czwartek, 29 stycznia 2015

Piękne katastrofy

Czasami nic nie zapowiada katastrofy i wszystko jest pięknie. Kolor, tytuł, wzór, autor, fason, okładka. A jednak, jednak, z tych pięknych zapowiedzi mamy piękne katastrofy. trudno nawet do nich mieć żal. 
Kozeta i Judasz z ulicy Iglastej. Kozeta autorstwa mojego, Judasz autorstwa Jana Tomkowskiego. 
Twórczość pana Tomkowskiego już trochę znam. "Zamieszkać w bibliotece" - marzenie chyba każdego książkowego fascynata. Pisze pięknie - o muzyce, o malarstwie holenderskim, o Prouście. Czytając go miałam wrażenie, że w białej bluzeczce siedzę w pierwszych fotelach teatralnych. Jakoś odświętnie można była dotknąć kultury. Ale ten Judasz. Ani to powieść, ani to eseje. Krótkie opowiastki o niciach, o byle jakim mydle, o hałasującej krzesłem sąsiadce. Gdyby to może było opowiedziane błyskotliwie, gdyby zakończone świetną puentą. Ale nie jest. Brnę więc przez to narzekanie na jakieś lekarskie zaświadczenia, na nieodbyte wyjazdy, na nieoświeconą brać robotniczą i oddycham z ulgą, kiedy przestaje być o autorze (narratorze), a  zaczyna o literaturze. 
"A potem przyszli cudowni mnisi, którzy nie uważali swego życia za zmarnowane, jeśli choć raz przepisali Biblię!"
I nagła zazdrość mnie ogarnia, chociaż wiem, ze oni tak na stojąco, w zimnie i na głodnego. 
Ale takich perełek jest za mało jak na 238 stron.



Kozeta jest równie piękną katastrofą. Ma same zalety. Włóczkę ma połyskliwą i gładką. Warkoczy ma w ilościach, które nawet mnie pozwoliły na wyszkolenie się w zaplataniu ich bez schematu. Skończyły się rozważania, które oczka za robótką, które przed robótką, teraz sama wiem.
Ale ta balerinka z warkoczami, to nie jest mój fason, bo on najlepiej wygląda na płaskim, a płaskiego ci u mnie mały dostatek.
Dziergam więc drugi, ostatni w niej rękaw i obmyślam kolejny projekt. I jak to jest, że najlepiej się obmyśla projekt z tej niekupionej jeszcze włóczki?
Włóczka siedzi w koszyku i czeka na wynik mojego bicia się z myślami. Ale że na horyzoncie nowy miesiąc z wypłatami, więc myśli mogą zostać pobite. Myśli myślami, tymczasem starsze dziecko zgubiło czapkę. Swoją jedyną, kupną czapkę. Poruszona w sumieniu własną niedobrocią matczyną, co ciągle dzierga młodszemu dziecku, a starszemu nic, odłożyłam na bok Kozetę i w dwa dni wyprodukowałam granatową Lopi.


 I ciągle mam chęć na sweter z tej wełny. Mimo jej niemożebnego gryzienia. I może kiedyś go sobie zrobię. Zrobię, choćbym tylko miała patrzeć na niego i myziać.

Dziękuję bardzo za komentarze i odwiedziny! Miłego dnia, chociaż już czwartek i środa już dawno minęła. :)

środa, 21 stycznia 2015

Śniegi w szale

Niespodziewanie w kalendarzu środa.

Weszłam w sobotę do pasmanterii obejrzeć guziki, bo, jak wiadomo, nie kupuję nowych włóczek. Prawie ich nie widziałam na regałach, nie widziałam jak zwijają się w motki, powiewają włoskami, kuszą kolorami. Dzielnie przeszłam mimo. Aż tu nagle błysk. Błysk na regale, błysk w moim oku.
Lubię jak błyszczy, co na to poradzić, jestem beznadziejną sroką, będąc małą dziewczynką obwieszałam się potajemnie koralami mamy i przystrajałam w jej pierścionki. Właściwie bez wyrzutów go wzięłam na akcję. Wypełni misję jednego motka jako agent 05. Kryptonim - szal w karnawale.
I taki był milutki i błyszczący (jak już wspominałam), że w domu dokupiłam mu kolegów licznych na sweterek. Ale to już mroczne oblicze nałogu w szale wyprzedaży.

Dziergam zatem karnawałowo, nitka błyszczy powabnie i metalicznie. W tych błyskach czytam o śniegu i mrozie.
"Ludzie budzili się późno, bo nie było już poranków."
Uczciwa oszustka, Tove Jansson
Trocha szkoda, że mój budzik o tym nie wie. Podejrzewam, że szef też nie, więc nie chcę za bardzo sprawdzać.


Pytanie Tove - odpowiedź Muminki. Ale to nie całkiem tak jest. Tove Jansson na początku była malarką. Potem stworzyła Muminki. Potem była pisarką dla dorosłych. I chciała choć trochę uwolnić się od Muminków (jak dziwnie, bo przecież są takie kochane).
W "Uczciwej oszustce" Muminków nie ma, bo jest śnieg, a wiadomo, że jak jest śnieg to one śpią z igliwiem w brzuszkach. Uważny czytelnik dostrzeże je może, jak wymalowane w kwiatki przemykają przez las. Zupełnie do niego nie pasują, pomijamy je zatem milczeniem i patrzymy co jeszcze widać w tym śniegu.
Widać dwie kobiety, jedna starsza, wycofana nieco z życia, jakby obumarła, obciążona balastem wspomnień i nieodpisanych listów. Druga zdecydowanie młodsza, z jasnym celem i jasnym planem.
Spotykają się, co budzi oczywiście szereg napięć i szereg wątpliwości. Co jest uczciwe i co się powinno. I czy rzeczowy rozsądek jest dobry, czy czasem nie lepszy jest święty spokój i zimna grochówka z puszki. Nic się tutaj nie rozstrzyga, jak w życiu prawie.

Jest też młody chłopak i jego marzenie o łodzi. Łódź jest ważna, łódź to wolność.
Są też książki "nowiutkie, lśniące i kolorowe, kuszące przygodą." Jest też szydełkowanie pozwalające odpocząć myślom.
Czy to jest Jansson, taka jaka była, jak powinna być i o jakiej marzyła? Może tak, może nie, ale na pewno jest to niebanalna, mroczna nieco, intrygująca historia. Napisana oszczędnie, bez niepotrzebnych ozdób. Błyszczy się w niej tylko to, co musi.
I tylko ta okładka, ładna sama w sobie, do tej książki mi nie pasuje. Przynamniej bardzo pasuje do mojego szala w karnawale.

Z rzeczy skończonych mogę zaprezentować Medeę, czyli żar w popiele:


Super lekka, super wygodna i super ciepła.
Verdi Drops 07
106 g
druty nr 6 (ściągacz) i nr 7 (sweter)
Wzór Dropsa

Z rzeczy zakładających - owca (oczywiście):


Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze Pozdrawiam serdecznie, miłego wieczoru! :)

czwartek, 15 stycznia 2015

Żaba z wyzwaniem

"...mamy tu cudowny ogród, cieniste alejki, zakątki, rzeczułkę, młyn, łódkę, księżycowe noce, słowiki, indory... W rzece i stawie są bardzo inteligentne żaby. Chodzimy często na spacery, a ja zazwyczaj zamykam oczy i wyciągam ramiona, imaginując sobie, że pani też wyciąga je ku mnie..."
Czechow, listy za "Antoni Czechow jego życie i twórczość" Elsa Triolet

Znowu czytam o Czechowie. Króciutka książeczka napisana przez Rosjankę po francusku. Trochę jest Lenina w tle ale nie jest to szczególnie męczące. Sporo cytatów z samego Czechowa.
A Czechowa zawsze dobrze czytać. Jest w jego opowiadaniach, listach coś takiego co nas wrzuca bezboleśnie w jego świat. I czujemy się wtedy jakbyśmy sami słuchali tych inteligentnych żab i spacerowali w księżycową noc.

Bo noce faktycznie są księżycowe, nie spaceruję jednak chwilowo, ale dziergam. A dziergam na ogół w trudnych warunkach, zeszyt z wzorami ciągle się zamyka od razu na kolanach, albo zsuwa się na podłogę i tam zamyka, aż w końcu męża wzięła litość nad moją niedolą i olśniony nagłym pomysłem wyciągnął z szufladek nieużywany już pulpit na nuty.
Żeby nie być gorszą,  mnie też olśniło, zamykający się od dwóch lat zeszyt wymieniłam na kołonotatnik i mam. Wzory, ołówek, notatnik, wszystko w jednym łatwoprzestawne, łatwoprzesuwne i łatwoustawne.
To czerwone obok pulpitu to moja zaczęta w październiku (kiedy on był?) Kozeta. Zamknęłam ją w szafie trochę ze względu na wciskające się w grafik czapki, ale trochę ze względu na przełom w warkoczach. Przełom w warkoczach polegał na rozmnożeniu licznym warkoczy rozłożystych  i wpasowaniu ich w warkocze chude. Opis Dropsa nie pomagał, zamiast więc znowu poświęcić jedną niedzielę na zrozumienie opisu, przygnębiłam się i poddałam. A kiedy skończyłam wszystkie czapki i pęczki i Medee, wyciągnęłam nieszczęsną Kozetę i cały wieczór czytałam o warkoczach. Po kilku godzinach czytania, liczenia w pamięci, liczenia w kalkulatorze, omijania pułapek w opisie, okazało się wreszcie jasno, które warkocze są z przodu, które z tyłu i że razem jest ich trzynaście. Uzbrojona w tę wiedzę, kołonotatnik, pulpit przebiłam się przez korpus aż do pierwszego rękawa.

Jest to drugie zadanie (dokończenie robótki ubiegłorocznej) z podjętego niefrasobliwie wyzwania 15 projektów w rok. Niby coś mówią o odróżnianiu odwagi od głupoty, ale ja na razie czuję się odważna przeważnie.
Pierwszym zadaniem jest komplecik - znana skądinąd czapka i komin. Pozuje oczywiście Bubulina:



Komin waży 178 gram, robił się drutami nr 6 i dobrze się nosi. Pachnie na razie odrobinę owczarnią, bo na razie nei było czasu go prać, od razu poszedł w służbie ocieplającej do pracy i z powrotem.

Przyjemnego dziergania z czytaniem nieustająco, bo dziś już trochę jakby nie środa, ale czwartek.
Dziękuję za odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)


środa, 7 stycznia 2015

Czekając na piórko z kominem


"Czas w te wieczory (od Wigilii Bożego Narodzenia do Trzech Króli) przepędzano przy ognisku domowym na śpiewaniu kolęd lub innych pieśni nabożnych i światowych, opowiadaniu starych baśni, wzajemnych odwiedzinach i rozrywkach domowych."
Gloger

Czyli jednym słowem rozrywki środowe u Maknety.

"Przestrzegano też surowo, aby po zachodzie słońca nikt nie prządł, nie motał przędziwa, nie szył i w ogóle nie pracował ostrymi narzędziami. Mówiono, że kto w te wieczory przędzie i mota, będa mu się wilki motały do obory."
Polskie tradycje świąteczne, Hanna Szymanderska

Ja jednak śmiało pracowałam drutami, brak obory zdecydowanie umacniał mnie w walce z zabobonami i w ramach rozrywek domowych opowiadałam stare baśnie. Lubiłam opowiadać baśnie, lubiłam tę precyzję fabuły, kiedy to darowane w podzięce piórko zawsze okazywało się potrzebne w kluczowym momencie. No ale potem wszyscy wyrośli, najmniej ja, ale i tak nie miałam komu opowiadać, więc wydałam swoje baśnie myśląc, że je na zawsze pamiętam. Był sobie król, miał w sadzie złotą jabłoń, która raz w roku (chyba raz w roku) rodziła złote jabłka. I ktoś te jabłka wykradał rok w rok, więc w końcu król poprosił trzech synów, to było jasne i klasyczne, pilnowali po kolei, zasypiali, najmłodszy nie zasnął, to wiadomo, no ale po co mu było to piórko? I skąd wziął się smok? A koń? Coś było z koniem, coś było z rzucaniem włóczni, chyba w innej już baśni, jakieś dłubanie przez ścianę i jakiś upajający zapach Bazylijki.

Pamięć jednak nie jest tak wieczna jakby nam się wydawało, zapomniałam swoje ulubione baśnie, rzuciłam się więc do internetu, w nim jest prawie wszystko, moje baśnie też były, niestety okazały się baśniami cennymi nadzwyczaj. Wykazawszy się nadzwyczajnym rozsądkiem i opanowaniem wobec liczb trzycyfrowych (teraz oczywiście trochę żałuję) nabyłam egzemplarz z lekka zszargany, ale na moją kieszeń. Z bliska zszarganie okazało się być znaczące, ale piórko wróciło na miejsce, wyjaśnił się pobyt smoka w beczce z trzema obręczami oraz rzucanie włóczni, a Bazylijka rozsiewała w komnatach cesarskich upajający zapach, cesarz się nią opiekował, mówił do niej i podlewał, aż w końcu ona nocami zamieniała się w dziewczynę o długich, złotych warkoczach a on musiał wyjechać na wojnę. I wtedy nagle zabrakło ciągu dalszego, kartki były wyrwane. Rzuciłam się do internetu, zostały już w nim same drogocenne egzemplarze, bo te zszargane wykupiłam i już myślałam, że nigdy się nie dowiem, co się stało z Bazylijką, kiedy niespodziewanie bratnia dusza książkowa przysłała mi swój własny egzemplarz, szczęśliwie strony w nim były wszystkie. I już wiem, że Bazylijka została wyzwolona od niedoli i żyła potem z cesarzem długo i szczęśliwie.
Jeżeli nie musimy, nie wyrzucajmy swoich baśni. I jeśli możemy, nie kupujmy mało włóczek.

 Miałam motek szarej lopi, wrzucony do koszyka bez szczególnego planu, przy okazji zakupów czapkowych dla dziecka. Wrzuciłam motek na druty w Nowy Rok natchniona wzorem prostym na czapkę. Wydziergałam go błyskawicznie, bo naprawdę jest prosty. Na Bubulinie wygląda jak beret:
    

Ale na mnie wygląda jak czapka:


 Druty nr 6, waży 68 gram, Alafosslopi. Dzisiaj ją testowałam, było minus dziesięć stopni, czapka nic nie gryzie, jest bardzo ciepła, nieprzewiewna (to znaczy wiatr nie przewiewa) i zgrabna.
Zachęcona urodą czapki, zapragnęłam mieć do kompletu komin, wrzuciłam pozostałe 32 gramy na druty


powstało go sześć centymetrów gustownego komina, a reszta, jak można się tego domyśleć, czeka na poczcie. W postaci włóczki w paczce. No dobrze. W dwóch paczkach. Bo jak mówi starożytne przysłowie - czego z piórkiem można zapomnieć, tego z włóczką może zabraknąć.

Miłego dnie! Dziękuję bardzo za odwiedziny i miłe słowa! :)