niedziela, 5 maja 2024

Czasem lato, czasem żyrandol

 "W lecie najdziwniejsze jest to, że mija tak szybko"

My na wyspie Saltkråkan, Astrid Lindgren


Wstyd się przyznać, ale z twórczości Astrid Lindgren w przepisowym czasie przeczytałam tylko Dzieci z Bullerbyn i Karlssona z dachu. Pippi poznałam w serialu, reszty nie poznałam, przestraszano może okropnym charakterem Karlssona, który do dziś pozostał najbardziej mnie irytującą postacią literacką.

Aż tu wtem bratnia dusza książkowa podrzuciła tę Wyspę, cóż było robić, nie czytało się za młodu, trzeba przeczytać na starość, pożyczyłam z biblioteki. I co to było za lato (a nawet chyba dwa lata i jedna zima). Zamaszyście nakreślone postacie, dużo wody w morzu i nie tylko, dużo mgły, dużo chodzenia wieczorami po mleko (kto pamięta czasy, kiedy na wakacjach mleko było u sąsiada a nie w Biedronce?), dużo humoru, trochę mało psa, ale wielki był, więc może nie bardzo się zmieścił. Mamy tu dziewczynki małe (ich działania w celach nażenienia panien starszych, a związane z żabami - prześmieszne i przeurocze - "Stina w ogóle ma głowę całkowicie zapchaną zaczarowanymi książętami, Kopciuszkami, Czerwonymi Kapturkami i nie wiadomo czym"), mamy dziewczynki starsze i najstarsze, mamy też dorosłych zaradnych, niezaradnych, dobrych, podłych, do wyboru. Na koniec mamy wielkie niewiadome, emocje i wzruszenia. No, przynajmniej ja się wzruszyłam chyba z dwa razy, to nietypowe, bo od czasu, kiedy płakałam nad śmiercią Winnetou, nad książkami płaczę sporadycznie. 

"Siedzieć sobie w ogrodzie w słońcu, jeść i czuć, że jest lato"

U nas lata jeszcze nie ma, czego zaletą jest, że nie mija szybko, zatem zamiast siedzieć sobie w słońcu oddawałam się różnym aktywnościom rękodzielniczym. Pierwsza aktywność związana była z ubiegłorocznym prezentem imieninowym. Otóż kilka razy nawinęła mi się przed oczy makieta księgarni. Kilka razy się opanowałam i nie uległam pokusie, ale jak zobaczyłam ją na żywo w Manufakturze, a dwa dni później dostałam jej zdjęcie mailem razem z zachwytami koleżanki, a były to terminy okołoimieninowe, uznałam to za przeznaczenie i znak, no i wpisałam na listę "O tym zawsze marzyłam" jak to mówi moja wnuczka mniej więcej przy co drugiej reklamie. Bąknęłam też, że to już będzie prezent na wszystkie imieniny dopóki makiety nie złożę. Bo tę makietę księgarni trzeba złożyć samemu. Prezent dostałam, zajrzałam do pudełka, przejrzałam dokumentację składania, obejrzałam dwa filmiki na Youtubie i tak minął rok. I wtedy się przestraszyłam, bo był już maj, moje imieniny za pasem, wizja imienin bez prezentu stała się zupełnie realna. Zatem w czwartek wyciągnęłam pudełko z makietą, puściłam sobie muzykę na nerwy, od męża wzięłam różne szczypce i obcinaczki i zabrałam się do pracy. 



Oczywiście, jako emerytowany elektryk, najwięcej problemów miałam z żyrandolem, w czasie jego składania nawet nie bardzo wiem, jaka akurat leciała muzyka; nie przeklinałam (no może raz), bo ja w zasadzie nie przeklinam. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że w tym żyrandolu są naprawdę cienkie druciki. Poza tym żyrandole potrafią być wredne, od razu mi się przypomina historia żyrandola w moim rodzinnym salonie, który wtedy jeszcze nazywany był dużym pokojem. Wprowadziłam się z rodzicami i z malutkim bratem, mama kupiła żyrandol pięcioramienny, żarówki do niego (czyli żarowe źródła światła, ale kto by tam tak długo wymawiał) nieprzesadnie dużej mocy. Tata podłączył przewody w kostce, włączył żyrandol, widać było różnicę między świeceniem a nieświeceniem, ale niezbyt wielką. Rodzice zdiagnozowali, że pięć żarówek sześćdziesiątek, to może zbyt mało, żeby oświetlać salony, mama pobiegła więc po nowy komplet. Podczas czwartych zakupów, kiedy moc żarówki oscylowała już w okolicach dwustu, sprzedawca uprzejmie się zainteresował, czy mama będzie oświetlać stodołę. Najwyraźniej więc diagnoza słabych żarówek nie była słuszna, został wezwany prawdziwy elektryk (ja byłam wtedy na szczęście w wieku nastoletnim, nie musiałam się jeszcze znać na prądzie). Prawdziwy elektryk popatrzył w kostkę, coś przełączył, żyrandol jak nie świecił tak nie świecił, elektryk zdiagnozował błąd instalacji i zalecił kucie w ścianach i w suficie. Został więc wezwany drugi elektryk (amator, ale bardzo zaprzyjaźniony), pogrzebał w kostce, w puszce, wyraził wątpliwość czy kucie w ścianach coś da, zalecił pogodzenie się z losem i tak minęło wiele lat, wyszłam za mąż, usiedliśmy w salonie i nagle mąż zapytał - co tu tak ciemno? Poszedł po taboret, rozkręcił kostkę, przepiął dwa, góra trzy przewody i nastąpiła iluminacja, żarówki w te pędy trzeba były wymieniać na mniejsze. Co prawda w tej historii żyrandol nie do końca jest wredny, ale dla mnie na zawsze pozostał podchwytliwy.

W każdym razie, po dniu walki, utraconych paznokciach, mój mini-żyrandol świeci z czego jestem niezwykle dumna. Złożyłam też meble i zostały mi tylko do sklejenia książki, obrazki, czyli same przyjemności dekoracyjne. Jedyne obiekcje, jakie żywię do tego rodzaju ozdób, to ich funkcjonalność, ponieważ mimo niezaprzeczalnego uroku, kurzą się, a odkurzanie takich maciupeńkich książek, obrazków i półek może nie być przyjemne, po trzech dniach wymyśliłam, że zrobię witrynkę antykurzową. W ramach prowadzenia journali (o journalach jeszcze będzie), zgromadziłam kleje, papiery, trymery, bigownice i obejrzałam miliony godzin o scrapowaniu, więc czułam się gotowa do dzieła. Przyznam, że z narzędziami jednak działa się lepiej niż bez (co można stwierdzić nawet przy obieraniu ziemniaków), więc po kilku godzinach witrynka była gotowa. Ma okna z folii, więc nie dość, że zapobiega kurzeniu ale dodatkowo nie wyklucza eksponowania. Moja ulubiona ciocia stwierdziła, że w Windsorze najwięcej ludzi zbiera się przy mini domkach. No, moja makieta to nie Windsor, ale też codziennie rano na nią patrzę, mimo że brakuje jej kilkaset książek. 

Makieta bez witrynki:


Makieta z witrynką:



Witrynka z tyłu też jest ozdobna:



Majówka minęła mi więc niepostrzeżenie, tym bardziej, że walczyłam też z plisą, mam już prawie pół, więc mało widać, ale dziurki na guziki już gotowe. W celu nadrabiania plisy odłożyłam z żalem mój sweter po domu, ten bowiem nie ma plisy i robił się bardzo szybko. No ale porządek w robieniu musi być.




Co mnie zresztą nie martwi, bo jak powiedział pan Melker na wyspie "nie powinno się martwić o dzień jutrzejszy, tylko cieszyć się dniem dzisiejszym. W taki słoneczny ranek jak ten - stwierdził - życie jest samą radością".
Ja więc też cieszę się plisą i dzisiejszym porankiem, czego i Wam życzę.

(Trochę co prawda czekam na deszcz, żeby bez wyrzutów sumienia nie chodzić na spacery, siedzieć w domu i kończyć biblioteczny stosik)
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!
PS. Biblioteczną Wyspę zakładałam reklamową zakładką, za to bardzo wiosenną w wyrazie. 




Razem z zakładką widać moją nową poduszkę do trzymania książek, na szczęście kot jest równie kupny jak zakładka i nie wymagał żadnych rękodzielniczych działań.

14 komentarzy:

  1. Lubiłam Saltkrakan jako dziecko bardzo. Jako dziecko podziwiałam Malin bez ograniczeń - byłabym jedną z tych irytujących dziewczynek chodzących za nią krok w krok i wpatrujących się z podziwem gdyby Astrid zechciała mnie napisać. Kiedy wróciłam i czytałam Malin myśląc że moja córka jest dokładnie w jej wieku mogłam już tylko współczuć. Oczywiście książka jest pogodna i szczęśliwa, Malin jest pogodna i szczęśliwa, ale człowiek za dużo czyta między wierszami na starość. Jeśli tak mało czytałaś Lindgren w dzieciństwie to teraz czeka cię tyle radości! RONJA Czajko, przeczytaj Ronję koniecznie, Ronję kochałam namiętnie razem z jej leśnym życiem i chciałam być nią. Wróciłam teraz bo Netflix zrobił adaptację. Problem polega na tym, że takich lasów jak w Szwecji nie ma w żadnym innym kraju, a w Irlandii jeszcze bardziej i ta tęsknota jest wszechogarniająca. Bardzo byłabym ciekawa twoich wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale widzisz, to ciekawe, bo moją uwagę przyciągały właśnie te małe dziewczynki z głową nabitą bajkami.
      Milan, tak, szybko na nią spadły obowiązki, mam nadzieję, że w małżeństwie była szczęśliwa. Chociaż myślę, że ona nie była stłamszona.
      Tak, dziękuję, Ronję mam w planie. Pozdrawiam serdecznie!
      Ps. Córka w wieku Milan, aż trudno uwierzyć ❤️

      Usuń
  2. Makieta wspaniała! Dobrze, że nie mam miejsca w moim za ciasnym mieszkaniu. Mogłabym wsiąknąć w takie makiety:)
    Bardzo mi się podoba historia z żyrandolem. Miałam bardzo podobną w swoim pierwszym mieszkaniu gdy samodzielnie kładłam kable pod kinkiety w łazience, zagipsowałam a potem się okazało, że żarówki tylko ledwie co się żarzą. Ale skończyło się dobrze.
    Ostatnio czytałam Dzieci z Bullerbyn 5-letniemu wnukowi i stwierdziłam, że tam czyhają na te dzieci różne niebezpieczeństwa, akurat wypływały łódką, no i zaczęłam się zastanawiać czy to jest dobre na dzisiejsze czasy. Chyba z wiekiem niektórzy tak mają:(
    Pozdrawiam serdecznie, Maria2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja długo się zastanawiałam właśnie pod kątem miejsca i doszłam do wniosku, że jedna się zmieści 😅
      Kiedyś inaczej traktowało się dzieci, teraz to nie do wyobrażenia. Bardzo dużo swobody miały - ta wyprawa do sklepu, ale ten powrót ze szkoły w śnieżycę! Teraz rodzice takich małych dzieci nie puszczają samych. A swoją drogą z wiekiem wyobraźnia szaleje i człowiek ma zgromadzone w pamięci różne nieprzyjemne wydarzenia.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Piękna ta makieta! Tylko niestety miejsce na książki zabiera, a po przekroczeniu pewnej ilości woluminów, każdy centymetr półki cenny!
    My na wyspie Saltkråkan, to moja ulubiona książka Astrid Lindgren. Nawet bardziej niż Dzieci z Bullerbyn. A może po prostu jest dla starszych dzieci? Starsze wydanie, które należało do mojej siostry miało tytuł Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku? Toczyłyśmy o książkę boje, aż ukazało się nowe wydanie pod nowym tytułem i każda z nas miała swoją ukochaną książkę, wydaną w "swoich czasach" :)
    Małego pokoju z książkami nie znałam - więc dzięki za podrzucenie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa! Jest jeszcze jedna książka podobna w klimacie. To "Lato" Tove Jansson. O babci i wnuczce spędzających wspólne lato na wyspie. Zdecydowanie lubię.

      Usuń
    2. Dziękuję, u mnie na szczęście stoi na komodzie, tam nie mam książek 😅
      Fajna historia z Twoim egzemplarzem, natomiast te tłumaczone tytuły trochę załamują.
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
    3. Lato znam, ale chyba trochę bardziej mroczne jest. Muszę sobie powtórzyć :)

      Usuń
    4. Lato zdecydowanie cięższe. Może nie mroczne, ale na pewno nie tak beztroskie.

      Usuń
    5. No właśnie tak kojarzyłam.

      Usuń
  4. U nas pora deszczowa nastała, to pomyślałam, że jeżeli i u was taka pogoda, to na pewno i w makiecie masz już wszystkie półki wypełnione, i plisę skończyłaś. Bardzo ciekawy ten sweterek domowy. Czy kombinujesz z kolorami , czy to tak już jest w motkach? W dzieciństwie do mnie dotarła tylko Ronja ze swoimi przygodami, długo była moim ideałem bohatera literackiego. Z Twojego tekstu doszłam do wniosku, że każdy żyrandol czeka na swojego elektryka, wasz z salonu na Twojego męża, a ten z makiety na Ciebie. Pozdrawiam serdecznie, i życzę dużo nowych i ciekawych wyzwań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas właśnie pogoda niezła chociaż chłodno i półki dalej puste, ale weekend, więc będę kleić, bo już mam powycinane.
      To są osobne kolory i łączę w sumie jak popadnie. Tylko robię w dwie nitki - jedną kremowa, druga kolorowa, więc paski stonowane wychodzą.
      O, Ronję zdecydowanie muszę przeczytać 😅
      Uściski, Honoratko!

      Usuń
  5. Zapomniałam się pod wcześniejszym tekstem wpisać- Honorata.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz