środa, 26 kwietnia 2017

Dżamble w piórkach

"Snuj się, snuj bajeczko,
A było tak: niedaleczko,
Właśnie tutaj, nad rzeczką,
Mieszkała wdowa z córeczką. 

Córeczka, chociaż mała,
Swej matce pomagała:
Zamiatała podłogę,
Pełła grządki ubogie,
Chrust zbierała też czasem,
Bo mieszkały pod lasem,
Niosła proso dla kurek... 
A zwała się, po prostu, Czerwony Kapturek.
Czerwony Kapturek, Jan Brzechwa

Niektórzy czytali o Dżamblach, inni o Małych Księżniczkach, wszyscy (na ogół) czytali o Kubusiu Puchatku, znali Brzechwę i Tuwima. No i znali Dzieci z Bullerbyn. Niektórzy książki mieli w domu, niektórzy w bibliotece, ale wszyscy czytali sobie, kiedy byli mali. Co czytali, jak czytali i dlaczego zostało ustalone przez Ewę Świerżewską i Jarosława Mikołajewskiego oraz spisane w książce o tym samym tytule:

"Co czytali sobie kiedy byli mali?", Ewa Świerżewska, Jarosław Mikołajewskiego

Na liście odpytywanych znalazło się kilkanaście w miarę znanych osób - zadawane pytania są różne, a odpowiedzi ciekawe, ciekawsze i najciekawsze. W dodatku ozdobione graficznie w sposób zabawny i swobodny starymi, nostalgicznymi okładkami ulubionych książek, zdjęciami bohaterów wywiadów (na przykład profesor Bralczyk bez brody, ale za to w gustownym wózeczku czy Marek Kamiński prawdopodobnie nie na biegunach i na pewno w czapce z pomponem), współczesnymi portretami bardziej lub mniej podobnymi. Trochę żałowałam, że kupiłam ją sobie w e-booku, w dodatku w formacie Pdf i musiałam czytać na komputerze. Trudno, przeczytałam i tak bez naganiania, bo pełno tu różnych rytuałów, jak zaglądanie pod biblioteczne, szare okładki, czytanie od początku do końca albo odwrotnie, pełno przygód, a wszystkie dotyczące książek i czytania, pełno różnych radości i sentymentów. Są książki na bezludną wyspę i książki do zakopania w lodach Antarktydy, książki do podziwiania, zabawy i obserwacji, albo książki z motywacją, od której zostaje się astronomem albo poetą.

"Co czytali..." jest fajne w czytaniu, ale jest fajne też dlatego, że sami możemy sobie odpowiedzieć na stawiane te pytania, powspominać nasze dziecinne lektury i zastanowić, czym dla nas była książka, kiedy sami byliśmy mali.
Ja też sobie powspominałam i się zastanowiłam. Pierwszą książką, którą pamiętam był "Czerwony Kapturek". Brzechwa, Kwiatkowska i Hańcza - nic dziwnego, że mogłam jej słuchać na okrągło i duże partie tekstu pamiętam do dziś tak dobrze jak gramofon w starodawnym radiu u mojej babci i kręcącą się gładko płytą winylową.
Pamiętam też świąteczne poniedziałki (albo wtorki), kiedy można było wypożyczyć nową porcję w bibliotece, bo chociaż miałam sporo własnych książek, chociaż moja przyjaciółka sąsiadka (z którą na wzór dzieci z Bullerbyn zrealizowałyśmy pocztę w pudełku po cygarach i cudem nie powypadałyśmy z okien) miała pełen książek regał na całą ścianę, chociaż moja mama przynosiła mi książki ze swojej szkoły, to jeszcze mi było mało i regularnie wypożyczałam książki ze swojej szkolnej biblioteki. Czytałam w zdrowiu i chorobie, czytałam zamiast nauki i zamiast wyrzucania śmieci, czytałam na twardym stołku w kuchni, w miękkich pierzynach w salonie. Uwielbiałam doktora Dolittle i płakałam nad Małą Księżniczką.

Oczywiście miałam też etap autorski i z biernego czytania przeszłam do tworzenia. Pierwsza próba przepadła w niepamięci, więc nie wiem zupełnie czy była udana, za to do następnego dzieła zabrałam się już z mocnym wsparciem, czyli moją przyjaciółką. Chodziłyśmy wtedy do trzeciej klasy szkoły podstawowej i postanowiłyśmy napisać encyklopedię ilustrowaną. Zakupiłyśmy szesnastokartkowy zeszyt w kratkę i przystąpiłyśmy do dzieła. Ilustracje poszły nam dosyć gładko, chyba też stworzyłyśmy jakiś indeks, ale szczegółów nie pamiętam. Na pewno zrezygnowałyśmy z porządku alfabetycznego haseł, bo jednym z pierwszych (o ile nie pierwszym) była "trawa" jako mało skomplikowany i ogólnie znany element przyrodniczy. Po kilkugodzinnych debatach i sporach, obgryzaniach ołówka i głębokich namysłach uzgodniłyśmy tekst hasła, wpisałyśmy go kaligraficznie w zeszyt, po czym doznałyśmy ataku licznych śmiechów i chichotów. Hasło brzmiało "Trawa jest zielona" i w dużym stopniu przyczyniło się do zarzucenia projektu, co zresztą świadczy o naszym niewątpliwie ogromnym samokrytycyzmie i zdrowym spojrzeniu na własną twórczość.

Poprzestałam więc zdecydowanie na czytaniu. I na dzierganiu, jak to zwykle w środę z Maknetą.
W dzierganiu siedzę na prawie spakowanych walizkach w drodze na jedwabny szlak. Mam już wydrukowany wzór na rękawki i obliczone oczka do nabrania dekoltu. Wyszło mi dwa razy mniej oczek niż Knitologowi, więc wpadłam w przygnębienie i w nerwy i z tych nerwów kupiłam sobie bardzo gruby len z bawełną oraz postanowiłam skończyć piórkowy zaczęty rok temu (!!).


Na szlak zdecydowanie mam zamiar wstąpić w długi weekend, w którym dnie będą bardzo długie i bardzo niepracowite.
Tymczasem mimo deszczu i zimna, dziękuję Wam za odwiedziny i komentarze i życzę dobrego dnia!
:)

17 komentarzy:

  1. Fajna sprawa. Co ciekawe, często nie pamiętam tekstów, które czytałem całkiem niedawno, ale takie "Dzieci z Bullerbyn" znam na pamięć, choć od lektury minęło już trochę czasu :)) Kiedyś z moim kumplem (teraz niestety Norwegiem) robiliśmy sobie quizy ze znajomości Niziurskiego, którego również czytaliśmy przed wiekami. Ech!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam tylko te książki, które czytałam kilka razy, a te z dzieciństwa czytałam tak właśnie. "Dzieci z Bullerbyn" słuchałam nie tak dawno - czytała Irena Kwiatkowska i, naprawdę, trudno mi było zachować powagę w środkach komunikacji miejskiej.
      Z "Jutro klasówka" możesz mnie dzisiaj przepytać. :D Czym pachniały obiady w szkolnej stołówce i co nosiła ofiara kradzieży w kieszeni. Norwegia to w dzisiejszych czasach blisko jest. :))

      Usuń
  2. Jaki sentymentalny temat poruszyłaś.Czytanie w dzieciństwie.Mozna wspominać i wspominać... Moją pierwszą książką czytaną były wiersze M. Konopnickiej. Będąc u babci na wsi, wertowałam podręczniki moich cioć ( nastolatek), dopytywałam się o literki, a potem sama zaczęłam czytać. Nie wiem dlaczego, ale na zawsze mi w pamięci pozostał bardzo smutny wiersz "Dzwony", który był tyle razy przeczytany, że nauczyłąm się go na pamięć.
    A co do Twojej planowanej przygody z jedwabiem, to życzę samych dobrych doznań, niech nie będzie Ci dane poznać, co to jest Prucie!!! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam "Na jagody". Uwielbiałam też "O sierotce Marysi i krasnoludkach" . Do dziś pamiętam jak Podziomek wyjadał babie kapustę z grochem. :)
      Dzwony bardzo smutne.
      Dziękuję za wsparcie! Pozdrawiam serdecznie. :))

      Usuń
  3. A "Seks partnerski" Starowicza w dzieciństwie czytałaś? Bo ja tak. Może kiedyś już wspominałam, że sztukę czytania posiadłam w wieku lat trzech i przez kolejnych kilka lat czytałam wszystko, jak leci, łącznie z wszelakimi etykietami nie wyłączając nekrologów (zła byłam, gdy nie podawano wieku zmarłego), a że Starowicz stał na półce w pokoju rodziców, to też się załapał (podobnie jak "Poradnik dla mechaników") - miałam wtedy lat mniej więcej osiem. Oczywiście typowo dziecięcą literaturę też czytałam i miałam wszystkie książeczki z "Serii z wiewiórką" (z tych najlepiej pamiętam tę o tygrysie Brzechwy i "Dorosłych" Ireny Landau) i "Poczytam Ci mamo".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Poradnik dla mechaników" musiał być cudny. :D Starowicza nie czytałam, ale kiedy miałam dwanaście lat przeczytałam na stojąco "Love story". Stałam przy biblioteczce, żeby odłożyć książkę, jak tylko usłyszę klucz w zamku, bo mama mi jej nie pozwoliła czytać i kazała czekać sześć lat. Nie wiem dziś czemu, było tam jedno słowo niecenzuralne, teraz trudno go nie usłyszeć jak się wyjdzie do sklepu obok domu. :))
      No i jeszcze chodziłam do łazienki z budzikiem, a to po tym, jak kiedyś tak się zaczytałam, aż rodzice myśleli, że leżę zemdlona pod umywalką.

      Usuń
  4. Och, książki z dzieciństwa :))) Dla mnie to "Dzieci z Bullerbyn", Pippi Langstrumpf i jeszcze taka książka z niebieskim koraliku , który jak się go potarło to życzenie się spełniało. Kompletnie nie pamiętam co to za książka, ale koralik w portfelu mam :)))
    Załamałam się ;) jak to Ci wyszło dwa razy mniej oczek ? To ja taka wielka jestem ;))) To teraz ja wpadłam w przygnębienie i w nerwy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pippi nie czytałam nigdy - znam ją z filmów. W ogóle uważam, że Skandynawowie mają świetną literaturę dla dzieci.
      "Karolcia" Marii Krüger! Oczywiście też czytałam. I koralik miałam, ale mniej był magiczny.
      No skąd, wielka! Mówiłam, że tuman jestem w dziewiarskim obliczaniu - nigdy nie wiem co mi wyjdzie. Ale jak już wpadłaś w nerwy, to sobie kup coś miłego - bardzo pomaga. :)))

      Usuń
    2. Oj z nieba mi spadłaś z tą "Karolcią " , bo nie mogłam sobie przypomnieć :) Koralik zawsze mam, jak mi się jeden zgubi to go zastępuję innym ;) Ten obecny jakieś 15 lat temu znalazłam na ulicy :)))

      Usuń
    3. To dopiero historia. :))

      Usuń
  5. Och....znam ten tekst na pamięć i te słowa: niedaleczko, pełła....kto dzisiaj tak mówi? To moja pierwsza bajka słuchana do bólu, następną ukochaną była "Kaczka Dziwaczka" czytana już samodzielnie w wieku czterech lat. "Przygody Tomka Sawyera" przeczytałam cztery razy z rzędu, podobnie jak "Dzieci z Bulerbyn" i uwielbiałam Encyklopedię PWN trzynastotomową....tego to juz naprawdę nikt nie czyta :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale teraz mozna kupić te bajki na CD i kupiłam i "Czerwonego Kapturka" i "Jasia i Małgosię" i "Lisa Witalisa" i "Pchłę Szachrajkę"....i jeszcze parę innych mojej najmłodszej córce i ona ten wstęp tez zna na pamię:) zreszta nie tylko ona :)

      Usuń
    2. Tak, pełła to piękne słowo. Ja też kupiłam kiedyś synowi tę płytę, jeszcze winylową, a teraz to wszystko jest na youtubie. :)
      Encyklopedia miała swój urok, te ilustracje i kolorowe wklejki. :))

      Usuń
  6. Pierwsza ksiazka, która pamietam bylo Kukuryku na reczniku, bo to byla pierwsza ksiazka z biblioteki. Zaprowadzono nas w pierwszej klasie i doznalam zachwytu totalnego. W moim domu bylo stosunkowo malo ksiazek, w ksiegarniach takoz, bo czasy byly siermiezne jesli o wydawanie ksiazek dla dzieci chodzi. Starczalo tylko dla bibliotek takie mialam wrazenie. Niestety Kukuryku rozczarowalo okrutnie. W ogole ja czytalam tak zachlannie, ze bardzo malo pamietam, wszystko chyba wchodzilo do krwiobiegu i stawalo sie czyms oczywistym. Pojedyncze slowa czasami. Halabala. Ale Tajemniczy Ogrod mi zostal. I Mala Ksiezniczka. Kiedy wyjechalam na Wyspe pelna deszczu i ksiazek to balam sie bardzo ze sobie nie poradze jezykowo. Stalam w ksiegarni zdeterminowana pod haslem "To ksiazki. Kochasz ksiazki. Dasz sobie rade" i zakupilam Tajemniczy Ogrod po angielsku. Okazalo sie ze kiedy czytalam angielski tekst polski wyswietlal mi sie w glowie i bardzo latwo sie przyswajalo, chociaz w oryginale sa fragmenty w gwarze Yorkshire.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kukuryku też znam. I jak przez mgłę pamiętam ilustracje. Nie była moją ulubioną, ale pewne sytuacje mocno działały na wyobraźnię.
      Tak samo robiłaś, jak Schliemann, który w ten sposób uczył się języków - on czytał "Przygody Telemacha". :)

      Usuń
  7. tez mialam winyla z czerwonym kapturkiem i tez mnostwo innych. Fajnie tak zanurzyc sie na chwile w swoim dziecinstwie- chocby za pomoca ksiazki. Milego podrozowania jedwabnym szlakiem! i oby chwilka na dzieranie sie znalazla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze bardzo się cieszę, że jest tak znany i lubiany. :))
      Dziękuję, pogoda wybitnie robótkowa. :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Dziękuję za komentarz