wtorek, 31 stycznia 2023

Rozmach renesansowy w hobby i nie tylko

 


Ten, by użyć słów Graftona, "linoskoczek autokreacji" walczył z demonami depresji. Mówił, że wiosna i jesień wpędzają go w melancholię, gdyż patrząc na obfitość kwiatów i owoców, czuje, jak mało stworzył w życiu. "Battista - zwracał się do siebie - teraz twoja kolej obiecać ludzkości jakieś owoce". Również Leonarda prześladowało poczucie niespełnienia, będące negatywną stroną renesansowej ekspansywności. Jeśli możliwości jest nieskończenie wiele, ich spełnienie może być co najwyżej cząstkowe."

Leonardo da Vinci Lot wyobraźni, Charles Nicholl

Współcześnie rolę renesansu w dziedzinie ekspansywności spełnia doskonale Internet i też można się przygnębić nawet nie będąc Leonardem, że jest tyle możliwości a czasu cały czas jest tyle samo a nawet jakby mniej. Pierwsze dwa miesiące mojej wolności od etatu spędziłam w lekkim nadmiarze planów i chęci oraz zainteresowań. 


  A potem przemyślałam wszystko i ustaliłam, że nie muszę przerobić kilometrów moich włóczek w tydzień, nie muszę spruć nienoszonych swetrów i zrobić z nich noszone w drugi tydzień, nie muszę od razu wyhaftować trzech obrazków (taaak, bardzo nabrałam chęci na haft krzyżykowy po tym jak przywiozłam kilkanaście haftowanych poduszek z mieszkania po teściowej, no i moje babcia ze strony taty pięknie haftowała), które dostałam pod choinkę, nie muszę zrobić w minutę albumu fotograficznego i nie przeczytam wszystkich swoich nieprzeczytanych książek w miesiąc.

Wzięłam głęboki oddech, pocieszyłam się, że nie jestem Leonardem, cała ludzkość na mnie nie czeka i mogę sobie uprawiać swoje liczne hobby powoli, przyjemnie i niespiesznie. Postanowiłam też do gatunku hobby wliczyć gotowanie smacznych, oryginalnych i pożywnych obiadów (skoro jestem uwolniona od etatu), ale na razie się to nie udało i dalej je gotuję z niechęcią. Pooddychawszy głęboko,  pocieszywszy się i zmotywowawszy, wyszłam ze stuporu i melancholii. W pierwszym kroku skończyłam legginsy. Moja babcia ze strony mamy na widok mało porywających wełnianych reform albo peerelowskiego paltota zawsze mówiła - najważniejsze, że ciepłe. Tak jakoś mi się to skojarzyło, kiedy spojrzałam na moje świeżo wydziergane milionami oczek legginsy:


 Zestaw kolorów jest nieco ponury, włóczka bardzo gryząca, ale legginsy są naprawdę ciepłe, a spod sukienki wystaje mi tylko część bordowa, która nie jest najgorsza. Na pocieszenie przyszyłam sobie guzik dla zorientowania przodu (wiadomo, że najgorzej zawsze odróżnić przód od tyłu)


i wciągnęłam gumkę. Legginsy są mniej więcej na temperaturę poniżej 10 stopni Celsjusza, ale i tak chodzą mi po głowie kolejne, może z bardziej wyrafinowanej wełny i w warkocze, Nadmiar nadmiarem, ale nie ma co we wszystkim się ograniczać. Zaraz po przyszyciu guzika, zaczęłam planować morze malutkich skarpetek i wyrafinowanych sweterków i wtedy nagle okazało się, że wnuczka wyrosła ze swojego kocyka. Powstało zapotrzebowanie na nowe kocyki - tym razem prawie pełnowymiarowe i dwa, bo przecież jest wnuczka i wnuczek. Ucieszyłam się, że wreszcie może uda mi się wyrobić wszystkie zapasy Merino


którego od kilka lat w ogóle nie ubywa, mimo że zrobiłam z niego kocyk w warkocze, koc w kwiatki, sweter w cegiełki i pięć czapek. Trudno przewidzieć na tym etapie, mam dopiero 30 centymetrów pierwszego, robię wzorem tkanym, który jest bardzo włóczkożerny, więc nie wiem, liczę się z koniecznością dokupienia kolorów. Naprawdę, nie wiem co to Merino w sobie ma - jakieś tajemne moce pączkowania chyba.


Na zdjęciu widać drut z zestawu Mindful, co się wiąże z moim przejściem na emeryturę, otóż bowiem miałam takie szczęście, że zostałam obdarowana zarówno od kolegów i koleżanek jak i osobno od zarządu. Zarząd w swojej dobroci obdarował mnie kuponami na książki oraz hojną premią. No i pomyślałam sobie, że warto właściwie zamiast trzymać premię na kupce kupić sobie coś, co będzie miłe i wdzięczne. No i pomyślałam, że nie mam zestawu drutów, bo nigdy nie ośmieliłam się wydać tylu pieniędzy naraz na hobby. Oczywiście, jak to z takimi oszczędnościami bywa, są one złudne, bo i tak wydałam dużo więcej na pojedyncze druty niż gdybym na początku drogi dziewiarskiej zacisnęła zęby, przebolała duży wydatek i kupiła zestaw. No i jak nie teraz to kiedy. Nasłuchałam się zachwytów nad obrotowymi żyłkami, nad schludnym przechowywaniem, nad wygodą, więc zamknęłam oczy i podjęłam decyzję. Kupiłam dwa zestawy, bo jak prezent od zarządu, to nie ma co skąpić. 


Dorzuciłam też automatyczną miarkę (czyli centymetr krawiecki) i naprawdę, warto było - ile zaoszczędzę godzin unikając żmudnego zwijania to trudno sobie nawet wyobrazić. 

Do zestawu dołączone są milusie gadżeciki, w tym nożyczki idealne na podróż, bo składane


Powiem tak - rzeczywiście obrotowe żyłki to rewelacja. Wymiana drutów bajecznie prosta, już nie muszę grzebać za każdą zmianą rozmiaru w moim kłębowisku. Kłębowisko miałam niby uporządkowane i zorganizowane, ale uniknąć rozplątywania się nie udało do końca. Zestaw króciutkich drutów kupiłam głównie ze względu na etui, bo moje króciutkie tam się zmieściły też (na zdjęciu widać jeden z czerwoną żyłką). I kiedy tak patrzyłam na te zestawy i patrzyłam, to pomyślałam, że będę jeszcze korzystać ze starych swoich drutów, które też fajne są i drewniane niektóre, a niektóre kolorowe i są do czapek i do rękawów, ale że już nie chcę wyplątywać ich ze spinek i wydłubywać z plastikowych etui. 




Jak pomyślałam, tak zrobiłam, chciałoby się napisać, ale na razie tylko pomyślałam. Uszyję sobie etui. Trochę mi zajęło rozpracowanie systemu jaki byłby najwygodniejszy i doszłam do wniosku, że dla każdy rozmiar drutów będzie osobne etui (proste w konstrukcja, bo ja nie jestem wybitna w szyciu), zrobiłam na razie prototyp i o postępach będę relacjonować w następnych odcinkach. 
Tymczasem zrobiłam porządek w drutach skarpetkowych, które przechowywałam w materiałowym organizerze (kupionym dawno dawno temu), ale w którym miałam zawsze bałagan. Bałagan oczywiście tworzył się nie sam ale z nadmiaru i z nieopisania. Jednak opisy w porządkowaniu to rzecz kluczowa.
Nadmiar zlikwidowałam przez przeniesienie grubszych rozmiarów drutów do planowanego etui sarpetkowego (tym razem niekupnego ale własnoręcznie uszytego), a opisy na razie zrealizowałam prowizoryczne. Docelowo mają być haftowane, bo w sumie, jak już zrobię dwa kocyki, milion skarpetek, wyrafinowane sweterki, trzy haftowane obrazki, to mogę wyhaftować opisy do etui. Uff...



Oamtako i pomyśleć, że moja babcia ze strony mamy, która mnie nauczyła robić na drutach odróżniała tylko druty grube i cienkie. I miała chyba trzy pary. I długo, długo ja też funkcjonowałam w takim świecie. Nie wiedziałam, że są druty drewniane, bambusowe, metalowe, na żyłce 80cm, 100cm, duty 3,5mm duty 3,75mm, plastikowe, okrągłe i trójkątne. A także druty Yoga. Tak, zdecydowanie mamy obecnie kolejny renesans i dużo, dużo, dużo możliwości. 

A Leonardo? A właściwie jego biografia? Niestety, nie podobała mi się i to nie dlatego, że nie miała obrazków - popatrzyłam sobie na nie w Internecie, bo Internet to nie tylko zło samo, zalety też ma. Napisana moim zdaniem bardzo chaotycznie, wiele razy autor się powtarzał, co budziło zamęt, tym bardziej, że podał do wiadomości wielkie mnóstwo domysłów, co też budziło zamęt, nieraz wolałbym nawet żeby coś zmyślił, jak Stone w "Udręce i ekstazie". Bo o Leonardzie wielu rzeczy nie wiemy, to ironia w sumie, że zachował się spis ile miał garnków i patelni, jakie miał książki a nie zachowała się informacja kogo przedstawia Mona Lisa. Książkę więc przeczytałam z trudem i powoli (zajęło mi to ponad trzy tygodnie) i pomyślałam sobie, że w sumie szkoda, że zajmował się tyloma rzeczami, projektował kurki w łazience księżnej, ozdabiał zegary w klasztorach, projektował miasta idealne i idealne klatki schodowe, wielu rzeczy nie skończył, ale że był genialny, to skończyli za niego inni - na przykład nie tak dawno skończyli konia, którego Leonardo miał odlać z brązu. Szkoda też, że obrazy tak bardzo niszczeją i w sumie nie wiadomo już jak wyglądały one naprawdę. Nam pozostały tylko prześwitujące przez brudne werniksy cienie. 
No ale, zajmował się tym, co mu sprawiało przyjemność czego sobie i Wam serdecznie życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

PS. Lot wyobraźni zakładałam zakładką średniowieczną i wyobrażałam sobie, że to Leonardo jedzie ze swoimi książkami z Florencji do Mediolanu. 

 

26 komentarzy:

  1. He he uśmiałam się z Twojego wyścigu z czasem i oczekiwaniu szybkich owoców.Też tak miewam,choć z wiekiem coraz rzadziej i bardziej teoretycznie niż w praktyce.Ale niestety trzeba odczekać aż owoce dojrzeją, jak w przyrodzie. No i jestem pełna podziwu dla systemu posegregowania drutów, dla mnie wyglądają jak testery elektryczne;)
    A stupor nie taki zły, czyż to nie Fryderyka II Hohenstaufa nazywano stupor mundi czyli cudem świata? Pierwszy człon nazwy już masz;)
    Też nie lubię,gdy książka mnie rozczarowuje.Kilka razy zdarzyło mi się pyrgnąć takim dziełem, czasami zawodzi sam autor a czasami tłumaczenie jest nie do przełknięcia, jak z translatora google.
    Wszystkiego dobrego,Czajko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hanna, nie loguje mnie.

      Usuń
    2. Tak, bo ja nierozważnie pozazdrościłam naturze, że ona tak owocuje w obfitości, ale przecież całą zimę i wiosnę na to pracuje. Zatem po kolei sobie działam teraz. Chociaż album i spis książek to już bym chciała mieć. Hyhy, no druty z nazwy też bliskie elektryce są, to prawda.
      Zauważyłam ostatnio, że coraz rzadziej trafia mi się jakiś książkowy niewypał i też zdarza mi się nie kończyć. Tu brnęłam z ciekawości no i trochę samego da Vinci cytował, to było fajne. Hm, stupor mundi, kto by pomyślał:))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Kiedy czytam o twojej emeryturze, przypominają mi się spotykane w plenerze koleżanki, które cieszą się z jej uroków. I twierdzą, że są bardziej zajęte, niż kiedy pracowały i mają tyyyle pomysłów, które realizują, na które nigdy nie miały czasu.
    Zbiory merino masz całkiem słusznych rozmiarów, nie mówiąc o liczbie drutów. Oszałamiający widok! Mnie się wydawało, że mam dużo, a jednak nie...
    Jeśli chodzi o biografie, to czasami mam z nimi problem. Bardziej lubię taką formę, jaką tworzył Stone, czyli zbeletryzowaną opowieść o kimś, jak o Michale Aniele w Udręce i ekstazie. Kiedy czytam biografię i jest w niej mnóstwo faktów, dat, nazwisk, a nie ma w niej duszy, nie ma w niej człowieka, to się męczę. Parę miesięcy temu czytałam biografię Marii Skłodowskiej Curie, napisanej przez jej córkę i byłam zachwycona. Ewa pokazała w niej kobietę, matkę, człowieka, a dopiero na tym tle jej dokonania.
    Czekam na twoje kolejne etapy odgruzowywania, ustawiania, układania w ramy twojego nowego życia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, z nadmiaru pomysłów właśnie się robi brak czasu. :)))
      No tak, zbiór drutów powstawał przez kilkanaście lat, więc trochę jestem usprawiedliwiona. Już od długiego czasu nie dokupowałam, mam wszystkie rozmiary i długości, ale z tych zestawów jestem naprawdę bardzo zadowolona. No i jak mi się zdarzy kilkanaście robótek naraz, to mi nie braknie. Co prawda nie lubię mieć za dużo pozaczynane i nie wychodzę ponad dwie. No dobrze, trzy.
      Ja też wolę zbeletryzowaną, nawiązuje się wtedy taką osobistą więź, ale nie mam nic przeciwko takiej, tylko trzeba ją napisać porządnie i z werwą. To już kwestia czy się umie opowiadać czy nie. O tak też uwielbiam tę biografię Marii, chociaż ponoć trochę posągowa.
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ja też gotuję zdrowe posiłki bez przekonania.... jak to zmienić? (Pimposhka) też mnie nie loguje, już nawet przestałam próbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, próbowałam już wszystkiego - wyremontowałam kuchnię, kupiłam TM, zaopatrzyłam się w fajne książki, ozdobiłam sobie zeszyt z przepisami, co z tego - zawsze jak idę do kuchni to się czuję jak na galerach i jak najszybciej chcę wyjść. Najlepszym rozwiązaniem byłby kucharz, ale te czasy już minęły. :)))) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Hmmm. Ja tam lubię gotować. Ale to przez to, że bardzo lubię smacznie zjeść. I zdrowo też, więc to takie wyzwanie, żeby było i zdrowo, i smacznie, bo zdrowo a niesmacznie już mnie nie interesuje.
      Może jakoś się przekonasz? A może zrób sobie konkretną przerwę od kucharzenia?

      Usuń
    3. Ze mną to samo jak o kuchnię chodzi. Nic nie pomaga. To ja, Gackowa.

      Usuń
  4. Ale się uśmiałam z Twego kłębowiska! Moje wygląda podobnie ale mam jakby jeszcze więcej od Ciebie drutów bez żyłki. Wszystkie moje koleżanki znoszą mi w spadku po swoich mamach, teściowych i ciociach. No to przyjmuję bo też bym chciała żeby kiedyś ktoś moje przyjął. Ja też od niedawna jestem na emeryturze i też rozsadzają mnie pomysły, cieszę się więc, że nie jestem sama:) Też nie lubię gotować, miałam nadzieję, że to się zmieni właśnie na emeryturze ale póki co jest jeszcze gorzej niż było. Przeszłam więc na pudełka i sobie chwalę bo codziennie mam prawdziwy obiad!
    Pozdrawiam, Maria2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bez żyłki mam jedną parę, widocznie reszta się już zupełnie nie nadawała. Bez pomysłów to sobie nie wyobrażam, bardzo łatwo byłoby wpaść w telewizyjne otępienie. Ja się cieszę przede wszystkim z tego, że mogę dużo więcej czytać i to nawet nie chodzi o czas, ale o to że odpadło mi siedzenie przed komputerem i oczy mam wypoczęte. :)
      No tak, pudełka to jest rozwiązanie, co prawda mój mąż na pewno by nie jadł, więc nie dla mnie. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Przeczytałam i prawie zobaczyłam siebie przed półtora roku. Szczerze uśmiałam się z Twoich chęci kucharzenia, bo i u Ciebie i u mnie zawsze na pierwszym miejscu będą książki. Uważam, że szkoda czasu na czary w kuchni, strawa duchowna jest o wiele ważniejsza. A już zbiory drutów... Chyba na każdy kłębuszek masz osobną parę drutów, posiadam gdzieś piątą część Twoich zasobów. Życzę czerpać radość z tej wolności rozporządzania czasem. Rób to na co masz ochotę, ale bardzo czekam na Twoje hafty. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, moje pierwsze przypalone ziemniaki były właśnie przez książki. :)) Zazdroszczę osobom, które pasjonują się gotowaniem, na ale trudno, każdy ma inaczej. Drutów trochę się zebrało, ale każda para była używana. Nie powiem, że każdą znam po imieniu ale prawie. Na hafty mam ogromną chęć, trochę się boję, bo nigdy nie haftowałam. W podstawówce chyba no i wnuczki imię na cichej książeczce, ale to był haft bardzo umowny. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. O jakie niesamowite zasoby! I drutów, i włóczek.
    Wspaniale, że masz więcej czasu na uporządkowanie i zagospodarowanie tych ilości dobra wszelkiego.
    U mnie panuje jednakowoż lekki bałagan i pewna obsuwa czasowa, taka jakby rozbieżność pomiędzy chęcią czynu, a samym czynem.
    Ale dzięki przeczytaniu Twego wpisu, wczoraj udałam się do pracowni i skróciłam 2 pary spodni, które czekały na tą akcję o ho ho, ile to już miesięcy, nie napiszę, bo mi wstyd. Ale po zastanowieniu się, było tych miesięcy więcej niż 12. A po zastanowieniu się uczciwszym, to ta jedna para spodni bez skrócenia była noszona przez lat parę.
    I tak kupa ciuchów do przeróbki nieznacznie się zmniejszyła. Nie ma to jak właściwa motywacja: Czajka + Leonardo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozbieżność między chęcią a czynem to prawdziwie odwieczna zmora. Bardzo się cieszę, że zostałaś zainspirowana! Ja ostatnio bardzo się staram kończyć to, co zaczęłam; taka prosta reguła - myj swoją miskę po ryżu - tylko tyle, a czasem nawet z tą miską nie wychodzi. Też chodziłam pół roku w swetrze z niepochlebnymi nitkami, a jedne skarpetki nawet wyprałam z takimi i zrobił się kłąb. Niedawno usiadłam, pochowałam, zajęło mi to dwie godziny. Czemu się takie rzeczy odkłada? Nie wiem, ale to niezdrowe, jakby powiedział psycholog- niepozamykane figury.

      Usuń
    2. Taka prosta reguła - tylko dlaczego ona nie chce się zastosować???

      Usuń
    3. Też to dla mnie niepojęte.

      Usuń
    4. Pierwsze dwie pary dokończone, plus jeszcze dwie. Następne znaleziska wyłowione z pudła i czekają na kolejny moment natchnienia. Prę naprzód z szybkością światła! ( Czy światło w zimie porusza się wolniej? :-) )

      Usuń
  7. I po co ty napisałaś o haftowaniu obrazów, ja się pytam? Po co? Moja artystyczna dusza, przez lata zmuszana do milczenia, od razu to wyłapała w Twoim wpisie i już mi nie daje spokoju ;) Zaraz zacznę szukać w Internecie obrazów do haftowania, bo kiedyś, dawnooo temu-uwielbiałam krzyżyki!
    Zapasy włóczek i drutów oszałamiające! Ja jestem na etapie posiadania dwóch par drutów i błogiej nieświadomości, ileż jest ich rodzajów i rozmiarów ;)
    A co do czasu i zachłanności-tak to już jest, że po tak długim czasie "uwięzienia" w pracy na etacie, jak się już człowiek wyrwie, to chce się nacieszyć, wchłonąć jak najwięcej. Ja póki co mam tak na urlopie-chciałabym w dwa tygodnie upchnąć wszystko! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, obrazki są przecudne 😍😍
      Hyhy, jak moja pani fryzjerka oglądała u mnie druty, to też miała dwie pary. Teraz ma tyle co ja.
      No właśnie tak sobie też pomyślałam, że zawsze na urlop zabieram trzy razy tyle co zdążę przeczytać i przerobić 🤭
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. O, jak pięknie druty posegregowane i jak pięknie w takim porządku wyglądają, chociaż multum ich. Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Dużo łatwiej się teraz z nich korzysta :) Pozdrawiam gorąco:)

      Usuń
  9. Piękne zbiory! I wełenki i drutów :). Ja co prawda niczyją babcią jeszcze nie jestem, ale sama pamiętam z moich dziewiarskich początków, gdzieś w ogólniaku, że miałam druty "cienkie i grube" :))). Tak konkretnie to cienkie były chyba 3 albo 2,5, a grube 6. Potem powoli przybywało rozmiarów, ale tak bez szału, na studiach miałam już druty z żyłką i to była rewelacja, bo fajnie się tym operowało pod pulpitem w trakcie wykładu. A potem nadeszła era internetu i nauczyłam się dziergać od nowa, czyli tak bardziej profesjonalnie, od góry i na okrągło bez zszywania itd, oraz wpadłam w szpony dziewiarskiego lobby, czyli szał zakupów włóczkowych i drutowych. I wtedy kupiłam zestaw Hiya-Hiya z obrotowymi żyłkami i już nic lepszego chyba mnie nie spotka :). I też się zapytam: po co o tym haftowaniu napisałaś? Mało mi innych zajęć na emeryturze? Teraz mam zagwozdkę - haftować czy dziergać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Mój zapas drutów jest teraz wreszcie wystarczający, chociaż nigdy nie nie wiadomo do końca. Ach, tak, gdybym dziesięć lat temu wiedziała tyle co teraz, też kupiłabym Hiya-Hiya - mam kilka drutów tej firmy, ale teraz nawet o nich nie pomyślałam, tak mi w głowę wszedł ten turkusowy zestaw. No, tańszy jest dwukrotnie chyba, na szczęście żyłki nie odkręcają się, tego się trochę bałam. No i gładko włóczka się przesuwa, nie haczy.
      Najzdrowiej chyba jest na zmianę, żeby ręce były obciążane w zrównoważony sposób i żeby pracowały różne mięśnie. :D Kolory w haftach są obłędne.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  10. Zapasy włóczek też mam ogromne i niestety coś ciągle kupuję, bo jest super okazja. Pomysłów w głowie miliony. Czas generalnie mam, ale nadal pracuję i dużo ćwiczę, co pochłania czas. Na szczęście do pracy bardzo blisko.
    Gotować nie znoszę, ale gotuję bo wierzę z całego serca ,że żywienia jest najważniejsze aby być zdrowym i sprawnym . Czasem mam wrażenie że trochę sobie obrzydzam to gotowanie. Może nie powinno się mówić,że nie znoszę gotować. Na szczęście mój mąż dużo sam gotuję. Jemy bardzo prosto, ale nadal to pochłaniacz czasu.
    Też w czasach młodości miałam tylko dwie pary drutów i wszystko na nich robiłam. Teraz mam trzy zestawy Hiya- Huta, uwielbiam te druty, są dla mnie najlepsze.
    Też myślę często o haftowaniu, ale ubrań. Przywiozłam z rodzinnego domu, po śmierci rodziców,cały worek różnych mulin ( chyba tak się nazywały nici do haftu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zapasami często tak jest, że brakuje akurat tego na co ma się chęć. No i dochodzą ciągle nowe pokusy - ja na przykład oglądam dużo podcastów i można zwariować od tych wszystkich włóczek. Ratuje mnie (poza rokiem bez zakupów), że dużo oglądam amerykańskich i kanadyjskich i te włóczki u nas są raczej niedostępne.
      Nastawienie jest ważne, ale póki co nie umiem się przesterować na gotowanie z chęcią. :(
      Tak, Hiya Hiya tak, ale ja lubię też drewniane druty i cieszę się w sumie, że mam takie różnorodne też.
      Fajne są teraz różne wzory do haftowania i haft znowu w modzie jest, co cieszy. Chyba muliny, ale pewna nie jestem. Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz