niedziela, 27 maja 2018

Wakacyjne stany skupienia


Od pewnego czasu wakacje zaczynają się dla mnie wcześnie. Dzisiaj teoretycznie walizki powinny być wyjęte z szaf, sandałki odkurzone, przewiewne bluzki, wygodne spodnie, skarpetki i polary powinny teoretycznie czekać na spakowanie w schludnych kostkach. Praktycznie natomiast mam gotową wstępną listę włóczek przeważnie jedwabnych, mglisty plan drutów i markerów oraz prawie naładowany czytnik. Bo tak najbardziej lubię pakować się w ostatniej chwili, przechodzę wtedy w stan wyższego skupienia (nie mylić z ciałem stałym) i koncentracji, nie martwię się, czy poprzedniego dnia już zapakowałam szampony, bo wszystko pakuję w czasie jak najbardziej teraźniejszym i krótkim.

Siedzę więc sobie tuż przed urlopem, myślami trochę jestem w domu, a trochę na wakacyjnym tarasie. Mam plan dziergać tam godzinami  ubrania letnie i kolorowe, czytać nieprzebrane zapasy skrzętnie nagromadzone w czytniku, jeść truskawki albo morele i gapić się na góry zielone oraz strumyk szemrzący.
Jakoś nie mogę się doczekać. I skupić przez to. 
Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny i komentarze i życzę długich, słonecznych urlopów. Dobrego dnia!
PS. Mam nadzieję mieć nad strumykiem internet i odzywać się blogowo. :D

niedziela, 20 maja 2018

Wielkie formaty nie tylko jedwabne



"...z ubitego i wydeptanego asfaltu ogólników zbaczałem na ścieżki leśne pełne niespodzianek, które mogą zaprowadzić wszędzie,"
Tumult i widma, Józef Czapski

Nie poprzestawał na ogólnikach, nigdy też nie zatrzymywał się na powierzchni rzeczy - zawsze starał się wnikać w głąb, dotrzeć do sedna i zrozumieć. Amerykę, Rosję, poetę, polityka, drugiego człowieka.
Szlachetny, sprawiedliwy, inteligentny, kulturalny, wrażliwy, uczciwy, skromny, jednym słowem człowiek wielkiej miary. Aż chciałoby się powiedzieć, że teraz ludzi takiego formatu już nie ma. Może już sam format przemija i ustanawiają się inne. Tym większa radość, że pozostali w książkach.
Co ja mogę o nim powiedzieć? Nic za bardzo mądrego, nie będę więc dużo mówić, mogę się tylko cieszyć, że miałam okazję przeczytać te szkice. Historia, podróże, literatura - nieraz jest trudno, boleśnie, zawsze ciekawie.

I tak jak jego, w ucywilizowanej, zorganizowanej i utylitarnej Ameryce wzruszał "pisk tłustych mew, gnieżdżących się w czekoladowych skałach, głęboko u spodu wodospadu, i huk nieustanny wody, przypomniały mi, że jeszcze istnieje natura nie spreparowana.", tak samo mnie za każdym razem wzrusza fakt, że istnieją prawdziwe wartości i sedna. Wystarczy tylko z wydeptanego asfaltu zboczyć w ścieżki leśne.

Poza asfaltami i lekturami skończyłam szaliczek. Dziergałam go na drutach 4, nie wiem ile było kilometrów, bo na metce nie opisano, więc nie wiem też czemu tak długo go dziergałam - od połowy stycznia, mogę być wdzięczna, że jesień mnie nad nim nie zastała.
Najpierw się trochę pomoczył w pianie:


potem powdzięczył na Bubulinie:



Bubulina siedzi na mojej nowej skrzyneczce, która jest wreszcie na tyle duża, że pomieściła wszystkie moje markery i gadżety dziewiarskie.
Szaliczek jest milutki i lejący, jak na jedwab przystało, ale sama włóczka (Maharaja Silk Yarn ) mnie bardzo rozczarowała, bo była tak powiązana pęczkami, że zamiast jednego łączenia, mam ich chyba dziesięć. Albo mi się trafiły pechowe motki, albo to pechowy producent. Jestem zła, bo nie bardzo umiem chować nitki w takich delikatnych szaliczkach.
Jednak długotrwałe robótki są nieco nużące, nic więc dziwnego, że jak tylko wsadziłam go do piany, od razu i z ulgą rzuciłam się na szary sweterek. Tu też jedwab, ale z merynosem, lekko włochaty, bardzo miękki, wymyśliłam dla niego ażurek, a ponieważ lubię ażurki i inne rokoka w ozdobach, więc dziergam i podziwiam.



Tumulty zakładałam świeżym prezentem prosto z Wiednia:


Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

niedziela, 13 maja 2018

Zakurzona rzeczywistość

"Istotą życia Ojca były książki. Ojciec czytał ciągle. Czytał przy jedzeniu, czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu w fotelu, wieczorem w łóżku.
Najważniejsze obowiązki życia odwalał - można by powiedzieć - szybko, uczciwie i precyzyjnie, nie wkładając w to serca ani zapału. Odwalał je też cierpliwie, nigdy się nie buntując, ażeby kupić sobie prawo do zatracania się w książkach podczas godzin należących do niego."
Przyślę Panu list i klucz, Maria Pruszkowska

Długi, długi szereg obowiązków da się prawie bezboleśnie i prawie bez skutków ubocznych odwalić uczciwie albo na czas albo w lekkim poślizgu. Przypalone ziemniaki dają się zastąpić chlebem, opóźniony obiad kolacją, opóźniona kolacja herbatą, nieprzespaną noc kawą, tydzień nauki do bardzo ważnego egzaminu dniem bardzo intensywnej nauki, przejechany przystanek zdrowym spacerem.
Ale czasem przychodzi odwet i do mnie też przyszedł. Moja ulubiona praca, która charakteryzuje się drogą wśród kwitnących krzewów (jedynie w niektóre pory roku zabłoconych albo w zaspach), śpiewem ptaków zza oknem i ogólnym brakiem pośpiechu i nerwów, moja ulubiona praca nagle zbiesiła się i zasypała dokumentacją.
Nie było rady. Mąż w swojej dobroci (miał co prawda po drodze, ale zawsze) zawoził mnie do biura skoro świt i wywoził późną nocą. Z kalendarza znikły magicznie soboty, niedziele i inne ekstrawaganckie majówki. Porzucona na fotelu książka przykryła się kurzem. Robótka zastygła w połowie oczka, blog zastygł w połowie kwietnia, a lodówka zaczęła obfitować w schaby, boczki oraz liczne pęta wymyślnych kiełbas, jako że na męża spadły obowiązki aprowizacyjne, a mąż, jak to na ogół z mężami bywa, nie uznaje innego menu poza mięsnym, wszelkie warzywa i owoce traktując podejrzliwie i z pogardą.

Trochę trwało, zanim zostałam wypluta na brzeg normalności. Wyjrzałam za okno - był upał i wiosna, wytarłam książkę - była bardzo głęboko intelektualna i nagle poczułam, że w tym stanie ducha i wyplucia potrzebuję czegoś, co wrzuci mnie z powrotem w mój spokojny świat książek opartych o cukiernicę.


"Przyślę Panu list i klucz" Marii Pruszkowskiej jest właśnie idealną książką do takiego celu.
Lekko i z humorem opowiedziana historia rodziny w przedwojennej Warszawie. Jednak ta historia, ich obiady, szkoła, praca, podróże, wakacje, wszystko to jest na drugim planie, bowiem tak naprawdę liczą się przede wszystkim książki i to wokół książek wszystko się kręci.
Książki mieściły się w dwóch bibliotekach. W pierwszej o nazwie "Miesiąc Zatajony", oszklonej i zamkniętej na klucz kryły się skarby, czyli książki ukochane i czytane ciągle. W drugiej, nazwanej "Dary Księżycowe" znajdywały się książki przypadkowe, do których nikt nie miał zamiaru wracać (chociaż z mojego doświadczenia wiem, że nie ma co się zarzekać).

I tak powoli zaczęłam rozmyślać o moich Miesiącach Zatajonych i Księżycowych Darach, o Stefciach Rudeckich i panas Kmitasach, Liliach Wenedach i Balladynach i tak pomału wróciłam do rzeczywistości. Zajrzałam do koszyka z robótką, a tam ciągle jedwabny szaliczek, który mam nadzieję skończyć lada dzień i podarować pewnej Kasi. Szaliczek idealnie nadaje się na dalekie wakacyjne wypady i jeżeli będzie miał sesję zdjęciową w plażowych okolicznościach, nie omieszkam jej tu umieścić.
W koszyku znalazłam szary zaczątek jedwabno - wełniany. Po dłuższym namyśle okazał się być ażurowym sweterkiem, ale o nim w następnym odcinku.

Książkę zakładałam leciutką zakładką, żeby nie uszkodzić jej stareńkich kartek:



Biegnę jeszcze odpowiedzieć na komentarze, przepraszam za poślizg. :)
Dziękuję bardzo za nie i za odwiedziny i życzę Wam zaczytania, kwitnących akacji, bzów i wszystkiego wiosennego. Dobrego dnia!