma być czystopis, czy brudnopis, nie wnikając w szczegóły, po latach miałam klarowną koncepcję co jest dla mnie najwygodniejsze do robótek ręcznych, otóż muszę mieć i na czysto i na brudno, kupiłam więc luksusowy notes z okładką mieniącą się kwiatkami i listowiem. Wpisuję w niego wszystkie robótki i chociaż zdarza się, że nie wpisałam rozmiaru drutów, to jednak bardzo rzadko.

Bardzo często z niego korzystam i sprawdzam jakimi drutami robiłam, z jakiej włóczki i jaka próbka.  
W zeszłym tygodniu wpadłam na pomysł katalogowania kolorów włóczek. Wiem, wiem, brzmi nieco obłędnie (w sensie wyższego poziomu obłędu), ale naprawdę, to że  nie miałam zapisanych porządnie kolorów, kosztowało mnie sporo pieniędzy. Ale to długa historia, nie taka co prawda jak ta o zeszytach, nadaje się na kolejny odcinek. 


Do katalogowania wystarczy mała karteczka z dziurkowaniem - obok przywiązanej włóczki wpisujemy kolor i tyle. Nie wiem czemu obmyślenie tego sposobu zajęło mi tyle czasu. A próby podejmowałam różne - przywiązywałam na przykład kawałek włóczki do etykiety z kolorem, no ale o ile ten sposób jest w miarę wygodny w przypadku dwóch kolorów, o tyle w przypadku piętnastu jest idiotyczny. 

Mam też od lat notesik z adresami. Zmęczywszy się ciągłym przepisywaniem adresów i telefonów z kolejnych kalendarzyków, kupiłam luksusowy (no tak, utracjusz ze mnie zeszytowy) notes Moleskine. Jest czarny i poza gumką w ogóle nie jest ozdobny, ale bardzo mnie pociesza fakt, że notes takiej samej firmy miał van Gogh, w związku z tym nie wyprowadzam się z niego od lat. A skoro mowa o van Goghu, to (zachowując proporcje) kupiłam sobie niedawno szkicownik (bo miał śliczną okładkę)i codziennie (albo prawie) w nim szkicuję, kiedyś lubiłam rysować, mój tata ślicznie rysował, więc po trzydziestu latach przerwy wróciłam. W końcu skoro robię na drutach, czytam, prawie haftuję krzyżykami, kataloguję i organizuję, to chwila na szkicowanie też się znajdzie. 

I ostatni, co nie oznacza, że najgorszy to notes ogólny. Od lat mianowicie wiedziałam, że kalendarze to nie dla mnie, nie zapisywałam w nich 80% kartek, rok mijał, kalendarz do wyrzucenia. Z karteczkami nie umiem, więc byłam bardzo niepocieszona. Aż w końcu znalazłam rozwiązanie (znowu po latach, ale ja jestem nie bez powodu alezaraz@).


Kupiłam sobie w imieniu wnucząt i spersonalizowałam, czyli urządziłam się w nim wygodnie. Mam ozdoby, mam wklejony kalendarz, mam kieszonkę na karteczkę z zakupami (bo wiadomo, wygodniej na zakupy iść z karteczką niż z notesem, a przez pandemię nabrałam niechęci do korzystania z telefonu na zakupach), mam rachunki i rzeczy do załatwienia. Mam też muzykę, jaka mi się podobała, bo wiadomo, przeważnie to Dimash, ale nie zawsze. 




 
Bardzo dumna jestem z kieszonki zrobionej z pudełka po skarpetkach :D


Mogę tu wklejać kawałki papierów do prezentów, widokówki czy opakowania po cukierkach. Chociaż Czajkomąż mnie straszy, że opakowania po cukierkach mogłyby się nie zmieścić. No nie wiem, na razie odstawiłam się od cukru. 
- Że też ci się chce - powiedziała koleżanka na widok moich dokonań zeszytowych i zdobniczych. No tak, zawsze mi się chce kiedy w grę wchodzą rzeczy miłe i przyjemne dla oka. Czego sobie i Wam serdecznie życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

Ps. Bajki zakładałam bardzo bajkową zakładką, która już kiedyś była, ale to nic nie szkodzi.



23 komentarze:

  1. Dzień dobry. Przeczytałam z zapartym tchem. Piękna opowieść o chwytaniu chwil i umieszczaniu ich w uroczych zeszytach. Tam mieszkają, oglądane, pielęgnowane, stają się wspomnieniami. Życzę kolejnych i kolejnych zeszytów. Serdecznie pozdrawiam. J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry! Dziękuję bardzo i cieszę się, bo strasznie się rozgadałam :)

      Usuń
  2. Pięknie to opisałaś,Czajko.
    Też lubiłam sklepy papiernicze i zapach księgarni (i zapach w aptece Herbapolu;)
    Swój pierwszy notesik dostałam od Taty na Dzień Kobiet,a miałam coś z osiem lat i poczułam się bardzo dorosła;) Miał śliczny niebieski kolor, format trochę mniejszy od zeszytu i długo nie mogłam się zdecydować na jaki cel go przeznaczyć.Gdy wreszcie coś wpisałam niewyrobionymi kulfonami a błędy korygowałam przekreśleniem X danej litery poczułam,że nie współgra to z pięknością notatnika;)
    Od tamtego czasu miałam wiele zeszytów i notesików,wywalanych przy okazji porządków,czasami znajduję jakieś stare kalendarzyki z telefonami dawnych znajomych( ehhh, nostalgia ogarnia człowieka), ale ten pierwszy pamiętam jak dziś.
    I jeszcze lubię papier biblijny w swojej Biblii, jest cieniutki prawie jak przebitka a jednocześnie nieprzezroczysty i mocny, całą książkę można zwinąć w rulon.Fenomen, bo mam inne Pismo, ale ciężkie jak cegła.
    Teraz rzadko coś zapisuję, wszystko jest w internecie, najbardziej mi odpowiadają notatniki kropkowane.
    Zdrówka i nowych pomysłów.
    Hanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, tak, określenie celu jest bardzo ważne. Też mam zawsze przemyślan cel i uważam, że przeznaczeniem zeszytów jest ich zapełnianie, więc też trochę odczuwam dyskomfort wynikający z rozbieżności estetyk, ale szybko się z tym godzę. W miarę, bo w moich cytatowych zeszytach mam tylko chyba jeden albo dwa błędy, tak bardzo uważam.
      Śliczna historia, ja niestety pamiętam swój pierwszy niekupiony notesik, rodzice się nie zgodzili, mama uważała (słusznie), że zapiszę dwie strony i pójdzie do śmieci. Ale on miał rozkładane okładki, kieszonkę i długopisik i obiecywał całe mnóstwo bliżej nieokreślonych zapisków i notatek. I pewnego dnia mama wróciła z pracy wołając już od progu, że coś dla mnie ma. Pobiegłam z taką radością, a to była książka z bajkami. Śliczna, ale moje rozczarowanie było wielkie i tak sobie myślę, że czasem wobec dzieci nie warto się kierować rozsądkiem.
      Ja teraz mam już tylko te, stare powyrzucałam dawno.
      Moja Biblia też ma taki cieniutki papier, ale, niestety, jest trochę prześwitujący.
      Dla mnie Internet jest za wielki, wolę jednak w zeszycie. I lubię pisać ręcznie cały czas.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie!

      Usuń
  3. Ale się uśmiałam:)))) W niektórych aspektach jestem do Ciebie podobna, w innych wręcz przeciwnie ale patrzymy w tym samym kierunku:)))))
    Pozdrawiam, Maria2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To najważniejsze! Uśmiech i jeden kierunek. :) Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie!

      Usuń
  4. Kiedyś wyłapywałam tyle między nami podobnych cech, aż mówiłam mężowi, że mam blogowa bliźniaczkę. A dzisiaj zrozumiałam jak jesteś prawidłowo ustosunkowana do "katalogowania" ważnych wydarzeń i rzeczy, a mnie akurat tego brakuje. Czytając Twój post omal nie spłonęłam ze wstydu, bo mój notatnik dziewiarski, to istny brudnopis nad brudnopisami, w którym już sama momentami nie mogę się połapać, a wyrzucić też nie mogę, bo mam tam tłumaczenia niektórych wzorów. Tylko od stycznia, kiedy wpadłam w szał "skarpetkodziergania" zaczęłam zapisywać wszystko o konkretnej parze, aby przy chęciach móc powtórzyć, ale zeszyt był przypadkowy, który jak to u byłej nauczycielki został ze starych zapasów. Ale czuję, że coś będę próbowała naprawić, bo Twój wpis stał się dla mnie bodźcem do działania. Mam wielką nadzieję, że wnuczka odziedziczyła po babci wszystko, co najlepsze i kiedyś będzie Ci bardzo wdzięczna za taką spuściznę. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Honoratko, tu nie ma w ogóle się czego wstydzić, Makunka na przykład pięknie robi na drutach a nie zapisuje w ogóle nic, moja koleżanka próbowała zapisywać tytuły przeczytane i stwierdziła, że to u niej się w ogóle nie sprawdza. Twoje zeszyty są użytkowe i spełniają swoją rolę.
      Ja od dawna miałam potrzebę takiego ozdabiania, sprawia mi to przyjemność, więc chętnie to robię.
      Mam nadzieję, że się zainspirujesz, ale nic wbrew sobie. :))
      Och, żebyś Ty widziała oczy mojej wnuczki, jak przeglądałyśmy u mnie wstążki! Jakby była w skarbcu :D
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  5. Ha, myślałam, że tylko ja mam takiego fioła zeszytowego w wieku średnim ;) Ale daleko moim zeszytom do Twoich cudów! Zwłaszcza ten ogólny bardzo mi się spodobał. I próbki włóczek :) Ja książki przeczytane spisywałam od lat, ale przeniosłam się do bloga internetowego, bo tam łatwiej wyszukać konkretny tytuł i można wkleić zdjęcie okładki, a często to właśnie po okładce kojarzę książkę ;) W sierpniu chyba znajoma "sprzedała" mi pomysł Dziennika wdzieczności-polecam bardzo do kolejnego zeszytu! Warto zapisywać zwłaszcza to, za co się jest wdzięcznym sobie, co dobrego robimy same dla siebie, bo to umyka bardzo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, widać zeszyty mają moc:))
      Ja teraz wpisuję w tej swojej aplikacji, ale z zeszytu nie zrezygnuję, chociaż ma ponad 1000 pozycji i długo się go przegląda. Na szczęście nie mam potrzeby za bardzo, rzadko chcę coś sprawdzić.
      Tak, słyszałam właśnie o tym Dzienniku, ale ja to mogę praktykować właśnie w tym notesie ogólnym:)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. Zazdroszczę wielce takiej pięknej organizacji kuchennej! U mnie na razie wszystko w szafkach i szufladach na przysłowiowej kupie, bo mam za mało miejsca do przechowywania a za dużo wiktuałów... Są widoki na zmiany, może wreszcie ruszymy niebawem z remontem mieszkania po rodzicach, a tam miejsca będzie dużo więcej.
    Ja też uwielbiam zeszyty, notesy, szkicowniki (i inne przybory papiernicze)! Niestety, częściej je kupuję niż wypełniam treścią, nigdy nie pisałam pamiętników i jakoś nie miałam pomysłu co mogłabym w tych zeszytach zapisywać, ale kupowałam je dla pięknych kartek, okładek. Ostatnio dużo czytam o przelewaniu do dziennika myśli i wrażeń bez konkretnego tematu czy celu, podobno ma działanie terapeutyczne, coś na kształt medytacji, muszę spróbować w jednym z moich zachomikowanych notesów. *^v^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Jak za mało miejsca to małe szanse na organizację, pozostaje upychanie. No ale jak Ty gotujesz zaawansowanie! Ja potrzebuję tylko makaron, mąkę i płatki owsiane :) Trzymam kciuki za udany remont.
      A ja o Tobie myślałam, kiedy wyciągałam te swoje zeszyty i o Twoich cudnych japońskich szkicownikach. No i o bullet journalach u Pimposhki. Codzienne zapisywanie ponoć właśnie jest bardzo zdrowe dla mózgu też. Tak jak spacery. Koniecznie zapisuj dla swojego dobra i dla dobra notesów, bo puste notesy smutne są. Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
  7. I jak ci się sprawdza Bomull Lin? Bo muszę przyznać że marzyłam o letnim rustykalnym sweterku z trochę steampunkowym szykiem i włóczka sie wydawała idealna, ale jak wzięłam do ręki to się trochę zlękłam. Bardziej to twarde niż konopny sznurek i nie wiem, czy dałabym radę przerobić nie mówiąc o noszeniu. Czy to jakoś mięknie w robocie albo praniu? Jeśli chodzi o przybory papiernicze to odczuwam głęboko brak sklepów papierniczych tu gdzie mieszkam. Wszystko tego typu można kupić w księgarniach, ale wybór ograniczony, więc generalnie online a tam nie ma takiego poczucia że jakieś fantastyczne odkrycie jakiś notes nad notesami czai się za rogiem. Z drugiej strony - nigdy nie wytrwałam w prowadzeniu żadnego pamiętnika ani zapisków, więc sama już nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przerabianiu jest okropny, jak szpagat, odwija się z palców, nie chce włazić w oczka, nie mogłam się doczekać, kiedy skończę. Robiłam chyba dwa razy wolniej.Ale jednocześnie ma ten niepowtarzalny lniany urok. Jeszcze tylko muszę mu zrobić dekolt i wsadzam do prania. Powiem wtedy czy mu pomogło.
      Ja mam już z Bomull-Lin czarny sweter, jest raczej lejący, troszeczkę mnie gryzie (ten beżowy zupełnie nie), ale w ogóle nie pamiętam czy ten czarny też był taki sztywny w robieniu. W każdym razie chyba warto się pomęczyć, bo to ładna, rustykalna i trwała bardzo włóczka.
      U mnie też jest mniejszy wybór w stacjonarnych sklepach papierniczych niż w sieci. No, Empik ma sporo ale i tak mniej.
      Raczej nie ma sensu przymuszać się do zapisków, jeżeli nie czujemy takiej potrzeby. U mnie problem nie wynikał z trwania w systematyczności, bo od zawsze jednak coś zapisuję, tylko z tego, że ciągle pojawiało się coś ładniejszego i porzucałam stare. No a teraz mam wszystkie notesy takie, że czuję się w nich osiedlona na stałe. :))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Nie nadążam z życiem i komentowaniem tego, co bym chciała, więc odniosę się chociaż do części.
    Uwielbiam porządkować dokumenty. Po prostu uwielbiam, zawsze znajdzie się coś do wyrzucenia, coś do pośmiania, coś do mrożących krew w żyłach wspominek... Mówiąc krótko - świetna zabawa i cudowny odstresowywacz. Natomiast mój Mąż nie cierpi tego zajęcia tak, jak tylko można tego nie cierpieć, nawet zaproponowałam Mu, że ja z przyjemnością posprzątam w Jego papierach, na co w końcu się kiedyś zgodził, bo początkowo nie mógł uwierzyć, że mi naprawdę sprawia to frajdę. Jednakże nie wszystko mamy jeszcze zrobione, bo nie da się tego zrobić bez konsultacji z właścicielem dokumentów i niezbyt często na to czas poświęcamy. Bo to trzeba odchorować i trzeba czasu, by nabrać sił na następne zapasy :) Ale efekt jest taki, jak u Ciebie - to do mnie przychodzi zapytać, gdzie są Jego świstki :)))
    To już teraz szybko i krótko: ja też kocham zeszyty. Oraz notesy, ale takie ładne, a nie byle jakie. Także z wielką radością, och z wielką przeczytałam Twój tekst, obejrzą zdjęcia i na pewno jeszcze tu wrócę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mamy tak samo! Nieraz potrafiłam wstać o czwartej nad ranem z pomysłem ulepszonej organizacji i od razu wcielać go w życie :))
      Cieszę się ogromnie, że Ci się podobało, dziękuję i zapraszam! Uściski!

      Usuń
  9. Wow! Bo na więcej słów mi brakło. Pod takim jestem wrażeniem. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czajeczko, ja też kocham zeszyty :) W naszym gronie myślę, że nie jesteśmy odosobnione. Od dzieciństwa prowadzę zeszyty z tytułami przeczytanych książek, mam też z przepisami i taki codziennik, bo kalendarzy też nie lubię. I jeszcze kilka innych zeszytów (największa pamiątka to zeszyt z chóru) i trzymam je w specjalnej szafce w regale. Nie wolno nikomu w tej szafce niczego dotykać i zmieniać, bo mogłoby nie wrócić na miejsce. Ech, chyba dzisiaj znowu sobie pogrzebię w zeszytach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja strasznie żałuję, że nie prowadziłam zeszytu przeczytanych książek, ale gdy byłam dzieckiem, to myślałam, że będę pamiętać. No i kiedyś nie było ładnych zeszytów.
      Śliczna ta Twoja szafka musi być. :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz