Bohater o tysiącu twarzy, Joseph Campbell
Campbell, specjalista od mitologii porównawczej, sprowadza w "Bohaterze..." wszystkie mity świata do jednego, wielkiego monomitu i twierdzi, że mit człowiekowi jest do życia niezbędnie konieczny. W monomicie mamy jednego bohatera, który wyrusza w świat, ma w nim przygody i wraca z powrotem. I to mnie przekonuje. Nawet potraktowanie w taki sam sposób Czerwonego Kapturka, który wyrusza z koszykiem, zostaje zjedzony i szczęśliwie uratowany oraz Tezeusza, który wyrusza bez koszyka, ale za to na statku, omal nie jest zjedzony i też jest uratowany, mnie nie dziwi i jestem w stanie się z tym zgodzić. Jedyne co budzi mój sprzeciw, to mieszanie do tego psychologii. Jakoś nie mogę się pogodzić z z tym, że Minotaur siedzi w mojej jaźni i wmieszane są w to ego, superego, wszystkie moje świadomości i podświadomości. A taką interpretację mitu przyjmuje Campbell, dodając zresztą na koniec, że sprawa nie jest prosta, bo tu i historia się miesza i obyczaje.
W każdym razie, na szczęście, jaźni nie ma tu w przytłaczająco wielkich ilościach, są za to różne sny i opowieści, i mity hinduskie, indiańskie, greckie, najróżniejsze. Jest o jeżozwierzach, sfinksach, lękach i marzeniach, przy czym okazuje się jednak, że największym marzeniem człowieka jest drzewo, które rodzi słodkie owoce i ma liście w kształcie garnków i patelni.
Napisane wszystko bardzo dobrym stylem, bo Campbell opowiadać umie i pomaga nam przy tym w zrozumieniu świata. Pokazuje nam drogę całkiem jak ta kobieta w przytoczonym przez niego śnie:
"Jestem na łące, gdzie pasie się wiele owiec. Jest to kraj owiec. W kraju owiec stoi nieznana mi kobieta i wskazuje drogę"
Bohater o tysiącu twarzy, Joseph Campbell
To musi być pięknie, w takim świecie owiec. Zupełnie jak w moim salonie:
Od razu powiem, że jedna jest przejazdem, a jedna jest naprawdę malutka i w prezencie. Dzielnie wałęsała się z młodszym dzieckiem po Tatrach w pięknie stawów i kwiatów.
Cóż zresztą, czy słabość do pluszaków musi być od razu słabością na umyśle? Sam Campbell mówił o skarbach dzieciństwa wewnątrz. Trochę ich mam widać na zewnątrz, trudno.
Poza pluszakami i Bohaterami musi być robótka, jak to w środy z Maknetą bywa i jest. Moje realizowane złote ziarna możliwości, czyli w dalszym ciągu sweter w ściągacze, widać już zapowiedzi rękawków:
Przy czym jedna z zapowiedzi jest uwiązana na nitce a druga na drucie i jak się dobrze jej przyjrzeć, widać, że spięta spinaczem biurowym. Ten świetny patent podpatrzyłam u Intensywnie Kreatywnej, wreszcie nie mam stresu, że mi oczka zjadą znienacka.
Nawiasem mówiąc, Intensywnie Kreatywna świętuje rocznicę sklepiku. Co będę ukrywać, ma różne przeceny, a ja od dawna miałam chęć na coś lnianego. No i ponad miesiąc nie kupowałam włóczki. Jednym słowem, należała mi się nagroda, błyskawiczna akcja z paczką i już robi się próbka na luźny sweterek:
W dotyku trochę jak sznurek, ale ponoć pranie go zmiękczy.
I tradycyjnie zakładki. Zakładka główna zupełnie nie w temacie mitów i bohaterów, za to w temacie lata i książek:
Zakładka mojego ulubionego grafika z Ilustris. Przy okazji z jednej strony ucieka Perseusz, a z drugiej ściga Gorgona. Oboje mają cudownej urody buciki. No i Gorgona ma śliczne groszki na sukience, kto by pomyślał.
Poza główną zakładką używałam też zakładki pobocznej do przypisów, albowiem przypisy były na końcu, co jak ogólnie wiadomo, jest nieco kłopotliwe w czytaniu. Dawno temu, jako początkujący czytelnik, pracowicie szukałam przypisu po każdym odsyłaczu. Po jakimś (nie przyznam jakim, ale nie było to błyskawiczne olśnienie) czasie, zaczęłam używać drugiej zakładki, co często kończyło się tak, że zakładka z przypisów lądowała w miejscu czytanym a zakładka właściwa siedziała gdziebądź i znowu musiałam szukać strony z przypisami. Aż w końcu pojawiły się miniaturowe zakładki magnetyczne, które do przypisów są idealne. Moja miała instrukcję obsługi, w której jest objaśniona strona przednia i tylna zakładki i żeby przypiąć przednią do przodu, to wtedy strzałka pokaże odpowiedni tekst.
Instrukcję na pewno pisał mężczyzna pragmatyk i do tego pewnie z wrzodami na żołądku. Jak bowiem można taki słodki tył przypinać z tyłu? Przypinam więc tył z przodu, praktyczny przód jest z tyłu i nieco mija się z chwilą bieżącą. Za to ja za każdym przypisem mogę sobie pomarzyć o mufinkach z bitą śmietaną:
Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze. Miłego dnia!
dobry patent na odsyłacze i muffinka słodka. A za mitologią nie przepadam. Po przeczytaniu niewiele pamietam. Mylą mi się imiona bohaterów i mnie to denerwuje.
OdpowiedzUsuńJa też nie pamiętam imion (nie wiem czy to jest możliwe) ale to mi właśnie daje przyjemność czytania w kółko - ciągle jest jak nowe.
UsuńZresztą, po Stu latach samotności się przekonałam, że orientowanie się w imionach i postaciach nie jest kluczowe. ;))
Pozdrawiam!
Twoje owieczki pięknie się komponują w pomieszczeniach i w plenerach.
OdpowiedzUsuńDzięki. Są słodkie. Grube i słodkie. :)
UsuńOwieczki urocze. Nie wiem, co mają w sobie, ale gdy jedną uszyłam, to z miejsca zakochałam się w niej i trudno mi było rozstać się z nią . Na pomysł korzystania z zakładki do przypisów umieszczonych na końcu książki wpadłam czytając "Efekt Lucyfera" Zimbardo, ale zakładka była zwykła i nie tak apetyczna jak Twoja. Co do "Moby Dicka", to słyszałam opinię podobną do Twojej, ciekawa jestem, jak mi się będzie czytało.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że napiszesz o wielorybich wrażeniach. :)
UsuńPozdrawiam :)
Owieczki mnie też oczarowały :)))
OdpowiedzUsuńJeśli przypisy są na końcu, to czytam je zwykle hurtem, po kilka na zapas, żeby w ogóle nie zaglądać tam w trakcie lektury.
Pomysłowe te magnetyczne zakładeczki, musiałabym spróbować, bo generalnie to ja nie lubię jakichkolwiek zakładek w książce.
:)
UsuńTeż tak robię, tylko potem na ogół zapominam co przeczytałam i do czego. Mam jeszcze mniejsze, takie a'la papierki, też magnetyczne - prawie niezauważalne.
Dawniej zakładałam czymkolwiek, ale od jakiegoś czasu (kiedy nieoczekiwanie okazało się, że zbieram zakładki), ładna zakładka jest dodatkowym źródłem przyjemności. Pozdrawiam!