"W leśniczówce było czyściutko, cicho, miałam swój pokoik na facjatce, jak Ania z Zielonego Wzgórza, i nikt absolutnie nie przeszkadzał mi w czytaniu stosów przywiezionych z miasta książek, jak też w pisaniu i rysowaniu. Okazało się, jest mi to bardzo potrzebne i że to jest mój ideał wakacji.
Godzinami śledziłam obyczaje ptaków, chodziłam sama po lesie, zbierałam jagody i jeżyny, odwiedzałam z blokiem rysunkowym pobliską wioskę i szkicowałam dzieci oraz zwierzęta. Kiedyś pani leśniczyna zapytała mnie ciekawie, kim chciałabym zostać, gdy dorosnę, a ja po namyśle odparłam:
- Lubiłabym pisać książki.
- Co też ty opowiadasz, dziecko - odparła powątpiewająco."
Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę, Małgorzata Musierowicz przy współpracy Emilii Kiereś
Tak to jest, jak człowiek pochodzi po internetach, od razu mu w oko wpadnie coś, czego po prostu nie można nie kupić. No to kupiłam. Duże jest i ciężkie, nie wiem, teraz moda chyba taka na grube i ciężkie książki. Nie szkodzi, mam do książek specjalną poduszeczkę, więc ciężkie mi nie przeszkadzają; nie żałowałam zakupu, tym bardziej, że ta biografia Jeżycjady (bo tak można mniej więcej ją określić) nadzwyczajnie przyjemna w czytaniu jest.
A dla mnie nawet podwójnie przyjemna, bo po pierwsze jako miłośniczka Jeżycjady mogłam niejako zajrzeć za kulisy, popatrzeć sobie na maszynę do pisania, w której ten cały świat Borejków się wstępnie zmaterializował, poczytać o profesorze Latawcu, który nauczał języka polskiego małą Małgosię, zwiedzić antykwariat, w którym Tygrys usiłował sprzedać matczynego Senekę, zajrzeć do kamienic na poznańskich Jeżycach. Po drugie natomiast, jako miłośniczka w pewnym już wieku, mogłam sobie nostalgicznie popatrzeć na zgrzebne peerelowskie zdjęcia i powspominać dawne czasy.
Dużo tu zdjęć, ilustracji, dużo anegdot i dużo zaskoczeń, to co wydawało się być zmyślone, okazało się być prawdziwe i odwrotnie. Oczywiście dopadł mnie skutek uboczny, a mianowicie nieprzezwyciężona pokusa powtórzenia sobie całej Jeżycjady, która tak bardzo wrosła w rzeczywistość, że ze swoim uzupełnieniem stanowi całość.
Na razie czytam z własnych półek, ale w wolnej chwili, kto wie, może zacznę czytać o pełnych, lekko przykurzonych półkach u Borejków.
Poza czytaniem ciężkich i grubych książek, dziergałam pracowicie skarpetki, których udziergałam dwie pary i które niedługo powędrują do swojej właścicielki.
Przy okazji skarpetek z warkoczykami nauczyłam się ściągacza jak ze sklepu Makunki i jestem tym nabieraniem oczek zachwycona, bo jest elastyczne i wygodniejsze niż nabieranie z długim końcem.
Może tu najlepiej widać:
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dowiedziałam się z tych filmików, że dziergam po rosyjsku. Nie przeszkadza mi to zbytnio, wiem od niedawna, że oczka mają nóżki i jak te nóżki powinny siedzieć na drutach, a więc gdzie mają przód a gdzie tył. Kiedyś o takich rzeczach się nie mówiło, robić na drutach nauczyłam się od mojej Babci, która miała kilka pogiętych metalowych drutów zakończonych korkami, żeby nie spadały z nich oczka. Włóczki w tamtych latach były podobnie zgrzebne, szorstkie wełny o brzydkich kolorach. Moim pierwszym wyrobem był sweterek dla ukochanej lalki, sweterek był w kolorze buro-musztardowym, którego bardzo długo nie mogłam polubić. Szczegółów nie pamiętam, na pewno był szyty, wiem tylko, że był intensywnie noszony. Z tej samej wełny Babcia zrobiła wersję dorosła dla dziadka, która to wersja charakteryzowała się niezliczoną ilością supłów, z pewnością więc była to wełna z kolejnego odzysku.
Ech, może teraz ubolewać na media, ale gdyby wtedy był Instagram! Wrócić teraz do tych swetrów, do tych kolorowych wełnianych makatek nad wersalką i przypomnieć sobie, jak Babcia tłumaczy mi przerabianie oczek na prawo i na lewo. U Babci zawsze była cisza, może dlatego, ze ciszę (jak pisał Bobkowski) najlepiej się słyszy, kiedy jest podkreślona budzikiem. A budzik na radiu musiał być, widomo. Stał i tykał, jak mi się wtedy złudnie wydawało, bardzo powoli.
Tak więc, za mną skarpetki, a przede mną wiśniowy plan:
Udało mi się też odetchnąć trochę leśnym powietrzem, czego i Wam życzę na ten jesienny czas!
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!
PS. Na Jowisza! zakładałam przyszytą fabrycznie wstążeczką, ale w środku zacytowany jest cały zestaw jeżycjadowych zakładek - niektóre jadalne a niektóre wręcz przeciwnie.