Uległam ostatnio swojej nieuleczalnej słabości do rzeczy pięknych i miłych w dotyku i zrujnowałam się na notes pewnej znanej irlandzkiej firmy. I kiedy przyszedł do mnie w dwóch kopertach, w tym jednej z bąbelkami, i kiedy wyjęłam go na światło dzienne, otworzyłam zmyślny zameczek i dotknęłam okładki, grzbietu kartek wszystkich naraz oraz kartki samej w sobie, zrozumiałam, że muszę się do niego przenieść z całym moim wieloletnim pisaniem przez czytanie czyli czytaniem przez pisanie.
Zatem spędzam czas upalny pracowicie przepisując z moich dotychczasowych zgrzebnych zeszycików wypisane ubiegłymi laty passusy. Zaczęłam te praktyki jakieś dziesięć lat temu i to bardzo pożyteczny i przyjemny obyczaj. Kiedy czytamy bowiem książkę i coś nas zachwyci, uderzy celnością albo rozśmieszy, to zaraz potem z prawdopodobieństwem bliskim pewności ulegnie zapomnieniu. I w takim przypadku nasz magiczny notes rusza na pomoc. I dobrze, bo jak inaczej pamiętałabym, że najbardziej u Eliana zachwyciły mnie jego skojarzenia i czekające na rozkoszny wietrzyk małże.
Albo czy pamiętałabym, dlaczego czytamy?
albo, że lampy wyrastają ze ścian - bardzo bliska mi koncepcja mimo, że jestem, jakby nie patrzeć, elektrykiem.
Jest upał i w związku z tym wszystkie sesje w swetrach zostały odwołane, czarny Safranek ma przyszyte guziki i niejakie braki urody w szwach. Bawełna jest trudnym przeciwnikiem ze względu na swoją sznurkowatość - wszystko na niej widać. Powzięłam więc zemstę, zamówiłam nową porcję Safranu, tym razem popielatą i ja mu jeszcze pokażę.
Serdeczne i gorąco pozdrawiam :)