niedziela, 12 maja 2024

Sperandy w plisach i lekturach

 


"Szafa, z której wyjęto drzwi, miała trzy półki pełne książek, a wśród nich foliały potężnych rozmiarów - zbiór, jakiego Dolph nigdy dotychczas nie widział. Ponieważ jednak księgozbiór doktora nie zajmował całej szafy, jego skrzętna gospodyni zastawiła resztę słoikami pikli i marynatów, po pokoju zaś wśród groźnych narzędzi sztuki lekarskiej rozwiesiła sznurki papryki i pękatych ogórków, przechowywanych na nasiona(...). Biblioteka doktora była przedmiotem zachwytu i podziwu całego sąsiedztwa, mógłbym nawet powiedzieć, całego miasta. Zacni obywatele patrzyli z szacunkiem na człowieka, który przeczytał aż trzy półki książek, z czego niektóre były wielkie jak Biblia familijna.

Rip van Winkle i inne opowiadania, Washington Irving

Na fali powrotów do lektur czytanych w latach dziecięcych oraz poznawania lektur w tych latach ominiętych przyniosłam z biblioteki Ripa van Winkle. Nie czytałam nigdy (chyba), a słyszałam ostatnio dosyć często, że spał w lesie, wrócił po dwudziestu latach i że to było takie tajemnicze i nawet chyba opera jest, skoro więc grzbiet rzucił mi się w oczy, uznałam że wezmę, chociaż stos biblioteczny miałam już duży. Przejrzę tylko o co chodzi z tym spaniem i już. Oddam. Dużo czasu mi to nie zajmie. 

Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie mogę tej książki tylko przejrzeć. Cała była śliczna poprzez styl, humor, żaglowce, opisy (dużo lepsze od opisów w Nad Niemnem i nie nudnych wcale), intrygującą fabułę, poprzez trudne słowa, takie jak adalantado czy speranda,  aż po duchy, ale od razu powiem, że duchy były potraktowane z nieco ironicznym dystansem, więc wcale nie były straszne.

Straszne były tylko kobiety (ale starsze, młodsze na ogół słodkie i powabne) i biedni bohaterowie jak jeden mąż siedzieli wszyscy pod damskimi pantoflami. Zresztą między innymi z tego powodu wziął się ten dwudziestoletni sen w lesie. Do końca też nie można wierzyć autorowi w kwestii robótek na drutach, ponieważ twierdził, że gospodyni robiła na drutach a mała służąca pilnie nawlekała jej nitkę. No, nie jestem przekonana. W każdym razie, zdarza się nieraz, że czytamy książkę i odczuwamy wręcz fizyczne zadowolenie i przekonanie, że jesteśmy w dobrym miejscu i w dobrym czasie i to był właśnie taki przypadek. Czasem więc warto zajrzeć do czegoś, co nie budzi żadnej sperandy. 

Dobrze rokuje za to mój lniany cardigan, którego plisa jest na ukończeniu:



Te malownicze agrafeczki wzdłuż plisy, to mój genialny pomysł, który zapobiegł mojemu zagubieniu w dzianinie. Otóż, wstyd się trochę przyznać, ale mimo kilkunastu lat uporczywych treningów, mylą mi się kolumny, nigdy nie jestem pewna czy to już jest oczko brzegowe i ile było rzędów. Dlatego dobieranie oczek wzdłuż robótki zawsze stanowiło dla mnie męki i stresy, zwłaszcza przy ciemnej włóczce. Postanowiłam więc się nie męczyć i zakładać marker między oczko brzegowe i oczko niebrzegowe co osiem rzędów. W ten sposób nabranie na koniec oczek pod plisę było naprawdę proste. 
Trochę będzie zabawy z ich wyjmowaniem, no i z chowaniem nitek, których w tym swetrze jest miliony do schowania. Ale co zrobić. Plisa może zresztą byłaby skończona, gdyby nie to, że wpadłam ostatnio w spiralę organizacji i journalowania. 

Dawno temu zauważyłam, że nie umiem działać, kiedy mam niejasno określone zasady. Wystarczy, że nie było powiedziane czy projekt miał być po niemiecku czy po angielsku, a ja wpadałam w męki niezdecydowania, dwie strony zrobiłam po niemiecku, trzy po angielsku, potem w ogóle wszystko mi się myliło i przełączałam się na polski. W dodatku jasne zasady to nie wszystko, musiałam mieć wszystko zapisane, w przeciwnym razie w dokumentacji technicznej raz stycznik nazywałam stycznikiem mocy a raz stycznikiem prądowym. Czy jakoś podobnie. Teraz, kiedy nie zajmuję się już prądem, w mojej głowie ujawniły się pewne rezerwy neuronowe i zaczęłam mieć genialne pomysły dotyczące journalowania zwykłego, książkowego i kucharskiego. Tak, od wczoraj mam również zawierający tygodniowe menu journal kucharski, do którego opracowałam nawet algorytm (ja jednak chyba lubię algorytmy), w którym jest ściśle określona procedura działań. I tak na przykład, jeżeli w menu środowym pojawia się zupa ogórkowa, to ogórki trafiają na listę zakupów (na razie niezintegrowaną z journalem ale stanowiącą osobny bloczek - jest to przemyślane, ponieważ na listę zakupów trafia też proszek do prania, który w journalu kucharskim mógłby tylko spowodować zamieszanie), ale trafiają też w okienko Za dużo, ponieważ na ogół paczka ogórków to za dużo do zupy ogórkowej. Z okienka Za dużo z kolei wędrują owe niewykorzystane ogórki do menu środowego ale już jako składnik sałatki szwabskiej. 


Zrobiłam sobie również grafik zadań domowych pozakucharskich (w sumie byłam zaskoczona, że mam tam tylko trzy dni obłożone, podczas gdy zazwyczaj wydaje mi się, że sprzątam, piorę i robię zakupy osiem dni w tygodniu), żeby w dzień sprzątania nie pojawiły się w menu gołąbki albo bigos, które to potrawy jako ekstremalnie czasochłonne z natury sprzątanie wykluczają. 
Dla składników bardziej skomplikowanych niż ogórki kiszone opracowałam karty inspiracji i tak na przykład na karcie ze szpinakiem będę miała rozmaite sałatki oraz smoothie. 
System wdrażam od jutra, na pewno podzielę się rezultatami, co prawda słyszałam o osobach, które działają bez systemu i kiedy zostaje im rukola, sypią jej dużo na kanapki, ja jednak nie jem dużo kanapek i jestem przekonana, że system sprawdzi się doskonale. 

Zaczęłam też nowy journal codzienny, w którym wprowadziłam drastyczne zmiany - obdarłam go z ozdób albowiem mimo swojej piękności niewątpliwej był ciężki i nie zachęcał do częstego korzystania:


w nowym journalu mam więc tylko ozdoby własnej produkcji (inspirowana oczywiście Instagramem) i wszystko mam w ściśle określonym miejscu i w ściśle określonym kolorze


Napisy jak widać pomieszane językowo, ale to tylko dlatego, że wybieram język, w którym napis jest krótszy. Mam też okno na pogodę, bo pogoda jest ważna.

Wprowadziłam też usprawnienia w moim journalu książkowym, ponieważ i tak drukowałam do niego okładki i opisywałam książkę odręcznie,


wpadłam na pomysł, żeby okładkę drukować razem z informacjami o książce i z gwiazdkami, które wcześniej pracowicie rysowałam za pomocą szablonu. 



Obiad dziś miałam na szczęście wczorajszy, ponieważ z racji tych usprawnień, innowacji i pomysłów organizacyjno - journalowych w ogóle nie miałam czasu, nie byłam też na spacerze, ale pogoda podobno była ładna. Za to od jutra, kiedy już wszystkie moje systemy zostaną wprowadzone w życie i zaczną działać, będę miała mnóstwo czasu, czterodaniowy obiad, sałatkę szwabską i skończoną plisę, czego sobie i Wam serdecznie życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

PS. Zakładkę zakładałam zakładką magnetyczną w śliczne lamy. Może lamy nie bardzo pasowały do tematu, ale stare, zakurzone książki z biblioteki lubię zakładać zakładką magnetyczną a zwłaszcza w lamy.

16 komentarzy:

  1. W planowaniu zawsze byłam do bani. Jeśli się uparłam na planowanie, Bogowie chichotali złośliwie i tak mnie urządzali, że wolę niczego nie planować. Halsuję sobie między wydarzeniami, staram się pamiętać o terminach i jakoś to idzie. Zazdroszczą planerów, zeszycików, systemów. Ech... Gackowa/ Weisefrau

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama ciekawa jestem jak to się sprawdzi to moje kuchenne planowanie. Może też się okazać do bani, ale bardzo chcę spróbować i myśleć nad tym co na obiad raz w tygodniu a nie codziennie. Zeszyciki sama przyjemność. Pozdrawiam serdecznie ❤️

      Usuń
  2. Znowu książka, która mnie ominęła w dzieciństwie i którą muszę koniecznie nadrobić, bo zanęta jest skuteczna.
    W kwestii planowania: słowo system wywołuje u mnie drżączkę wzdłużną. Może dlatego, że w pracy mamy wdrażane coraz to nowe systemy, każdy następny gorszy od poprzedniego i żaden nie działa prawidłowo, bleee! Ja wszytko mam w głowie i jakoś ciągle udaje mi się połapać wszystkie sroki za ogon w kwestiach pracowo-domowych metodą ośmiornicy w stanie tornada. Czyli w biegu robiąc to, co mi wpada w ręce oraz to, o czym wiem, że ma być zrobione. Kuchennie zwykle na spontanie. Myślę, że samo planowanie i rozpisywanie prac i zakupów w moim wykonaniu, zajęłoby więcej czasu niż wykonie tych prac, wpędziło w stres i spowodowało chaos - bo nie pokrywałoby się z pracami, które mi się same w oczy pchają. Dlatego podziwiam Twą skrupulatność i poukładanie. Natomiast wszystkie spontaniczne spotkania, wyjazdy, imprezy towarzyskie muszę mieć w grafiku co najmniej z półrocznym wyprzedzeniem :D
    Udanej plisy życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka naprawdę ślicznie napisana.
      Hyhy, bo systemy są najlepsze, jak je się obmyśla. W teorii zawsze działają i są pięknie logiczne i skuteczne, a potem się zderzają z rzeczywistością i jest przeważnie katastrofa.
      Dziękuję bardzo, ale prawda jest taka, że muszę wymyślać sposoby, bo naturalnie nie jestem poukladana. Dopiero mam nadzieję być, zobaczymy jak to się uda. 😅
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Podziwiam Cię, lubię i czekam na Twoje wpisy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej ratunku, żebra mnie zabolały od śmiechu! Ty to masz talent do rozbawiania mnie:) Ja mam podobnie jak Pies w Swetrze! Pozdrawiam, Maria2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narzucanych (zwłaszcza przez dyrektorów) systemów w sumie też nie cierpiałam. Co innego własne systemy 😅
      Pozdrawiam serdecznie! ❤️

      Usuń
  5. Ośmiornica w stanie tornada! To też ja, portret super-realistyczny, tylko u mnie czasem siła odśrodkowa jest tak wielka, że macki się nadrywają.
    Czajko, czy jesteś pewna, że na zdjęciu nr 2 i 3 występuje ten sam sweter? Zupełnie inne kolory.
    No i minę masz bardzo srogą na zdjęciu. Spokojnie sobie mogę wyobrazić Ciebie w pracy, zarządzającą dużym stadem bardzo pokornych i potulnych facetów. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie czasem też 😅
      Ten sam sweter, tylko drugie zdjęcie robione w słońcu - kolor rzeczywisty to ciemny granat
      Hyhy, nie sroga tylko skupiona, bo staram się nie upuścić telefonu i trafić w przycisk.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. To tak jak mój Latający. Jeden z naszych powtarzających się dialogów:
      ja: "A co ty taki zły?"
      on: " Nie, jak myślę."

      Usuń
  6. Też pomyślałam, że robisz jednocześnie dwa różne cardigany, jak te fale świetlne mogą igrać z naszą wyobraźnią. Ale już niebawem meta i na pewno pokażesz się w plenerze, bo pogoda sprzyja. Chyba nie chciałabym służącej do nawlekania igły, bo robótki to mój relaks i medytacja, ale żeby na działce ogarnęła kwietniki, to bym się zgodziła. Serdeczne pozdrowienia z Wilna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie to dziwne, że kolory traktujemy jako pewnik i tak jesteśmy do nich przywiązani, a one tak złudne są i enigmatyczne. Już mi dosycha, jeszcze tylko guziki i nitki.
      No ale właśnie poza zszywaniem, guzikami to igła z nitką nie jest potrzebna do robienia na drutach. Och, ja bym chciała mieć panią do gotowania. :D

      Usuń
  7. Ja to naprawdę mocno podejrzewam, że ta służąca zwijała motki a nie nawlekała nitki. Możliwe że nastąpiła konfuzja tłumaczeniowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię mieć wszystko poukładane i zaplanowane, ale żeby algorytmy tworzyć? Chyba że tworzę je nieświadomie. Rip dodany do listy "to read". Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz