środa, 5 kwietnia 2017

Opory rogate

"Bądźcie zdrowi i nie zapomnijcie o mnie całkiem, kiedy już umrę; jesteście mi to winni, jam bowiem często o was myślał, by was uszczęśliwić, bądźcie więc szczęśliwi! - Ludwig van Beethoven"
Muzyka i cierpienie, Anton Neumayr


Uwaga, będzie długa dygresja osobista, bo moja droga do muzyki nie była łatwa, lekka ani oczywista. Długo nie uszczęśliwiała mnie ani muzyka van Beethovena, ani innych klasyków, brało się to najprawdopodobniej z powodu mojej muzycznej głuchoty, los jednak mnie w jakimś stopniu uleczył, nie uciekał się przy tym do wtykania w ucho watki natartej świeżym chrzanem (jak Beethoven na przykład). W pierwszej kolejności mój tata, mimo że na co dzień pełen poświęceń, odmówił stanowczo chodzenia do opery z moją mamą. Padło na mnie i jako nastoletnia grzeczna dziewczynka z bólem zgodziłam się na rolę damy towarzyszącej, wskutek czego często i srodze cierpiałam na różnych Dziadkach do orzechów i Madamach Butterfly. Mama robiła co mogła, żeby tylko mi się spodobało - pokazywała piękno dekoracji, zwracała uwagę na piękno fabuły, odwoływała się do mojego rozumu. No ale cóż, nie podobało mi się i dalej przeżywałam katusze w pięknie muzycznych okoliczności i dekoracji.

Wobec takiego oporu los wzmógł swoje starania i zbiegiem okoliczności, w nowej szkole zaprzyjaźniłam się z nową koleżanką z klasy. Przyjaźniłam się bardzo intensywnie od rana do wieczora, pech chciał, że koleżanka była również uczennicą szkoły muzycznej, musiała dużo ćwiczyć na pianinie. O skróceniu czasu naszych spotkań nie było mowy, więc przyjaźń została połączona z pianinem i nagle stałam się słuchaczką wielogodzinnych prób. Teraz dziękuję losowi, że nie grała na skrzypcach i że była prawdziwej dobroci, bo unikała gam i ćwiczyła naprawdę ładne (i łatwe) utwory. Z czasem zaczęłam je rozróżniać i prosić o "to z dzwoneczkami" - czyli któryś nokturn Chopina, aż w końcu z własnej nieprzymuszonej woli poprosiłam o pożyczenie płyty - wybrała mi koncert fortepianowy B-moll Czajkowskiego co jest naprawdę dobrym początkiem. Powoli, powoli, stałam się melomanem, aczkolwiek dalej głuchym - z pojęć muzycznych przyswoiłam sobie tylko głośno-cicho oraz wolno-szybko, cała banda ćwierćnut, tonacji, szesnastek i ósemek pozostaje czarną magią, co mi zupełnie nie przeszkadza radować się słuchaniem i uważać, że jeżeli cokolwiek oddaje w pełni piękno świata, jego tajemnice, uniesienia, radość, rozpacz i duchowość, to jest to właśnie muzyka (a zaraz potem literatura, gdzieś w dali matematyka z  fizyką). 

Tak przygotowana starannie w dalekiej przeszłości, kupiłam niedawno i prawie natychmiast przeczytałam "Muzykę i cierpienie" Antona Neumayra. Autor z wykształcenia jest lekarzem i pianistą, od lat zajmuje się popularyzowaniem biografii wielkich kompozytorów, zgłębia ich życie, twórczość i choroby. Książka omawia pięciu zmarłych przedwcześnie muzycznych tytanów - Mozarta, Beethovena, Brahmsa, Chopina i Czajkowskiego. W każdej części krótki, ale skondensowany, barwny i żywo opowiedziany życiorys, symptomy choroby i diagnoza. Napisane to stylem konkretnym, rzeczowym i przystępnym, tak więc nawet taki laik, jak ja jest w stanie zrozumieć, skąd się wzięła opuchlizna, a skąd osłabienie. (Swoją drogą, nasze ciało też mnie zadziwia swoją złożonością i mrocznością i czasem trochę żałuję, że nasze istnienie nie wyraziło się bardziej duchowo, a jednak mniej cieleśnie). W każdym razie, kluczowe jest tu to, że do tych nad wyraz szczegółowych oględzin przystępujemy w towarzystwie lekarza, wiec czujemy się mniej niestosownie niż byśmy byli zwykłymi gapiami żadnymi sensacji. Jeżeli nawet pewne zażenowanie w nas jest, to zdecydowanie silniej odczuwa się żal, że antybiotyków albo szczepionki przeciw gruźlicy nie wynaleziono te dwieście lat wcześniej.
Diagnoza jest szeroko omówiona, Neumayr przytacza szereg argumentów - czasem wydawało mi się, że ten sam fakt raz przytacza jako argument za a raz jako przeciw, no ale ja nie jestem lekarzem. I w sumie nie to było dla mnie najważniejsze. Najważniejsza była dla mnie możliwość przebywania przez jakiś czas z tymi, którzy całe życie, w zdrowiu i w chorobie gnani byli przymusem spisywania muzyki, która "tkwiła im w głowie i nie dawała spokoju". I dlatego cieszę się, że przeczytałam r\tę książkę. I że mogłam sobie w internecie puścić te utwory, które tam zostały wspomniane.  

Mnie spokoju nie daje koc (dzisiaj czytamy i dziergamy z Maknetą), więc został zesłany na karny taboret, tymczasem wyciągnęłam sweterek w ażury, który siedział zamknięty w robótkowej torbie. Zamknięty został nie bez powodu, otóż mianowicie, kiedy wyprodukowałam na koniec dołu ściągacz francuski, sweter ujawnił swoją rogatą naturę, zawinął się całym ściągaczem do góry i tak pozostał niewzruszony wobec licznych prób odwinięcia. Po dwóch tygodniach zebrałam się na odwagę, wyciągnęłam go z torby, postanowiłam, że nie mogę przegrać z prostym swetrem (nawet jeśli ma ażurek - bardzo ładny zresztą w przymiarkach). Postanowienia się trzymam, robię rękaw dla niepoznaki, a tak naprawdę obmyślam strategię walki z dołem.

Wiosna już na dobre w zieleni i nawet w pierwszych kwiatkach i forsycjach, Muzykę zakładałam więc bardzo wiosenną zakładką:


Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

15 komentarzy:

  1. Hej Czajko,
    pięknie to wyraziłaś.Też żałuję,że nasze istnienie jest takie bardziej cielesno-materialne, na dodatek ten materializm betonują męczące reklamy w stylu "to cię uszczęśliwi,jesteś tego warta".I wkurza mnie to wszędobylskie gotowanie, różnego rodzaju "ałtorytety-celebryty" nie mając nic ciekawego do powiedzenia prowadzą programy kulinarne.Ilekroć spojrzę w ekran tv nic tylko gotują.Już mi się ulewa.
    O książkę się postaram.Kiedyś przebrnęłam przez "Gwiazdozbiór muzyczny"Kisielewskiego;)),owszem napisana profesjonalnie i soczyście, ale te chorały,kwartety,kwintety,allegra sonatowe,style galant,transkrypcje fortepianowe,harmonie chromatyczne... rozumiałam analogicznie jak fizykę kwantową;))
    pozdrawiam,
    Hanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duch podupada w dzisiejszych czasach. Może zresztą zawsze trochę upadał, tylko teraz właśnie w mediach się to eksponuje. I w internecie też.
      Jak ktoś pisze z talentem i z pasją, to ja mogę czytać nawet nie rozumiejąc. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Pierwszy raz w Operze byłam właśnie na Madame Butterfly . Było to w podstawówce i długo pamiętałam to przeżycie, bo myślałam, że umrę z nudów ;) Ponownie do Opery poszłam dopiero ok. 40 roku życia i od tej pory bardzo lubię tam chodzić. Myślę, że do tego trzeba chyba dojrzeć, w każdym razie ja długo dojrzewałam , może jakaś opóźniona jestem :( A co do zawijania się brzegu to sądzę, że po blokowaniu powinno się samo ułożyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, no właśnie! Są ludzie, którzy od dziecka przepadają za klasyką, a tacy jak my potrzebują więcej czasu albo więcej przymusu.
      Najważniejsze, że się udało, bardzo się z tego cieszę. Ja nawet miałam dwie okazje przejścia na wyższy poziom, czyli zacząć śpiewać, ale pan z chóru poddał się od razu i mnie wyrzucił jak tylko namierzył kto tak fałszuje. Mąż walczył dłużej, bo był przekonany, że każdy się może nauczyć śpiewać. Jednak wobec moich talentów musiał się poddać i od tamtej pory mam zakaz śpiewania przy ludziach. :)
      Ps. Dziękuję, tak właśnie się zastanawiałam czy po praniu się stanie bardziej lejący - pierwszy raz tak mi się ściągacz wywinął. No nic, i tak muszę go wydłużyć. Zobaczymy.

      Usuń
    2. W chórze też śpiewałam, ale we wczesnej podstawówce, potem mi się znudziło. Kiedyś na wycieczce w Chinach, w pewnych okolicznościach, coś tam zaśpiewałam i jakaś pani z muzycznym wykształceniem stwierdziła, że mam bardzo ładny głos i szkoda, że nic z nim nie zrobiłam. No po prostu zmarnowałam talent ;)

      Usuń
    3. Ojtam, za to pielęgnujesz dziewiarskie talenty i podróżnicze. A przy dzierganiu też możesz śpiewać. O! I nagrasz jedwabne tutoriale śpiewające i zrobisz furorę na youtubie. ;)

      Usuń
  3. Napisze krótko. Bardzo dobrze rozumiem Twojego Tatę :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale po latach prób ile czekałoby go zachwytów i estetycznych ekscytacji! Chociaż mogłoby też być jak z Tołstojem - po 50 latach intensywnego czytania Szekspira, dalej był zdania, że to beznadziejny dramaturg i że dalej go nie cierpi. :D

      Usuń
  4. Też mam pproblem ze śpiewaniem ,i dlatego nie próbuję.Lubię chodzić do teatru na balet, bo tam dobrze się czuję, i muzyki mi wystarcza i tańcem się delektuję. Bardzo barwnie wszystko opisujesz. A teraz mam takie " prywatne' pytanie. Czy czasami nie piszesz cos do szuflady, bo pióro masz takie, że niektórym pisarzom i szczególnie pisarkom daleko do Ciebie. Czy tej przygody z pisaniem u Ciebie nie było? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bardzo lubię śpiewać, tylko teraz rzadko jestem sama w domu, a mąż jakoś protestuje dziwnie. :))
      No właśnie ja do baletu bardzo długo dojrzewałam.
      Dziękuję bardzo za miłe słowa. Nie, nigdy nie pisałam do szuflady, listy tylko pisałam w dużych ilościach. :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Do muzyki klasycznej chyba trzeba dorosnąć, chociaż... Już jako dziecko lubiłam i nadal lubię słuchać, któregoś z operowych głosów żeńskich, dobiegających od czasu do czasu z dziadkowego radia, ale bij zabij nie wiem, czy to alt, czy jakiś sopran. W szkole chodziliśmy na koncerty umuzykalniające do filharmonii i/lub szkoły muzycznej i prawdę mówiąc lubiłam je, choć wtedy się do tego nie przyznawałam, bo lubić coś takiego to był obciach. Teraz też lubię czasem posłuchać klasyki w domowych zaciszu, "zaliczyłam" też kilka przedstawień operowych organizowanych latem w naszym amfiteatrze, ale do filharmonii, do której mam pięć minut spacerkiem, nie czuję potrzeby chodzić - może jeszcze do tego nie dorosłam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz jak to każdy ma różnie. Jednak muzyka na żywo ma dodatkowy wymiar. Chętnie bym teraz pochodziła, ale do filharmonii to mam daleko. No i lubię też tę atmosferę - eleganckie ubrania, perfumy. Może się kiedyś zbiorę. Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Mnie chyba właśnie ta elegancja odstrasza, bo mimo że mi się podoba, to w mojej szafie od jakiegoś czasu tylko dżinsy i t-shirtopodobne bluzki z Orsaya.

      Usuń
    3. A ja uwielbiam stroić się do filharmonii.

      Usuń
  6. Mi słoń nadepnął na ucho a mimo tego uwielbiam chodzić do filharmonii. Nie rozróżniam utworów ani wykonawców. Muzyka jest dla mnie zbiorem nie zrozumianych znaków, pojęć i dźwięków. Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że na uniwersytecie w moim roczniku dali muzykę jako specializację w pedagogice. Uwieżcie mi lekcje praktyczne z muzyki były dla mnie horrorem, jednak teoria pozwoliła mi bardziej zrozumieć znaczenie muzyki w życiu codziennym. W pracy z dziećmi używam jej teraz bardziej świadomie. Powoli dorastam do muzyki.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz