czwartek, 10 czerwca 2021

Oliwki w labiryncie

 


„Pokusa opisywania i porażki opisywactwa. Nie udało mi się nawet wyrazić kształtu i koloru oliwki. A przecież znam dokładnie przynajmniej jedną tuż koło muru odgradzającego pałac Minosa w Knossos. Policzyłem wzrokiem wszystkie jej liście i noszę w sobie dokładny jej kontur. Ale trzeba być Dürerem, żeby z tego doświadczenie zrobić przedmiot.

Opisać jeden stok góry: u spodu srebrna poszarpana zieleń krzewów. Trzy białe domy. Winnica przypominająca wydłużone, niskie altany. Z wierzchu zieleń przyprószona z dodatkiem błękitu, ale między szpalerami winorośli jest zimny, szafirowy chłód. Mały prostokąt bardzo dźwięcznego brązu, jaki mają jesienią liście grabu. Wreszcie wyżej łuszczący się kamień i rzadkie trawy.

Chciałem opisać.”

Labirynt nad morzem, Zbigniew Herbert

Jeżeli poeta, człowiek nad wyraz wrażliwy, erudyta, humanista, czuje się bezsilny wobec opisywania, to doprawdy, któż mógłby się tego podjąć? Poza Dürerem. Na szczęście, mimo skromności (uważam, że to nie jest w żadnym razie krygowanie się, kokietowanie, ale skromność wynikająca ze zrozumienia wielkości tematu oliwki, krajobrazu, Grecji) Herbert podjął się opisu i dzięki temu mamy niezwykły przywilej patrzenia na Grecję jego oczyma, z jego wrażliwością, z jego uważnością. Knossos, sarkofag z Hagia Triada, ugry, błękity, czerwień, szmaragdowa zieleń, żółć piaskowa, Kreta, krajobraz grecki, Akropol, Samos, lekcje łaciny. I można już nigdzie nie jechać a i tak to wszystko w nas jest. Jest i lśni.  

„Wysoko, nad horyzontem zamglonym i słabo widocznym, coś niewyraźnego, zmącenie błękitu, skaza szarego koloru, która nabiera kształtu, i widzę teraz wyraźnie, jak wierzchołek góry zawieszony jest na wysokościach niby w krajobrazach japońskich. Jest niewypowiedzianie piękny – ów kawałek odległej skały unoszącej się w powietrzu za pomocą mgły. Patrzę dalej, jak góra rozrasta się, schodzi wolno, majestatycznie po stopniach, aż przed oczami osiada na morzu łańcuch górski, wypełniając horyzont.

I jest wyspa.

Tak zaczęła się dla mnie Kreta, od nieba, jak bóstwo.”

Labirynt nad morzem, Zbigniew Herbert

 


Dla mnie zaczęła się Wierchomla, co ja właściwie mogę powiedzieć po Herbercie i po Grecji? Tak naprawdę to nic. Ale słońce jest czerwcowe, wiatr goni puchate, cukrowe chmury, niebo przez to wydaje się jeszcze bardziej niebieskie a góry ciemnozielone. Strumyki wygładzają kamienie i szemrzą jak zawsze zamknięte we własnych nieskończonościach czasu. Czas ptasich świergotów, truskawek i małosolnych ogórków. Cisza Beskidu.

No, może nie do końca, bo  jak wiadomo, nawet Cloaca Maxima musiała być zbudowana, żeby zaistnieć. W tym roku, akurat w czas moich wakacji, przyszedł czas na pomniejszą kloakę beskidzką. Nie ma więc ciszy chwilowo. Co zresztą ma swoje plusy, bo mogę bez wyrzutów sumienia siedzieć na tarasie w słuchawkach, słuchając oczywiście Dimasha. I robiąc chustę z łososiowo-zielonej merino.

Pod zapisanym wzorem tańczy radośnie Mała Mi. Niejedna, jakoś mi pasuje do mojego robótkowania.

 

Zanim skończy się chusta, skończył się sweter bawełniany z Paris Dropsa według wzoru Happen (nauczyłam się kupować wzory na Ravelry, co nie wróży dobrze moim finansom). Wzór z włóczką polubiły się średnio, co mnie nie martwi, bo po pierwsze mam w planie go powtórzyć tym razem z lekką wełenką a po drugie miałam okazję przećwiczyć różne nowe techniki.


 

Przy okazji też znalazłam nowy sposób zamykania oczek metodą tubular. W porównaniu z poprzednim, jakim zamykałam, a który wymagał wkłuwania się w niewyraźną pętelkę już zdjętą z drutu, metoda Suzanne jest o niebo, o niebo prostsza, przyjemniejsza i szybsza. 

Labirynt zakładałam przyjemną zakładką turecką, która okazała się bardzo niestosowna, kiedy przeczytałam ze zgrozą jak Turcy okopali się na Akropolu. 


Tymczasem niezależnie od koparek, umiejętności opisywania i fotografowania, piękno jest dokoła, wystarczy spojrzeć czego sobie i Wam życzę!











 

Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!