niedziela, 25 czerwca 2023

Pałace, kubki, kolory i niekocyki

 


"A już, wierzcie mi, wprost rozpacz mnie ogarnia, kiedy do snu się rozbieram i pomyślę, że rano przyjdzie mi się znowu ubrać, a wieczorem znów rozebrać, rano ubrać, wieczorem rozebrać, ubrać, rozebrać, to już nieraz chciałbym dnia nie dożyć. Całe szczęście, że lokaj mi pomaga, bo sam nie miałbym chyba siły.

Jakież to wszystko nudne. Co to będzie? Co to będzie?"

Pałac, Wiesław Myśliwski

Pałac wylosowałam w swoim miesięcznym losowaniu moich spośród moich Wielkich Nieprzeczytanych i tym sposobem nie stał już na półce, gdzie od ośmiu lat albo od dziesięciu, dokładnie nie pamiętam, bo jak kolejka długa, to lata mijają nie wiadomo kiedy.

Pierwszą książkę Myśliwskiego dostałam w prezencie, przeczytałam, podobała mi się, drugą kupiłam ze względu na tytuł, bo jak nie zauroczyć się traktatem o łuskaniu? Przeczytałam, podobała mi się i potem już łatwym kupowaniem internetowym nakupiłam kolejne cztery, wszystkie miały śliczne okładki, chociaż tytuły już mniej śliczne, postawiłam je na półce i już nie przeczytałam. Aż przyszło losowanie i na Pałac padło.

Przeczytałam i też mi się podobało. Nie jest to mój ulubiony w tej chwili typ lektury, ale nie można odmówić Myśliwskiemu uroku, głębokiej refleksji, tajemnicy, płynnej narracji i wręcz lekko narkotycznego rytmu. Sprawnie wprowadza czytelnika w trans i to jednym tylko pastuchem Jakubem, który najpierw jest Jakubem, a potem dalej jest pastuchem ale trochę się przemienia w dziedzica. Oczywiście w swojej wyobraźni a może w wyobraźni autora, w sumie nie ma to żadnego znaczenia ani dla powieści ani nie miało dla mnie, cały ten ciąg sugestywnych dworskich obrazków, cały korowód osób przewijających się i te wszystkie rozmowy były wystarczająco ciekawe.

Jako że zdecydowanie nie mam lokaja, dbam bardzo o to, że mnie ominęła ta nuda kolejnych dni i nocy. A nudę można rozproszyć różnymi rzeczami, w tym między innymi kolorami. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, zaopatrzyłam się w kredki i kolorowanki (podsumowanie Roku bez Zakupów będzie z pewnością w kolejnych odcinkach, bo w sierpniu ów Rok się kończy). Jakieś kredki od wielu lat miałam, ale okazały się być kredkami męczącymi i nienajlepszymi (tak to właśnie jest, kiedy człowiek wgłębia się w różne tematy na YouTube), teraz mam niemęczące (Polychromos Faber Castel, bo zdjęcie jest poglądowe tylko) chociaż dalej dla amatorów.



Kolorowanki kupiłam różne, dla dorosłych i dla dzieci, ale te dla dzieci wolałabym chyba dać wnuczkom, bo nie wyobrażam sobie jak ja pomaluję tego Vermeera. Wnuczęta moje pomalowałyby taką Dziewczynę z perłą raz dwa. No trudno, zaczęłam od kolorowanek dla dorosłych, a Vermeera przepracowuję w sobie, że to nie będzie profanacja tylko…, no do tego jeszcze nie doszłam w zastanawianiu co.  


 

Do kolorowania kupiłam (podsumowanie Roku bez Zakupów będzie)s obie też kubek, który bardzo jest przydatny do przeganiania nudy, zwłaszcza że jest ręcznie ulepiony przez MiskiIzki z Łodzi. I trzeba wspierać lokalnych artystów, nie ma rady. Więc wsparłam (dwa razy)



Jakiś czas temu wygrałam niespodziewanie nagrodę główną na Instagramie, co prawda tematem konkurencji była największa wtopa dziewiarska, ale trudno, przepracowałam to w sobie, że dzierganie czyni mistrzów i że kiedyś będę, i że te trzy rękawy w swetrze to zrobiłam dawno temu i już się to nie powtórzy. Nagroda jest bardzo śliczna, trzyelementowa, przy czym część wełniana jest związana z Muminkami, co mnie cieszy jeszcze bardziej. 


Będą z niej skarpetki, ale najpierw zrobię sweterek. 


Sweterek zaczęłam od próbki i już bez wyrzutów sumienia, bo kocyki dla wnucząt skończone, wymagają tyko dorobienia pomponów i pochowania nitek. Robię więc wreszcie niekocyk, mam kawałek ściągacza (sweter robiony jest od dołu, raz tylko robiłam i wspomnienia mam nieco traumatyczne, ale to było w epoce trzech rękawów, więc dawno, teraz może pójdzie łatwiej) i tak sobie myślę, że odkąd wpisałam te kilogramy liczne moich włóczek w tabelki, to wydaje mi się, że one już przerobione są. To bardzo przyjemne uczucie, co prawda zaczynają wtedy po głowie chodzić nowe włóczki, ale Rok bez Zakupów jeszcze się nie skończył, ale o nim będzie. Tymczasem napadało dużo deszczu, ale dziś wyszło słońce, roślinność ozdobna i jadalna wymyta i żywa, można się cieszyć nią i spożywać, czego sobie i Wam życzę, dobrego dnia!

I niezmiennie dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, a Pałac zakładałam zakładką z parkiem jakby pałacowym trochę i letnim.    


sobota, 17 czerwca 2023

Fantazje w przerwach


 

„Godny pożałowania zwyczaj brzdąkania (fantasieren) na instrumentach w czasie przerw w graniu, zwłaszcza podczas recytatywów w muzyce kościelnej, jest haniebny, gdyż wprowadza Mischmasch dla słuchaczy, powodując u nich takie przykre dolegliwości utrudniające odbieranie muzyki jak ból zębów czy kłucie w boku.”

Muzyka w Zamku Niebios, John Eliot Gardiner

Bach jaki jest każdy słyszy. Na pewno nie powoduje bólu zębów czy kłucia w boku, chociaż niewykluczone, że od wykonania jego własnych kompozycji kłuło go w boku i rzucał w nerwach perukę na ziemię. Nie ma łatwo taki geniusz, który słyszy każdy fałsz, a czasu na próby nie ma za wiele. Nie miał też łatwo z przełożonymi, którzy albo nie rozumieli kogo zatrudniają, albo skąpili pieniędzy, a nieraz jedno i drugie. Nie miał łatwo z publicznością, która się spóźniała, witała i przechadzała w czasie muzyki. Ciekawe czy Bach teraz, siedząc na pewno u boku pana Boga cieszy się z tych trudów i starań z jakimi jego muzyka jest wykonywana dziś. Kiedy pojawiła się „Muzyka w Zamku Niebios”, od razu ją kupiłam (na gwiazdkę, ale mój Rok bez Zakupów będzie jeszcze omawiany w kolejnych odcinkach), bo spodziewałam się, że skoro napisał ją dyrygent, a dyrygent musi porywać, więc ta książka również porywa. Napisana z pasją, werwą, humorem, zdobiona świetnymi metaforami,  żywo prowadzoną narracją i widoczną erudycją autora. Jest dodatkowo pięknie wydana z licznymi ilustracjami i obszernymi indeksami oraz bibliografią.

Zwłaszcza indeks dzieł Bacha jest istotny, bo można sobie usiąść z płytą albo Internetem, puścić jakąś kantatę czy BWV (dzieło Bacha), co jest bardzo łatwe, bo wszystkie są ponumerowane i przeczytać czego dokładnie się słucha. Gdzie jest wesoło (to nawet ja jestem w stanie zauważyć), gdzie jest smutno, gdzie jest protestancko, gdzie katolicko bardziej, gdzie ironicznie a gdzie bardzo nabożnie.

Czytałam z przerwami dwa miesiące, ale warto było. Mimo niektórych fragmentów dla mnie niezrozumiałych, bo bardzo technicznych. No ale dla mnie wszystko chociaż odrobinę muzyczne, czy to nuta, szesnastka, klucz, interwał, jest niezrozumiałe, niestety.

Bach twierdził, że każdy może osiągnąć to co on, tylko musi ciężko pracować. Jest to w sumie pocieszające, no chyba, że trzeba byłoby pracować przez miliony lat. Na wszelki wypadek więc nie zabrałam się za komponowanie, ale w swojej skromności i zdrowym rozsądku dalej dziergałam kocyk. Kocyk jaki jest, wiadomo, duży, długi i długotrwały, więc na raz po prostu nie da się wytrzymać, trzeba zrobić przerwę dla głowy i dla rąk. Przerwa jest o tyle bezpieczna, że robi się ją szybko i w natchnieniu, jak to na ogół bywa po wyrwaniu się na przerwę. Szczęśliwie moje fantasieren w przerwach nie było karalne. (Tylko moja ulubiona ciocia mówiła w tle - rób kocyk!)



Tym razem po Safranie zielonym nastał Safran czerwony, a właściwie fuksjowy. Według wzoru Sunshine coast. Jak zaczęłam, tak zrobiłam korpus, zostały mi tylko rękawy, ale te już grzecznie czekają na koniec kocyka, Koniec jest bliski, bo za około trzydzieści centymetrów. Natomiast kupiony na Ravelry wzór bardzo mi się spodobał. Jest napisany cudownie jasno, są ponumerowane markery, co znacznie ułatwia orientację w rękawach i przodach, po każdej akcji jest podana liczba oczek jaką powinniśmy mieć na drutach – po prostu mistrzostwo wzoru (myślę, że rękawy opisane podobnie, bo jeszcze nie czytałam). W związku z ponumerowaniem markerów, wykorzystałam swoje markery z cyframi i dołożyłam litery. W ten sposób zawsze wiedziałam, gdzie jest SSK a gdzie K2tog oraz inne tego typu YO czyli narzuty. 

Zaoszczędzony na zerkaniu w opis czas będę mogła wykorzystać na pracę nad sobą, liczenie włóczek czy haftowanie albo inne hobby.

Sweterek zapowiada się bardzo użytecznie i miło do sukienki letniej. Bo przecież w końcu przyjdzie czas, że letnie sukienki wyjmiemy z szafy, czego sobie i Wam życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze – dobrego dnia!

Ps. Długo myślałam czym założyć Bacha i w końcu wybrałam ptaki, no bo one jednak chyba najbardziej wytrzymują poziom muzyczny.



sobota, 10 czerwca 2023

Przemiany w tabelkach

 

„Na przykład Nikołaj Tołstoj, poszukując powodów powodzenia bajkowego Bułeczki w czasie ucieczki, doszedł m. in. do wniosku, iż nietykalność zapewniała mu powtarzana w sytuacji zagrożenia piosenka o procesie jej tworzenia. Skonstruowana była bowiem na wzór ludowych pieśni o kreacji, stanowiących werbalną ochronę w czasie obrzędów.”

Bajka zwierzęca w tradycji ludowej i literackiej

Uwielbiam takie wnioski, tak jak zwykła mała odciśnięta w skale skorupka odkrywa nagle morskie otchłanie w zwykłych górach, tak pieśń o kreacji otwiera otchłanie czasu i obyczaju w zwykłych bajeczkach. Dla takich fragmentów warto było przeczytać ten zbiór artykułów na temat zwierząt w bajkach. Sama książka wydana niedbale dosyć, brak indeksów, brak bibliografii, część tekstów mnie wynudziła. Okładka za to prześliczna no i parę takich perełek. Było też o Brzechwie, o Leśmianie, o wilkach, o Domeczku (jak ja nie lubiłam tej bajki, nic dziwnego, bo w Domeczku zagnieździło się samo chtoniczne plugastwo), o niedźwiedziu i o przemianach, bo przemiany w bajce muszą być.

Osobiście też bardzo chciałabym się przemienić z Czajki prokrastynującej, zasypanej licznymi hobby i próżnej w Czajkę pracowitą, zorganizowaną, systematyczną i panującą nad zapasami. W mądrości przybywającej bez zasługi a tylko z racji przybywających lat zauważyłam, że nie ma co czekać na magiczną przemianę, na jakieś wróżki czy niedźwiedzie, trzeba się za nią wziąć osobiście i własnoręcznie. Jako umysł poniekąd ścisły wymyśliłam sobie różne niemagiczne ale pomocne tabelki, harmonogramy i wykresy.

Nie tak dawno, w kwietniu, wzięłam udział w pewnym internetowym wyzwaniu, które polegało na przerobieniu w ciągu miesiąca 200 gramów włóczki ze swoich zapasów. 200 gramów w zapasach miałam, a jakże, nawet niejedno, zaczęłam więc dziergać i ważyć i przy okazji zaczęłam zastanawiać się ile zapasów tak naprawdę mam i ile włóczki przerabiam miesięcznie, ile czasu poświęcam na dzierganie, szłam do kuchni ugotować obiad i tak myślałam, w końcu wyjęłam wagę, wyjęłam komputer, obiadu nie ugotowałam, ale za to mam teraz prześliczną tabelkę, w której widzę jak na dłoni, że zapasów mam na cztery lata niespełna (więc nie tak źle, jest duża szansa przerobić), dziennie dziergam zaskakująco mało, myślałam, że cały dzień, a tu nie. Trochę mi wstyd się przyznać, ale trudno, czas mierzę minutnikiem. I nawet nie jest to czysta fiksacja, ale pomaga mi się skupić na dzierganiu bez ciągłego sprawdzania co nowego w Internecie. Włączam sobie minutnik na godzinę i wpisuję w notatnik w telefonie, raz w tygodniu wpisuję w tabelkę. Tabelka liczy mi ile zrobiłam w roku robótek, ile wyrobiłam gramów, ile poświęciłam godzin i ile kupiłam (brakło mi na kocyki i musiałam). Nie wiem, czy tabelka przemieniła mnie całkiem i na stałe, ale bardzo się z nią lubię póki co. W jakimś stopniu poczułam się odgruzowana z motków i widzę naocznie jak ich ubywa.

 


Widzę też, że w tym roku przeważnie robię kocyki dla wnucząt - pod nazwą robótki jest liczba godzin. Kocyki są pełnowymiarowe i nie da się ich robić bez przerwy, trzeba mieć małą odskocznię, żeby się nie znudzić i nie przygnębić. Jedną odskocznią był zielony boxy sweter z Safranu. Robił się bardzo szybko, może dlatego właśnie, że był odskocznią i ucieczką. 




Bardzo jest milutki, lejący i wygodny. 

Teraz mam kolejną odskocznię, w kolorze fuksji, brakuje jej tylko rękawów, ale o niej w kolejnym odcinku. Może rękawy zrobię po kocykach, jeden praktycznie skończony poza chowaniem nitek i pomponami, drugiemu brakuje pół metra. Powinnam szybko zrobić, bo za oknem na ogół pada. I grzmi. Taki wywczas.


Mam nadzieję, że u Was bardziej słonecznie i mniej burzowo i mam nadzieję że moje przemiany powiodą się przynajmniej w zakresie blogowej systematyczności. Dziękuję Wam za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!