"A jeżeli zamiast tysiąca cekinów znajdę na gałęziach drzew dwa tysiące?... Albo zamiast pięciu - sto tysięcy?... Och, stałbym się wtedy możnym panem!... Chciałbym mieć piękny pałac, tysiące koników drewnianych i tysiące stajen, gdzie mógłbym się zabawiać, i piwnice pełne słodkich napojów, a także bibliotekę pełną kandyzowanych owoców, tortów, ciastek, makaroników i ptysiów ze śmietaną."
Pinokio, Carlo Collodi
Jak doskonale rozumiem tę wizję biblioteki i jak wyraźnie pamiętam z dzieciństwa sklep cukierniczy, w którym luksusowe bombonierki pyszniły się na górnych półkach, a za szklaną ladą leżały iryski zapakowane w zgrabne kostki brązowe i granatowe, landrynki w celofanowych torebkach, kukułki luzem czy kolorowe groszki w plastikowych pudełkach. Okrągłe cukierki w kształcie malin i z kwaskowym nadzieniem. Z wiekiem człowiek mądrzeje i nad makaroniki zdecydowanie przedkłada półki pełne nadobnych tomów z głębokimi myślami. Słabość do tortów blaknie i niknie tłumiona energicznie przez zdrowe style życia, szkodliwość pustych kalorii czy twardych margaryn.
Częściej więc zdarza mi się gapić w tytuły internetowych dyskontów książkowych niż stać przed witryną cukierni. Tak właśnie niedawno wpadł mi w koszyk Pinokio.
"Pinokia" czytałam oczywiście za młodu, ale tylko raz, bo nie był jakoś moją ukochaną lekturą. Nie wiem czemu, może dlatego, że dla mnie zawsze ważny był w książkach humor, jeżeli było czasem śmiesznie, to mogło być nawet strasznie niekiedy, a tutaj jest cały czas strasznie.
Kupiłam więc "Pinokia" nie ze względu na niego samego, ale na rysunki Marcina Szancera, którym po prostu nie mogłam się oprzeć. Nie umiem pisać o malarstwie czy ilustracjach, więc pisać nie będę, ale mała dziewczynka na stercie brzuchatych poduszek (a tak naprawdę na ziarnku grochu), mały chłopiec pędzący w małych saneczkach za wielkimi saniami Królowej Śniegu, tajemniczy i kolorowy świat orientu spod pigwy, te wszystkie smukłe postacie, ta elegancka kreska, te pełne wdzięku floresy zostały mi w głowie i w oczach i pewnie jeszcze przez jakiś czas zostaną.
Ja wiem, że powstają nowe ilustracje i nowi ilustratorzy, ale cieszę się, że to właśnie Szancer jest moim kanonem i odnośnikiem.
Żeby jednak nie poprzestać na samych ilustracjach, czy też na samych makaronikach, zaczęłam czytać i zostałam wciągnięta przez szalone przygody niesfornego pajaca. Czytam i żałuję nieszczęsnego Dżepetta. Żałuję również Pinokia, bo on właściwie od samego początku chciał dobrze, tylko tak bardzo nie umiał się oprzeć najprzeróżniejszym pokusom i pomysłom i droga do zrozumienia trafiła mu się długa i wyboista przez ognie, patelnie, suche gałęzie i wieloryby.
Ładnie to napisane językiem żywym, bogatym i plastycznym, akcja zmienia się szybko, wszystko to pozwala łatwo przymknąć oko na nieco dydaktyki, która się sączy gdzieniegdzie. Jednym słowem klasyka niczym najlepszy makaronik.
Na drutach również klasycznie - chusta z bawełny i wiskozy, miękka i milutka, robi się szybko, bo samymi prawymi. No i jak tu nie zgodzić się z podejrzewaniem rzeczy martwych o złośliwość? Wpadłam w nerwy w połowie dziergania, bo wyobraziłam sobie, jak motek kończy mi się w momencie, kiedy chusta jest wielkości chusteczki do nosa. Nie miałam wyjścia, poleciałam do sklepu i zabezpieczyłam się drugim motkiem (kupiłam też trochę innego koloru na przyszłość, ale o tym sza, mały wypadek w koszyku). Tymczasem chusta wykazuje się oszczędnością niezwykłą i wszystko wskazuje na to, że drugi motem będzie niepotrzebny. Muszę więc obmyślić na niego jakiś plan.
"Pinokia" zakładam nim samym:
zakładam też zakładką z Maroka, która jakoś mi tu pasuje:
Ma zresztą tak śliczny kształt i chwościk, że pasowałaby wszędzie.
Bardzo dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze. Oraz życzę Najlepszych Świąt!
Zazdroszczę ludziom, którzy mogą oprzeć się słodkościom. Z wiekiem się rozumie, że niezdrowe, że cukier,że nadwaga, a ręka zawsze przy okazji sięgnie... Może dlatego iż nie miałam w dzieciństwie tego za dużo. Uwielbiam oglądać twoje zakładki, nawet sama próbowałam je wprowadzić, ale mi nie wyszło.A co do chusty, to ze słowa " jeden motek" wydobywa się złudna informacja o ilości włóczki. Z twojego koszyka, jak widzę, wygląda bardzo spory metraż. Sama zaś wczoraj musiałam dokupić motek ,i trochę chusty spruć, bo skoro już dokupiłam , to niech już będzie większa. Życzę wiosennej świątecznej atmosfery i słońca.
OdpowiedzUsuńJa też! Ale z drugiej strony - ile to przyjemności mniej. Te wszelkie serniki, drożdżowe, czekolady, krówki. :)
UsuńI też w dzieciństwie miałam ograniczony dostęp do słodyczy. Nie miałam w ogóle kieszonkowego, a nie było zwyczaju kupowania słodyczy bez okazji. Czasem uzbierałam jakieś groszaki - stać mnie było wtedy tylko na landrynki albo iryski. :)
Cieszę się, że sprawiają Ci przyjemność.
Chusta zapowiada się spora. I fajnie, bo duże chusty są zawsze lepsze niż małe. Dziękuję za życzenia i wzajemnie życzę wiosny!
Wolę książki i robótki od słodyczy:) Pinokia nie czytałam ale chodzi za mną przeczytanie Opowieści z Narnii:):) Chusta może być ładna:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGdybym musiała wybrać, to też wybrałabym książki. Ale gdybym nie musiała, to jednak najfajniejsze jest połączenie książki z ciastkami. :))
UsuńDziękuję i pozdrawiam!
Pinokia czytałam dwa, może trzy razy. Zawsze wywoływał we mnie strach, smutek. Nawet bajkowe, filmowe wersje trochę mnie przerażały.
OdpowiedzUsuńCzyżby to primavera była na drutach? Bardzo ładny kolor!A zakładek to masz całe mnóstwo i do tego każda inna.
Wesołych Świąt! Może bardziej wiosennych?
Bo ona jest prawdziwie smutna. Filmowej nie widziałam żadnej, a jest przecież taka powojenna chyba, amerykańska - może obejrzę sobie.
UsuńTak! To primavera i to chyba w takim kolorze, jak Twoja. :)
Pozdrawiam!
Szancer to również moja bajka! Rzekłabym, że nie ma sobie równych. No i wiąże się z dzieciństwem, a wtedy wszystko było inne - wiadomo, że lepsze! Pinokia nigdy nie lubiłam. W przeciwieństwie do słodyczy:)))
OdpowiedzUsuńPięknych Świąt!
Wiadomo, lepsze. Ale tak sobie teraz pomyślałam, jak bardzo się odcinał od tamtejszej zgrzebnej szarości. Bo jednak rzeczy wtedy były w większości smutne trochę - takie zeszyty na przykład. Albo długopisy.
UsuńJak on zrobił taką światową karierę, skoro nikt go nie lubił, to ja nie wiem! :))
Wesołych i spokojnych!
Pinokia nie czytalam, ale Pana Kleksa tak ... no i Plastusia. Ach, to byly czasy.
OdpowiedzUsuńPlastusia pamiętam doskonale - ten Ołówek z pogryzionymi boczkami. :)
UsuńGdzieś Ty Czajko dorastała??! Ja pamiętam jedynie grudę landryn sklejonych tak, że biorąc jedną, brało się wszystkie:)))
OdpowiedzUsuńNo przecież mówiłam - obok delikatesów, nawet bombonierki były. :D
UsuńSklejone też pamiętam, ale łatwo się odłupywało. Nie lubiłam tylko białych - tych migdałowych. Za to te malinki nigdy nie były sklejone, musieli w chłodzie je wyrabiać. :)
Ilustracje Szancera są przepiękne... Pinokia bardzo lubię :-)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci wiosny w sercu, pogody ducha, radości z czasu spędzonego z bliskimi i odpoczynku od pędzącej codzienności :-)
To prawda!
UsuńDziękuję, dziękuję. I (trochę późno, ale pogoda i radość zawsze na czasie jest) wzajemnie! :)
Piekne ilustracje, pamietam z innych ksiazek. Pinokio nigy do mnie nie przemawial...nie wiem dlaczego, moze wlasnie ten smutek caigly , o ktorym piszesz. Slodycze uwielbiam na rowni z ksiazkami i mysle, ze jedno drugiego nie wyklucza;)))) Serdecznosci i milych swiat:)
OdpowiedzUsuńNawet się pięknie jedno z drugim uzupełnia. :)
UsuńDziękuję!
Ja od dziecka i w księgarni i w cukierni kompletnie wariowałam, i zostało mi tak do dzisiaj! *^v^* Mogłabym patrzeć, przebierać, wybierać i wychodzić z naręczami zarówno z jednego jak i z drugiego miejsca.
OdpowiedzUsuńPiękne są rysunki Szancera, uwielbiałam "O krasnoludkach i sierotce Marysi" z jego ilustracjami, oglądałam je w dzieciństwie godzinami!
Ja jeszcze w papierniczym tracę głowę do dziś. :))
UsuńO tak, Sierotka Marysia jak najbardziej. :))