Zbyt głośna samotność, Bohumil Hrabal
Książek i ksiąg, włóczek i swetrów, kubków i płyt. Pawlacz pełen rzeczy.
Od zawsze lubię rzeczy. Lubię na nie patrzeć i lubię dotykać - gładkie grzbiety książek, połyskliwe uszka filiżanek, szorstkie kłębki wełny. Lubię je kupować i nie lubię się z nimi rozstawać. Gdybym mieszkała w pałacu o tysiącu pokojach i gdybym miała stado wielbłądów, które woziłyby za mną moje książki na urlop (trochę czytnik ostatnio robi za wielbłądy i całkiem nieźle mu idzie), pewnie nie rozstałabym się z żadną rzeczą. Ani z kotem w czarnym aksamitnym kapeluszu i czerwonych drewnianych butach, ani ze szmacianą Egipcjanką z czarnymi warkoczami, ani z pierwszym w życiu miśkiem, któremu mój brat zoperował łapkę czerwonym mazakiem, ani z bajkami spod pigwy, ani ze starymi kurtkami, które w zasadzie są dobre do lasu, ani z butami, które w sumie są w jednym kawałku, ani z za ciasnymi spodniami (bo może kiedyś schudnę), ani z za luźnymi spódnicami (bo może kiedyś przytyję).
Nie mieszkam jednak w tysiącu pokojach - część rzeczy odeszła za moimi plecami, a część w chwilach słabości. Pozostałe całymi latami zapełniały metaforyczny pawlacz. W pewnym momencie spojrzałam w górę i poczułam się przytłoczona. Właśnie wtedy przełączyłam się na minimalizm. Zaraz potem okazało się, że minimalizm jest w modzie i łatwo spotkać go w sieci w postaci książek, blogów i zdjęć.
I tak spotkałam książkę "Chcieć mniej" Katarzyny Kędzierskiej. Kupiłam w wersji elektronicznej (ze względu na wielbłądy) i zaraz przeczytałam. Dziergając w tle oczywiście (bo dzisiaj środa - czytamy i dziergamy z Maknetą).
"Chcieć mniej" to jakby podsumowanie (w moim odczuciu nieco chłodne) kilku lat praktykowania minimalizmu, które autorka opisywała i dalej opisuje na swoim blogu. Książka jest nieco chaotyczna - powtórzenia, przytaczanie komentarzy z bloga. Spodziewałam się bardziej przetworzonego materiału i jeżeli miałabym określić jej formę posługując się ubraniem, to wybrałabym dres. Czyli w sumie nie tak źle - mało zobowiązująco ale przynajmniej ciepło i wygodnie. Przeczytałam w jeden dzień, chociaż niektóre problemy były zupełnie nie dla mnie (nie mam problemu z nadmiarem spotkań towarzyskich), na niektóre rozwiązania sama wpadłam (wycięłam kawałek ze starego szlafroka po babci, szlafrok wyrzuciłam), a z niektórymi radami wręcz się nie zgadzam. Na przykład rozumiem, że unikanie pokus dla osoby, która ma problem z niekontrolowanym kupowaniem może pomóc, ale jest to krótkoterminowa pomoc. Nie chodzi o to, żeby nie kupować, bo jest się odciętym od sklepów i obniżek, chodzi o to, żeby nie kupować, bo się nie potrzebuje.
W nałogu trzeba być jak Sokrates - iść na targ i patrzeć bez ilu rzeczy jesteśmy szczęśliwi.
Największym plusem (dla mnie oczywiście) są zdjęcia - nie ma ich co prawda w książce, za to jest w niej adres do bloga. Obejrzałam wszystkie i bardzo mnie umocniły w minimalizmie i dostarczyły wielu estetycznych przyjemności. Poza tym widać w nich przebytą drogę i jest to motywujące, że każdy na początku może mieć kawał wieprzowej pieczeni a na końcu gustowny stosik pastelowych sweterków.
Co do samej książki to muszę jednak przyznać, że Katarzyna Kędzierska sprawę postawiła bardzo uczciwie - nie narzuca z góry z iloma rzeczami my będziemy szczęśliwi - pisze tylko o swoich doświadczeniach.
I słusznie - to bardzo indywidualne. Sami musimy wybrać między Katonem a profesor Janion:
"Odzież dla czeladzi: Tunika długa na półczwartej stopy i płaszcz co drugi rok. Gdy wydajesz tunikę lub płaszcz, odbierz najpierw stare. Można z niego porobić sienniki albo łaty do odzieży."
O gospodarstwie wiejskim LIX, Kato
"
- O Matko Boska!
- A jeden mój student, którego poprosiłam o zreperowanie
okna w sypialni, zbladł, zachwiał się i omal nie zemdlał, gdy zobaczył, jak ta
moja sypialnia wygląda. My jesteśmy teraz w tak zwanym gabinecie. Jest jeszcze
pokój romantyczny, ale książki są również w kuchni i w łazience, nie mówiąc o
przedpokoju. Ludzie mi mówią, że mam jakąś niesamowitą umiejętność upychania
książek i papierów, a one są jak żywe rośliny, które się pną. Pracuję przy tym
zapchanym małym stoliku, bo biurko już dawno zarosło. Przepraszam, czy pani aby
nie kopie moich książek?
- Nie, to moja teczka.
- Napycham pod ten stolik książki, a potem mam pretensję
do ludzi, że je kopią. A jak mają nie kopać, skoro pcham im je pod nogi?
Niedawno musiałam sprzątnąć nawalone na podłodze w pokoju romantycznym rzeczy i
moje oko padło na powielaczowe wydawnictwa stanu wojennego. Pomyślałam sobie o
tej męce powielacza i jak to? Będę to teraz wyrzucać na śmieci? Okazało się, na
szczęście, że IBL zbiera takie wydawnictwa, i już nie miałam wyrzutów sumienia.
Ale zobaczyłam przy okazji, jak nieprawdopodobną ilość udało mi się tego
napchać pod kaloryfer. Wie pani, może powinnam powiedzieć to w sposób bardziej
poetycki - że mieszkam tak, jakbym mieszkała w drzewie. Że ta biblioteka jest
jak drzewo, które się rozgałęzia."
Książki i ludzie, Barbara Łopieńska
Jeżeli chodzi o książki, to jednak przychylam się ku rozgałęzionej bibliotece. Kiedy w ostatni weekend wprowadzałam minimalizm po szafach swoich i pawlaczach, ucieszyłam się niezmiernie znalazłszy książkę, o której myślałam, że dawno przepadła. Była o księżniczce Zubejdzie, która chorowała z braku słońca i powietrza i wyleczył ją pewien drwal kanapkami z twarogiem.
Dobrze więc czasem nie wyrzucić. Natomiast w kwestii ubrań skłaniam się jednak ku Katonowi. Jeden płaszcz. Jeden sweter powtarzam sobie patrząc na góry włóczek. Tak, najlepszy na nie będzie koc. Koc dużo pochłonie.
Tymczasem dziergam poncho z ciepłego Nepalu, do pracy nie bardzo wypada iść w kocu.
Dziękuję za wizyty i miłe komentarze, dobrego dnia! :)
Przybij piątkę. W kwestii gromadzenia i lubienia tego, co się zgromadziło. Do minimalizmu jeszcze nie dorosłam:)
OdpowiedzUsuńAleż to wcale nie trzeba dorastać - można być ogólnie po stronie rozgałęzionego drzewa. :D
UsuńTak, zdecydowanie na razie (?) zostaję po stronie rozgałęzionego drzewa:)
UsuńMi również do minimalizmu w pewnych dziedzinach daleko... ale co poradzić jak się koch książki i niteczki:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Trzeba znaleźć dla nich miejsce, nie ma rady. Pozdrawiam! :)
UsuńMam,mam;) szale prosto z Nepalu,grzeją jak piece i mają cudne wzory.
OdpowiedzUsuńMinimalizm mam wrodzony,nie gromadzę.Co jakiś czas w napadzie szału wyrzucam stertę na środek i dokonuję ostrej selekcji.Dotyczy to
ubrań,butów,pościeli,akcesoriów kuchennych i inszych fidrygauek i pierduek.Czasami choć rzadko czegoś żałuję, bo tamto pasowałoby mi do tego,ale krótki żal.Gubię się w zagraconych pomieszczeniach;)Dostaję oczopląsu,gdy u kogoś widzę trylion wazoników,obrazków,puzderek,serweteczek itp.ozdóbek.
Nawet nie lubię dostawać prezentów,żaden mi się jeszcze nie podobał,oprócz tych z dzieciństwa;)Ale jestem okropna.Co Ty sobie pomyslisz o takich babach,Czajko?;))
Pozdrawiam,
Hanna
PS.Czajko, coś Ci zegar źle chodzi,wpis zrobiłam dziś a pokazuje,że wczoraj.Można go dopasować do fałszywego alibi?;)
UsuńHanna
Hanno, mój Nepal Nepal to tylko w nazwie ma głównie i nie ma kolorów i jest na razie w małej części ubraniem. Grzać będzie jednak na pewno. :)
UsuńZazdroszczę Ci trochę tego minimalizmu (tak jak zazdroszczę osobom, które nie lubią ciasta). Zagraconych pomieszczeń też nie lubię (ale nie dotyczy to ściany książek). Szafy za to mam pękające w szwach (coraz mniej na szczęście)
A co myślę? Przypomniały mi się rozważania ogólne pana Wiśniaka w "Tygrysie i Róży" Musierowicz - "Panie kochany, kobita to jest dziwne stworzenie - jedna panie jest mądra, druga panie jest głupia, ale każda jest dziwna" I jako też ta dziwna myślę bardzo pozytywnie. :))
Zegar to wiem właśnie, nie umiem ustawić. Hyhy, może jako alibi, ale raz dzwoni do mnie kuzynka i mówi - słuchaj, mówisz, że w pracy taka zagoniona jesteś, a posty wstawiasz na bloga? - No i wytłumacz wtedy szefowi w razie co, że ty po nocach w domu wstawiasz. :))
Akurat zupelnie nie mam pociagu do kupowania, ale zauwazylam, ze w innych przypadkach, unikanie rzeczy, ktora nas bardzo kusi, sprawia, ze o tej rzeczy zapominamy i wymyslamy sobie nowe przyjemnosci. moze w tym sensie dziala ta rada. Nie kupilam ksiazki Kasi, choc z checia czytam jest bloga, ale ze mnie taki chomik, ze nawet jezeli juz prawie nic nie kupuje, ten metaforyczny pawlacz juz dawno u mnie peka w szwach. Pozdrawiam serdecznie Beata
OdpowiedzUsuńTo na pewno w jakimś stopniu działa. Jednak jako była nałogowa palaczka wiem, że zostawianie takich furtek jest niebezpieczne - w końcu jakaś reklama nas dopadnie i wtedy wracamy do paczki dziennie. :)
UsuńChomikowanie mamy wyniesione w genach, co zrobić, ciężko z tym walczyć. Zresztą, tak jak pisałam, jeżeli nas to nie męczy, to po co walczyć. Ja po prostu zmęczyłam się tym ciągłym utykaniem rzeczy i przenoszeniem, i obmyślaniem nowych metod układanie, żeby wszystko zmieścić. O szukaniu czegoś potrzebnego nawet nie wspominam. :)
Pozdrawiam, Beatko! :)
Mnie dobrze o pozbywaniu się niepotrzebnych rzeczy czyta, planuje, a kiedy dochodzi do czynu, to kończy sie na zmianie pudła lub półki. Jakoś do niektórych rzeczy się przyrasta. A o wyrzucaniu książek nawet nie pozwalam sobie myśleć.
OdpowiedzUsuńTeż to znam. Wynoszę do przedpokoju, a potem przynoszę z powrotem. :) Książek trochę wyprzedałam, ale to się wzięło z kupowania książek w czasach, kiedy kompletnie książek nie było - kupowałam wtedy naprawdę byle co. Chociaż zawsze jest ryzyko, że się nabierze chęci - wtedy trzeba odkupić. Teraz łatwiej mi pomału wyprzedawać (ale to naprawdę małe ilości) ze względu na e-booki - świadomość, że mogę kupić e-book, albo wręcz pobrać darmowy (chodzi o klasykę za darmo), pomaga w rozstaniach. :)
UsuńTak mi się wydaje, że o minimalizmie już pisałam, ale może nie tutaj, bo już na kilku blogach o tej książce czytałam. Najlepiej wychodzi mi przy kupowaniu żywności. Oczywiście, są produkty, które kupuję na zapas, ale to zazwyczaj te, które szybko "wychodzą". Reszta - tyle, ile potrzebuję do danej potrawy lub na dwa-trzy dni. Minimalizm we wzorach do haftu matematycznego - tutaj potrafię popłynąć, mimo że 90% kartek zostaje ze mną, ale staram się ograniczać. Ostatnio uporządkowałam wzory, co mi bardzo pomocne w dotrzymaniu postanowienia, że nie kupuję nowych, dopóki nie wyszyję tych, które mam. Wyjątek stanowią wzory świąteczne. Ubrania - im w szafie ich mniej, tym rzadziej mówię, że nie mam się w co ubrać. Książki - wypożyczam, nie kupuję, albo kupuję bardzo rzadko i zazwyczaj nie dla siebie. W pracy mam ich po kokardy, w domu trzymać ich nie muszę, co nie znaczy, że nie mam. W pozostałych zakupach też się ograniczam.
OdpowiedzUsuńO, też właśnie tak myślałam, że w jedzeniu na ogół nie mamy kłopotów. Na ogół, bo produkty długoterminowe zdarza się gromadzić. Mnie na szczęście nie.
UsuńZ ubraniami to prawda - traci się czas na szukanie i tak jak w moim przypadku - nagromadzenie bez ładu wszelkich fasonów i kolorów - potem nic do niczego nie pasuje. Kiedy jest mniej jest czas na przemyślenie. :)
Z książkami mam dziwnie, myśl o bibliotece na ogół przychodzi kilka dni po zakupie. :))
Ale w ostatnich trzech latach drastycznie zmniejszyłam ilość kupionych książek (wiem, bo zapisuje od dwunastu lat!)
A ja nie lubię kupować, ale nie wiem jakim cudem co jakiś czas muszę i tak robić czystki w mieszkaniu, bo cichaczem włazi do mnie mnóstwo nowych rzeczy :) I ciekawa jestem co tam wyczarujesz na drutach, będę podglądać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń