środa, 14 marca 2018

W niewoli zielonego czasu

"Zupełnie‍ zgłupiałam. Za drzwiami padał deszcz ze śniegiem, czarne drzewa powiewały mokrymi, bezlistnymi gałęziami. To wszystko było prawdziwe, najprawdziwsze, żadna dekoracja, zwyczajne drzewa, zwyczajny deszcz, błoto ćmokające i gęste, w które koła wrzynały się aż po piasty. Te koła należały do prawdziwej karety, takiej z szybkami i opuszczanym stopniem, i ta kareta stała w błocie i deszczu przed moimi zgłupiałymi oczami. W cztery konie. Naprawdę w cztery konie, ani jednego mniej. Jak w bajce albo w historycznym filmie."
Małgosia kontra Małgosia, Ewa Nowacka


Nie mam pojęcia czemu aż do teraz byłam przekonana, że Ewa Nowacka jest również autorką "Godziny pąsowej róży", chociaż nazwisko Marii Krüger nie jest mi obce. Gdzieś podskórnie nawet chyba byłam przekonana również, że Maria Krüger jest również autorką "Małgosia kontra Małgosia". Doprawdy, sposób działania (albo raczej niedziałania) ludzkiego mózgu jest zadziwiający. Na pocieszenie wspominam sobie Umberto Eco, który przeczytał niekryminał i był święcie przekonany, że czyta kryminał, tylko dlatego, że zasugerował się mglistą opinią kolegi. I nawet nie mogę powiedzieć, że nie pomyślałam, bo przeciwnie, pomyślałam nie raz, a właściwie cały czas myślałam czytając, kiedy już genialnie pogodziłam sporną sprawę autorstwa, że Małgosia jest niezbyt jeszcze udaną wprawką przed Godziną. Cały czas porównywałam, że w Małgosi jakoś szczegółów mniej, i opisy postaci jakby ogólnikowe, sprzętów mniej i zabawnych sytuacji mniej. Że autorka jakoś bardziej pewnie czuła się w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku (jeszcze niedawno napisałabym ubiegłego stulecia i byłoby to jednoznaczne) niż w wieku siedemnastym.

Teraz wiem, że to dwie różne książki, dwie różne autorki, dwie różne epoki (to akurat zauważyłam na początku) i tylko historia ta sama - młoda dziewczyna zostaje tajemniczym sposobem przeniesiona w inne czasy - w Godzinie pąsowej róży trafia do swojej rodziny i zastaje w epoce swoje koleżanki i kolegów (co jest bardzo śmieszne), w Małgosi trafia do obcej rodziny, co jest nieco nijakie. Nijaka też jest w sumie główna bohaterka, która trochę pomaga w kuchni (ale w szczegóły nie jesteśmy wprowadzani przesadnie), trochę tańcuje z kawalerami, aż wreszcie przeżywa przygody z Pana Wołodyjowskiego trochę wzięte.
Jednym słowem Małgosia w żaden sposób nie zdetronizowała Andy, która to była jedną z moich ulubionych bohaterek dawno temu, gdy byłam młodą panienką, a której zderzenia ze starodawną higieną, modą czy matematyką bawią mnie do dziś.
Nie jest jednak tak zupełnie źle, nawet wzięła mnie ciekawość, jak to wszystko się skończy i czy druga tytułowa Małgosia też zostanie opisana w ubiegłym wieku, czyli w dwudziestym, (do czego do doszło przez ten nieopisany pęd w zegarach i kalendarzach). Poza tym naruszenie tyranii czasu i wyrwanie się na wolność zawsze jest fascynujące.

W dziewiarstwie od wyrwania się na wolność dzieli mnie niecałe pół motka - tyle mi zostało zielonego merino w nitce, pozostałe motki są już wdzięcznie powiązane w swetrze, mrozy idą - sweter będzie w sam czas.
Na wolności będę mogła robić chusty z lejącej bawełny, sweterki z jedwabiu szarego albo mantylki z czarnej wełenki. Nie wiem jeszcze, na pewno jednak chciałabym jakiś ażurek, bo ile można robić same prawe oczka? I same zielone? Koniec prawego i zielonego!
Nie w przyrodzie na szczęście, bo w przyrodzie już za chwilę to zielone powinno się rozkręcać, czego sobie i Wam życzę. 

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

27 komentarzy:

  1. Oj, jak ja lubiłam "Godzinę pąsowej Róży"! Zaczytywałam się w niej bez końca. Jak nie mogłam nic wybrać w bibliotece to brałam po raz kolejny "Godzinę...", "Anię z Zielonego Wzgórza", Sienkiewicza, "Trzech Muszkieterów".
    Ty masz dość zielonego z prawymi, a ja od paru tygodni siedzę nad przecudnej urody motkami jedwabiu i myślę i zastanawiam się co z nich zrobić. Żaden wzór nie jest wystarczająco dobry dla tego piękna. I w tym zamyśleniu pozdrawiam i czekam na kolejne książkowo-drutowe opowieści:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak lubiłam, że długie lata miałam dwa egzemplarze (nie wiem skąd, ale nie mogłam się zdobyć na to, żeby się jednego pozbyć).
      I też czytałam kiedyś w kółko. Siedziałam w domowym czy bibliotecznym kącie i nie szukałam lektur na świecie. Teraz, po zapoznaniu się z internetem, nie ma takiej możliwości. Lista jest nie do przeczytania. :))
      Jedwab jest magiczny, to prawda. Ja sobie zrobiłam z tego wzoru od Knitologa: http://avercheva.ru/?p=10734
      Jest minus takiego jedwabnego sweterka z takim ażurem - człowiek się wolno przemieszcza, bo cały czas się gapi na fragmenty. Ja się jeszcze nie oswoiłam z jego urodą. :))
      Pozdrawiam i też czekam!!

      Usuń
  2. No więc właśnie! Co to za powroty mrozów!.... Już się przyzwyczaiłam do nadchodzącej wiosny, prawie spakowałam zimowe kozaki, a tu takie niemiłe prognozy, ech...
    "Małgosię" czytałam w nastolęctwie i w ogóle nie pamiętam, jakie wrażenia pozostały mi tej lekturze,ale "Godziny pąsowej róży" nie, bo nie lubiłam książek historycznych/dziejących się w czasach zamierzchłych. A jak już dorwałam się do Chmielewskiej, to przepadłam z kretesem i lektury młodzieżowe przestały mnie porywać i wzruszać (oprócz "Jeżycjady" ma się rozumieć! *^v^*).
    Ja utknęłam teraz w dwóch swetrach na raz, bo do skończenia jednego zabrakło mi motka włóczki, i dziergam drugi, żeby sprawdzić, czy mi też nie zabraknie (wszystko na to wskazuje), i razem domówię dwa motki. Ale za to jak skończę dziergać to prawie jednocześnie będę miała dwa nowe pulowery, ha! *^o^* Żaden z nich nie jest zielony, niech już wiosna się zazieleni!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to chwilowe mrozy mają być (chyba). Ja kozaczki dzisiaj wypakowywałam ze skrzyni. :)
      Właśnie, bo to przeciętna książka jest i z ambicjami na historyczną. Ale za to "Godzina..."! Wcale nie była w zamierzchłych czasach i była bardzo śmieszna.
      To umiesz trzymać nerwy na wodzy, ja bym chyba na dwie paczki postawiła jednak. I tak dobrze, że masz co dokupić. :)

      Usuń
  3. "Małgosi.." nie czytałam, oglądałam bardzo dawno temu jakieś przedstawienie w telewizji i zapamiętałam słomianego Dytka (Tytka?) w siedzącego na lustrze, ale i tak wiedziałam, że napisał ją kto inny niż "Godzinę...", którą uwielbiam - prawdę mówiąc, chciałabym się na chwilę cofnąć w jakieś odległe czasy. Telewizyjna "Małgosia..." nie przypadła mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam się dytko pojawiał, ale też trochę niewykorzystany miał potencjał. Ja też wiedziałam, kto napisał, ale jakoś się zafiksowałam śmiesznie i nie mogłam się nadziwić, że taka przepaść między tymi książkami jest. :))
      Ja też, ale sama nie wiem za bardzo w jakie, chyba właśnie w te osiemdziesiąte. Nawet gorset jakoś bym przeżyła.
      Małgosi w telewizji nie widziałam, za to nabrałam ochoty na film z Czyżewską, bo nie oglądałam dziwnie.

      Usuń
    2. Będę banalna. Moje dzieciństwo naznaczyła "Karolcia".

      Usuń
    3. "Karolcia" to wiadomo, miałam rzecz jasna niebieski koralik, ale nie działał, niestety. :)
      W sumie tak sobie pomyślałam, że ja nie miałam jednej ulubionej czy ważnej. Dużo miałam. Kubuś chyba najbardziej we mnie wrósł i skompilował - to poczucie humoru przede wszystkim.

      Usuń
    4. Też miałam dużo! "Puc, Bursztyn i goście" na przykład, nie mówiąc o Fizi Pończoszance - zawsze chciałam być taka jak ona:)

      Usuń
    5. I pranie. :D I Mikado - bardzo śmieszne (dla mnie musiało być śmiesznie). Pippi książkowa mnie ominęła jakoś.

      Usuń
    6. I wyrafinowany Tjuzdej! Do dziś pamiętam ilustracje w "Fizi...", choć nie pamiętam, kto był ich autorem.

      Usuń
    7. No i w ogóle jego opowiadania - miał oko do zwierząt. :)

      Usuń
  4. Ciekawa jestem tego zielonego:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się go zaprezentować w większym fragmencie i na sobie. Fajnie już się w nim czuję, tylko mógłby by być dłuższy, ale co zrobić. Może doprodukują kiedyś tej zielonej merino. Pozdrawiam serdecznie!:)

      Usuń
  5. Staram się zrozumieć, jak mogła mnie ominąć ta książka. Oczywiście chodzi o "Godzinę pąsowej róży". I jestem pewna, że po prostu nie mieliśmy jej ani w szkolnej bibliotece, ani w miejskiej. Z literatury polskiej dominowały książki literatury obowiązkowej, a nasz "wielki brat" z Kremla moskiewskiego pilnie dbał o to, aby z zagranicy jak najmniej do nas docierało. I teraz muszę koniecznie przeczytać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To szkoda, rzeczywiście. Ale namawiam, myślę, że nawet teraz Ci się spodoba. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. O ja sie bardzo fascynowalam! Glownie Teatrem Mlodego Widza, tam Malgosia byla w odcinkach i nie moglam sie doczekac, prawie jak Abigel. I dzis chcialabym sobie ponownie obejrzec ale sie nie da - dokladnie tak jak Abigel.
    Ksiazka wydawala mi sie bardziej wiarygodna historycznie niz Godzina.. derobiazgi o tym w sumie decydowaly, lepiej tez oddawala to poczucie obcego w obcym kraju. I zupelnie inna mentalnosc. Mimo wszystko ta dziewietnastowieczna byla troche blizsza, poza tym w Godzinie byla po prostu sztafazem. I pamietam ze pod koniec zalowalam, ze nie poznajemy wersji tej drugiej Malgosi i tego jak patrzyla na nasze czasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, trochę to osobisty odbiór waży. Mnie zabrakło szczegółu, poza tym odczuwałam nadmiar komentarza odautorskiego dotyczącego zmiany w relacjach, jakoś to wszystko działo się mało naturalnie. I miałam odczucie, że dla autorki też ta epoka była obca (no, ale mnie od jakiegoś drażnią stylizacje na dawne czasy, więc pewnie w jakimś stopniu to z tego). Najlepiej wypadła w opisach przyrody. :) Może też spodziewałam się więcej humoru. A Małgosi po drugiej stronie lustra też mi bardzo brakowało.
      Nie wiem, czy tak zupełnym sztafażem, Anda przecież też była w okowach tamtych konwenansów i zachowań. O gorsetach nie wspomnę. Z tego co pamiętam, Godzina ma tylko warstwę obyczajową, mnie to nie przeszkadzało. Dla mnie bardzo interesujące były te znane jej osoby w innych okolicznościach - taki przyczynek do tego, jak na nas kładą się czasy. Niby oczywiste, ale się o tym nie myśli. W każdym razie koniecznie muszę zrobić powtórkę.

      Usuń
  7. A jest jeszcze "Pierścień Księżnej Anny". I weź tu człowieku nie zgłupiej :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Godzina pąsowej róży " jest świetna dla wszystkich ,w każdym wieku. Ostatnio czytałam"Poskramianie demonów" "Życie wśród dzikusów" a przede mną " Jajko i ja"I te pozycje mogę polecić na poprawienie humoru,skoro wiosny jakos nie widać. Pozdrawiam,Asia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, właśnie, "Życie wśród dzikusów" pamiętam jak przez mgłę, może warto wrócić? :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Trochę późny komentarz, ale (o ile dobrze pamiętam) panna Małgosia rozplątywała kłąb wełny :), aby ćwiczyć cierpliwość, a ja sumiennie mając kontakt z takim "złym", starałam się także nie tracić cierpliwości ("zrobię wszystko, byleby nie ciąć wełny"). No... nie zawsze mi wychodziło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłębu wełny nie zauważyłam (ale ogólnie o wełnie było jak najbardziej).
      "zrobię wszystko, byleby nie ciąć wełny" też tak mam i dotyczy to najbardziej prozaicznych supełkach na torebkach foliowych. Bardzo, bardzo ciekawa fiksacja. :))

      Usuń
  10. Dzięki za rekomendację, uwielbiam takie opowieści! Chociaż głodna się zrobiłam, nie powiem. A w zasobach niezmiennie kasza gryczana:(
    สมัคร D2BET
    Gclub

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz